Punkt wyjścia to pytanie, które sama sobie stawiam raz na jakiś czas: jeśli ona jest feministką, a on feministą, to kto czym powinien się zajmować w domu? A jeśli pracują razem, to jak powinni dzielić obowiązki? Dziewczyny oczekują dziś symetrii w związkach, ale czy ich partnerzy idą z nimi krok w krok? Chciałam rozwiązań i odpowiedzi, które padłyby z ich ust. I jednocześnie były zweryfikowane przez ich partnerki. Znalazłam.

Karolina i Mariusz
(razem od czterech lat)
Mariusz: Nie definiuję swojej postawy jako feminizm, tylko jako normalność, partnerstwo. Które zresztą weryfikuje się najbardziej w momencie, kiedy pojawiają się dzieci. Gdy urodziła się Mania, wstawaliśmy do niej w nocy na zmianę. I nie było tłumaczenia, że ja muszę być wypoczęty do pracy, bo Karolina musiała być wypoczęta jeszcze bardziej – ona jednocześnie opiekowała się dzieckiem i pracowała. A to naprawdę karkołomne zadanie. Wielu mężczyzn ma cudowną wymówkę. Czasem sobie wyobrażam, że jestem takim stereotypowym ojcem – wracam do domu i leżę na kanapie. Czyli w moim życiu, mimo narodzin dzieci, nic się nie zmienia. To po co je mieć?
Ostatnio czytałem, że ojcowie w latach 60. spędzali pięć minut dziennie z synami. Z córkami jeszcze mniej. Nie wyobrażam sobie, że taki jestem. Jako ojciec muszę powiedzieć, że wielokrotnie byłem dyskryminowany. W byłej pracy – pokój dla matki z dzieckiem. Przewijaki w restauracjach tylko w damskich toaletach. Jadę na biwak z córką – sąsiadki od razu ją pytają: „A gdzie twoja mamusia?!”. – Nie ma mamusi – mówię. „O Jezu, a jak pan sobie poradzi?”. Normalnie! Czasami mnie to bawi, a czasem strasznie irytuje. 
Podróżujemy z dziećmi, odkąd je mamy. Kiedy Mania skończyła pół roku, polecieliśmy z nią do Chile. A jak miała rok – na Islandię, pod namiot. Ostatnio z nią i Jasiem byliśmy w Tajlandii. Prowadzimy podróżniczego bloga i zastanawiamy się, dlaczego pary z dziećmi tak rzadko decydują się na podróże. Doszedłem do wniosku, że nie chcą tego kobiety, ponieważ wracają z tych wyjazdów jeszcze bardziej zmęczone niż zwykle. W podróże udają się ci, którzy mają wypracowany partnerski podział obowiązków.
Oczywiście zgrzyty się zdarzają. Sam miałem taki moment: ubierałem córkę, a chwilę później Karola ją przebierała, bo uznawała, że Mania wygląda brzydko! Zbuntowałem się i powiedziałem, że jeśli tak będzie dalej, nie będę się w tej kwestii udzielać. Przestała.
Żeby jednak nie wyszło na to, że sam z siebie stałem się feministą, muszę powiedzieć, że to Karolina mnie indoktrynuje i wiele rzeczy mi uświadamia. Na przykład to, jak społeczeństwo wciąż wtłacza dzieci w schematy związane z płcią. Ostatnio trafiłem na ogłoszenie o koloniach: dla chłopców gry komputerowe, dla dziewczynek fitness!  I oczywiście wszystko niebiesko-różowe.

Karolina: Na szczęście nigdy nie musiałam mu tłumaczyć, że powinien mi pomagać w domu, bo on od razu we wszystkim uczestniczył. I o słowie „pomoc” w ogóle nie było mowy. Nasz model pewnie nie jest idealny, ale przy dwojgu małych dzieci się sprawdza. Obowiązków domowych nie traktujemy jako poświęcenie, tylko część naszego życia. Ja sprzątam łazienkę, bardzo to lubię. Odkurzanie jest wspólne i wspólnie znienawidzone. Mimo to nigdy nie czuliśmy potrzeby, żeby przychodził do nas ktoś do sprzątania. Prasuje Mariusz. Gotujemy razem. Na zmianę prowadzimy samochód i wyprowadzamy psa. No i przede wszystkim wspólnie zajmujemy się dziećmi. Bez tego nie ma mowy o partnerstwie. 
Na początku najtrudniejsza była dla mnie komunikacja, zaufanie, że kiedy Mariusz mówi, że czegoś nie rozumie albo nie pamięta, to nie jest to wyrachowane. Kobiety często szukają drugiego dna, węszą podstęp. Od mężczyzn można się uczyć wyrażania swoich potrzeb wprost. Ja w końcu się nauczyłam i odtąd wszystko jest prostsze. Kiedy np. mam gorętszy czas w pracy, Mariusz zabiera dzieci na biwak, a wcześniej wszystko sam przygotowuje. Robi makaron i tartę, pakuje w pudełka, żeby na miejscu mieli co jeść. Co prawda, kiedy to powyciąga, natychmiast słyszy komentarze w stylu: „Żona musiała nie spać całą noc, żeby wam przygotować takie jedzenie!”. Bo mało kto bierze pod uwagę, że może być inaczej. Ludzie wciąż myślą, że to mąż pracuje, a żona zajmuje się domem.


Małgorzata i Michał
(razem od 11 lat)
Michał: Nie widzę większej różnicy między byciem feministą a humanistą. Oczywiście łatwo się zagapić i zacząć patrzeć na ludzi przez pryzmat płci. To jest moment, w którym powinna nam się zapalić lampka, że coś nie gra. Bo wszyscy ludzie mają takie same prawa. I nie możemy pozwolić na dostosowywanie ich w zależności od płci, koloru skóry czy wyznania. Od kilku lat razem z Małgosią prowadzimy firmę. W zespole mamy trzech mężczyzn i pięć kobiet, z czego trzy są handlowcami, chociaż to zawód przypisany głównie facetom. O takiej grupie zdecydował rynek, a nie przyjęty w firmie parytet płci. A o umowie przesądza rodzaj pracy i możliwości firmy, a nie lęk przed ciążą. Zresztą ZUS bierze na siebie finansowy ciężar urlopu macierzyńskiego. Firma traci pracownika i czas, ponieważ nowy członek zespołu wymaga szkolenia, ale tak jest przy każdej zmianie personalnej. Nie przeraża mnie sam urlop macierzyński, tylko jego koniec i powrót kobiety do pracy. Bo co zrobić po roku z nowym pracownikiem, jeśli okazał się lepszy od swojego poprzednika? 

Małgorzata: Nie masz świadomości powietrza, którym oddychasz, dopóki nie zacznie ci tego powietrza brakować. Mam to szczęście, że nigdy nie brakowało mi poczucia równości. Ani w domu, ani w pracy nie doznałam dyskryminacji dlatego, że jestem kobietą. Tylko że ja pracuję w firmie, którą założyłam z Michałem. Dzielimy się w niej obowiązkami, podobnie zresztą jak w domu, zgodnie z naszymi umiejętnościami i upodobaniami. Teraz w naszym zespole jest więcej kobiet niż mężczyzn. Całkiem niedawno, pamiętając różne slogany i obiegowe opinie na temat pułapek czyhających na pracodawcę w sytuacji zatrudnienia młodych kobiet, postanowiłam prześledzić Kodeks pracy. I uważam, że powszechny brak umów o pracę – zarówno w przypadku kobiet, jak i mężczyzn – nie wynika z przepisów, tylko z relacji, jakie panują w naszym społeczeństwie. Brakuje nam po prostu zaufania do innych ludzi. A w przepisach nie ma narzędzi pozytywnie stymulujących przedsiębiorców do tego, aby zatrudniali pracowników na podstawie umowy o pracę. 

Magda i David
(razem od półtora roku)
David: Jednym z postulatów feminizmu jest równy podział obowiązków domowych. Oczywiście nie liczymy procentowo, kto ile robi w domu, bo nigdy nie można się spodziewać całkowitej symetrii. Ale akurat u nas to jest dość równo podzielone. Ja zmywam naczynia, Magda gotuje – jest w tym świetna i kocha to. Lubię być jej podkuchennym – kroję, myję, mieszam. Do sprzątania przychodzi raz na dwa tygodnie pani. Samochodem zajmujemy się na zmianę. Wakacje ogarnia Magda. Myślę, że jesteśmy uważni na to, czy druga strona nie bierze na siebie za dużo. Zwłaszcza że każde z nas raczej się pali do tego, żeby zrobić więcej, niż zrzucić cokolwiek na partnera.
Miałem w życiu dwa świetne przykłady: swoją mamę, która była bardzo mądrą, silną i wspierającą kobietą. Traktowała mnie dokładnie tak jak moją siostrę. I swoją byłą dziewczynę, z którą wspólnie odkrywaliśmy feminizm. Teraz jestem aktywistą i feministą. Prowadzę profil na Facebooku Nowi Mężczyźni i wrzucam tam różne treści na temat nowego definiowania męskości. Kiedy np. Robert Biedroń odmówił wzięcia udziału w panelu, do którego zostali zaproszeni sami mężczyźni, natychmiast to pokazałem. Profil promuje zaangażowane ojcostwo i wskazuje na społeczne nierówności. Jestem też trenerem antydyskryminacyjnym, moją specjalizacją jest gender. Wychowywałem się we Francji, więc wielokulturowa perspektywa była dla mnie oczywista. Prowadzę różne warsztaty ze stereotypów i z uprzedzeń wynikających z dyskryminacji, dlatego nie wyobrażam sobie, żeby w moim domu nie było równowagi. Zwłaszcza że jesienią przyjdzie na świat nasz syn. Musimy wychować feministę!

Magda: Patrzę na związki swoich znajomych i przyjaciół i wydaje mi się, że mój chłopak jest ewenementem. Bo naprawdę dba o to, żeby nasz dom był partnerski. Obowiązki szybko podzieliły się same, nie rozmawialiśmy o tym za dużo. Może nawet jest tak, że David przejął te, za którymi ja nie przepadam. Na przykład zajmuje się zmywaniem. Teraz wyjechał i już widzę, że dzieje się dokładnie to samo co wtedy, kiedy mieszkałam sama – kolekcjonuję naczynia w zlewie, dopóki czyste się nie skończą. Okropne, ale ja bardzo nie lubię zmywać.
Śniadania robimy razem – zwykle jemy kaszę jaglaną. Zauważyłam, że jak tylko obniża się jej poziom w słoiku, David wpada w popłoch i leci do sklepu. Reszta aprowizacji to raczej moja działka, chociaż zdarza się, że na zakupy jeździmy razem. Jeśli oboje nie mamy czasu, zamawiam wszystko przez internet. Częściej gotuję, samochodem zajmujemy się na zmianę, chociaż David jest motoryzacyjnym ignorantem, a ja nasze auto traktuję podmiotowo. 
Rzadko się kłócimy. Czasem „wymownie milczę”, ale David, jak tylko to zauważy, natychmiast mnie rozbraja. Być może to jest najbardziej potrzebne współczesnym mężczyznom: umiejętność komunikowania się. To niby oczywiste, ale większość problemów można rozwiązać dzięki rozmowie. Dlaczego więc nie uczą tego w szkole? Tyle związków byłoby szczęśliwszych! 
Pary często mówią „jesteśmy w ciąży”. U nas jest inaczej – jednak to ja mam w brzuchu dziecko. Ale ostatecznie to nasza wspólna sprawa, więc na większość badań chodzimy razem. To bardzo emocjonujące chwile, nie wyobrażam sobie, że miałabym uczestniczyć w nich sama. Chciałabym, żeby David wziął urlop tacierzyński, bo fajnie byłoby stawiać czoła nowemu wyzwaniu we dwoje. Ale z drugiej strony on ma zupełnie inny, pełnoetatowy tryb pracy i jest zatrudniony w małym studiu graficznym, w którym bez niego byłoby trudno. Jednak mam pewność, że  gdyby cokolwiek się działo, mój partner natychmiast zjawi się w domu. Bo wiem, że w firmie panują przyjacielskie stosunki, a poza tym znam jego pracodawców i współpracowników: wszyscy tam są feministami.


Opinia eksperta

Filip Schmidt, socjolog, autor książki „Para, mieszkanie, małżeństwo”, mówi o pierwszym pokoleniu feministów.

Jest Pan feministą?
Filip Schmidt Tak. Postrzegam płeć jako jedną z naszych cech, nie kategoryzuję świata jako męskiego i kobiecego.

Reprezentuje Pan pierwsze pokolenie feministów?
Na pewno pierwsze pokolenie, w którym feminizm staje się deklaracją. Chociaż oczywiście kiedyś te wzorce dzielenia obowiązków domowych też były zróżnicowane: widać to np. w różnych pamiętnikach z PRL. Wcześniej też istniały przecież rodziny, na których czele stała bardzo silna kobieta. Mężczyzna częściej niż przeciętnie zajmował się w nich domem. Tylko że to nie była rzecz, którą można było się chwalić.

A teraz można?
Nie sądzę. Feminizm mężczyzn wykuwa się nadal w opozycji do zastanego porządku, a feminiści muszą uzasadniać swoje zachowanie tym, że działają inaczej niż „typowy” mężczyzna. I z tego raczej czerpią energię, a nie że naśladują coś oczywistego. Aczkolwiek sporo zależy od miejsca, w którym żyjemy: są już takie środowiska, głównie w wielkich miastach, w których tego typu myślenie staje się coraz powszechniejsze.

Myślałam, że idea partnerstwa nie jest już żadnym kuriozum.
Poparcie dla niej rzeczywiście rośnie od lat. Ale głównie w deklaracjach. Widać to w badaniach: model partnerski popiera prawie połowa Polaków. Kiedy jednak zapytamy o to, kto go faktycznie realizuje – ten odsetek spada o połowę, a gdy wejdziemy głębiej i zadamy szczegółowe pytania, np. kto sprząta, gotuje, pierze itd., to okazuje się, że nawet w tych związkach rola mężczyzny w domu jest często wspierająca, nie uczestnicząca. 

Jak namówić mężczyzn do bycia feministami?
Trudno kogoś z dnia na dzień do czegoś takiego namówić, zwłaszcza w świecie, w którym zarobki kobiet są niższe niż mężczyzn, a urlopy ojcowskie są krótkie i niepopularne. Mężczyźni musieliby też widzieć, że to podoba się partnerce i sprawia, że życie osobiste, rodzinne jest lepsze. Ale to nie jest oczywiste, bo czasami się okazuje, że kobiety same są zagorzałymi wspólniczkami podtrzymywania starego porządku: niby im się podoba, że mężczyzna sprząta, ale jak opowiadają o tym koleżankom, to widzą, że tamte dziwnie na to patrzą. I nagle uświadamiają sobie, że dla nich to całe zajmowanie się domem wcale nie jest męskie. Krótko mówiąc: dużo zależy od wymagań i oczekiwań kobiet.