Przekonały mnie badania (m.in. holenderskiego psychologa Jana te Nijenhuisa), które dowodzą, że leżąc swobodnie, nasze ciało potrafi przyjąć właściwą pozycję, dającą wrażenie nieważkości, mięśnie są uwolnione od wpływu grawitacji, napięć, kręgosłup odpoczywa, znika ból głowy, złość, myśli przestają pędzić w szalonym tempie. Godzinny seans działa jak całonocny sen na idealnie wyprofilowanym materacu! Weszłam do kapsuły, woda była przyjemnie ciepła (35 st. C), położyłam się na plecach, unosiłam się bez problemu. Woda w kapsule floatingowej jest nasycona dobroczynną dla skóry solą Epsom (ma m.in. działanie antybakteryjne i przeciwgrzybicze). Zamknęłam pokrywę. Mogłam zostawić delikatne światło, ale postanowiłam pójść na całość. Znalazłam się więc w całkowitej ciemności i ciszy. Po chwili straciłam też orientację w przestrzeni: miałam wrażenie, że góra i dół zamieniły się miejscami. Latam czy pływam? Nie wiedziałam. Chwilami drzemałam, było mi ciepło, lekko, powoli traciłam poczucie, gdzie kończy się i zaczyna moje ciało. To tak zaskakujące uczucie, że zapomniałam o świecie istniejącym poza kapsułą. Po godzinie włączyły się światło i cicha muzyka. Wyszłam nieco oszołomiona, ale odprężona. Floating zmniejsza stres, przyspiesza uwalnianie endorfin, ma kojący wpływ na skórę (np. wycisza trądzik czy podrażnienia). Dla mnie była to też namiastka kąpieli w morzu. Takim wyjątkowo ciepłym i słonym.