W Hollywood zostawia ból. Mówi o złamanym sercu, a także o tym, że będzie OK. Najnowszy, czwarty w karierze solowy album Darii Zawiałow „Dziewczyna pop” zainspirowały Stany Zjednoczone i wszystko to, czego nam do tej pory nie mówiła. A ma o czym opowiadać. Choćby o życiu prywatnym. Robi to lirycznie, dlatego przyznaje, że oddała w ręce słuchaczy najbardziej osobistą płytę w swoim dorobku. Wtajemniczeni, jej najbliżsi, odnajdą tam siebie. Wszystko powstało w intensywnym czasie zmian prywatnych, koncertów Męskiego Grania, wyjazdów, którymi Daria dzieliła się w mediach społecznościowych – także relacją z występu kultowego bandu The Strokes, który na początku XXI wieku przywrócił wiarę w to, że rock and roll jest wiecznie żywy. A ponieważ przywołuje zespół na płycie, trudno od nich nie zacząć…

„Miałeś mnie wziąć na Strokesów, krzyczałabym” – śpiewasz w piosence „Złamane serce jest OK”. To kto Cię na koncert The Strokes w końcu wziął?
DARIA ZAWIAŁOW: Sama się wzięłam.
 

I jak było? 
Najlepiej na świecie. 
 

Nie pytam, czy krzyczałaś pod sceną, bo w mediach społecznościowych relacjonowałaś, że wylądowałaś za kulisami. Jak?
Nie mogę zdradzić genezy, bo wyjawiłabym coś, nad czym od jakiegoś czasu pracuję, i jeszcze nie wiem, czy się wydarzy. Gitarzysta zespołu – Albert Hammond Jr. – napisał do mnie w dzień koncertu The Strokes w Maladze, gdzie przyjechałam specjalnie na ich show. Wcześniej byliśmy już w kontakcie, więc zaprosił mnie za kulisy. I tak poznałam Strokesów! 

Słuchasz ich od lat. Potrafisz, będąc gwiazdą, bawić się na ich koncertach jako fanka? Czy podchodzisz teraz 
do idoli inaczej?

W dalszym ciągu jestem fanką i tak już zostanie. Potrafię jednak postawić się w roli artysty i wtedy myślę o tym, że nie chciałabym, żeby moje granice były przekraczane. 

Czyli jakie?
Jestem tylko człowiekiem. Mam zobowiązania, kredyty, robię zakupy, sprzątam dom. Poza sceną wiodę zwyczajne życie. Mogę mieć gorszy dzień. Nie każdy potrafi to zrozumieć. Czasami, zapewne nie do końca nieświadomie, myśli się o artystach jak o rzeczach, produktach. My też mamy prawo do prywatności, do normalnego życia. Mogę nie chcieć się przytulić, mieć miesiączkę, być chora, nie mieć siły zwlec się po koncercie na spotkanie z fanami, co jest często negatywnie odbierane. Nie przeskoczę samej siebie. Mam ogromny szacunek do swoich słuchaczy 
i zawsze staram się troszczyć o nich i ich potrzeby. Uwielbiam ich zaskakiwać, sprawiać im radość. Niemniej muszę dbać o higienę swojej prywatności.

Fakt, że kupujemy bilety na koncert czy do kina, nie stawia nas w pozycji panów losu artysty. Jako fanka umiesz rozpoznać te granice, a idoli masz wielu – wymieniasz ich w piosenkach na płycie. Oprócz Strokesów to Blondie, Sonic Youth, Coldplay czy David Bowie i Cigarettes After Sex.
Te zespoły pojawiają się w opisach prawdziwych sytuacji, które wówczas przeżywałam. To najbardziej osobista płyta w moim… skromnym dorobku artystycznym. Żaden z bandów nie znalazł się tu przypadkowo oprócz Strokesów, bo napisałam „Złamane serce…” dawno temu i po prostu wymyśliłam sobie ten wers. W moim odczuciu był mocny. Za to Cigarettes After Sex słucham zawsze, kiedy jestem smutna. Gdy byłam na wystawie Basquiata w Chelsea, całowałam się z chłopakiem, a w tle leciał David Bowie („Ballada Punk” – przyp. red.). Przez pewien czas kilka dni z rzędu słuchałam tylko Blondie („Z Tobą na chacie”). A gdy pojechałam do Tajlandii, siedziałam na plaży, piłam drinka, w słuchawkach leciał stary Coldplay („Tom Yum”).

A co z tym sercem? Złamane serce, jak śpiewasz, naprawdę może być OK?
Absolutnie nie. Ten utwór to dedykacja dla wszystkich, którzy tego doświadczyli albo doświadczają. To nadzieja na to, że kiedyś „zadzwonię w lipcu i powiem, że złamane serce jest OK”. Że czas zagoi rany, jakkolwiek banalnie to brzmi.

Albo zasklepi. Bo zdarza się, że nawet jak już w tym lipcu zadzwonisz, to nadal nie będzie OK. 
Różnie bywa. Niemniej ten numer ma pozytywnie nastawiać tych, którzy cierpią z powodu złamanego serca.

Umiesz je posklejać? 
Ciężko powiedzieć, bo od dłuższego czasu jestem w szczęśliwym związku. Ale znam to uczucie – sklejałam serce. I jakbym miała znów to robić, to muzyką. Wszystko w nią przekuwam – kiedy uciekam, z czymś się borykam. Jak już coś mi dolega i muszę się z tym zmierzyć, ciężko skupić mi się na książce, obejrzeć film, zobaczyć wystawę, na którą czekałam. Raczej leżę i płaczę. Koncerty zabierają mnie tylko na chwilę. Po prostu muszę mieć czymś zajętą głowę, więc rzucam się w wir pracy.

Kim jest tytułowa dziewczyna pop?
Ma dwie tożsamości – jest Darką i Darią Zawiałow. Pierwsza to zwykła dziewczyna – lekko roztrzepana, bujająca w obłokach, pogrążona w marzeniach. Niepoprawna romantyczka, trochę zakompleksiona, często niewierząca w siebie. Domatorka, która czuje się dobrze w gronie najbliższych osób. A Daria Zawiałow to zodiakalna Lwica, perfekcjonistka, pracoholiczka, zdecydowanie pewniejsza siebie. Wychodzi na scenę i czuje się jak ryba w wodzie, gdy widzi tłum. Wszystko ma dopięte na ostatni guzik. To dwie części mnie. Nierozłączne. Darka lub Daria odpalają się w zależności od okoliczności. I żadna z nich nie jest maską.
 

Po podróżach po północy Europy w albumie „Helsinki” i do dalekiej Azji w „Wojnach i nocach” przenosisz się na zachód – „Dziewczynę pop” osadziłaś w Stanach Zjednoczonych. Nie tylko w Nowym Jorku, lecz także na amerykańskich bezdrożach. Skąd ten pomysł?
Pustynia najlepiej oddaje ducha „Backdoor” – rozdziału płyty dotyczącego przyszłości, który był dla mnie najtrudniejszy. Nostalgia i lęk to nieodłączne cząstki mnie od zawsze. Gdy się budzą, często otwierają mój strach przed przyszłością. Piszę dla siebie czarne scenariusze. Koniec końców ten rozdział o przyszłości jest krzywym zwierciadłem obaw, ale teksty są raczej pesymistyczne. Stąd bezkresna pustynia. Teledyski nagrywaliśmy w 50 st. C, było duszno, nie dało się oddychać, a łzy same napływały do oczu. Koszmar. To idealnie łączyło się z trudnymi emocjami. 

„Backdoor” to trzeci rozdział płyty. A pozostałe dwa?
Teraźniejszość, czyli „Pete Stop”, jest najbardziej pozytywny, opowiada o bezpieczeństwie. O tym, że jestem szczęśliwa, zatrzymałam się w wyścigu życia, który prowadziłam sama z sobą. Uczę się odpoczywać, mam w sobie potrzebę stabilizacji, skupiam się na miłości i wartościach nadrzędnych. Ubiegłoroczna podróż do Nowego Jorku zainspirowała kilka utworów z tego rozdziału.

Jest jeszcze „92”.
Bolesna przeszłość. To powrót do historii, które są za mną, także tych sprzed zaledwie kilku miesięcy, jak „Ballada o Niej”. Opowiada o pożegnaniu z moją ukochaną babcią, która odeszła w czerwcu tego roku. Ale są też powroty do pierwszych rozczarowań i miłości. Piosenka „Dziewczyna pop” odnosi się do trudnych sytuacji, których doświadczyłam w liceum. Opisuję w sumie twarde fakty.

Wszystko na tle Kalifornii.
Bo Los Angeles to miasto nie tylko oniryczne, w entourage’u chudych palm, fioletowych zachodów słońca, skaterów i „wajbujących” ludzi. Ma też mroczną, brudną stronę. Dlatego wydało mi się odpowiednie do tego rozdziału. Pisząc „Fifi Hollywood”, wyobrażałam sobie kadr teledysku – stoję nad oceanem i faktycznie „zostawiam ból w Hollywood”. Symbolicznie porzucam te bolesne wspomnienia, które jednak w dalszym ciągu mnie dotykają. 


Czuję, że potrzebuję stabilizacji, żeby się zatrzymać. Już nie chce mi się imprezować.
 

Hollywood czy bezdroża z Route 66 z Roy’s Motel „pośrodku absolutnie niczego”, jak opisałaś to na Instagramie, to dla Ciebie forma ucieczki?
Na razie eksploruję Stany zafascynowana. Gdy kręciłam klip w Nowym Jorku, była to moja piąta wizyta w tym mieście i poczułam, że naprawdę je znam, że to moje kolejne miejsce na ziemi. Ale czy forma ucieczki? To raczej pytanie, które możesz mi zadać w przyszłości. Na razie uciekam w muzykę.

Zdarza Ci się uciekać od czegoś? 
Lubię mieć wszystko pod kontrolą. Na bieżąco rozwiązuję problemy. Muszę rozmawiać, komunikować się. Nie ma miejsca na przemilczane kwasy.

Sama z sobą też tak wszystko rozwiązujesz?
Od siebie to akurat uciekam. 

Kiedy ostatni raz?
Codziennie się to zdarza. Trudno jest mi nawiązać relacje z samą sobą, ale nad tym pracuję. 

Nauczyłaś się już mówić o swojej kobiecej stronie? W wielu rozmowach dotąd używałaś sformułowania: „Jestem chłopczarą”. Zmieniło się coś w tej kwestii?
Na pewno. Uczę się swojej kobiecości. Kiedyś nie włożyłabym bluzki na ramiączkach, tylko golf, oversize’owe bluzy. Odkrywam więc swoje ciało, kobiecą naturę. Nigdy nie potrafiłam dogadać się z dziewczynami, nie miałam przyjaciółek, a teraz mam i bardzo to sobie cenię. Nie uważam się już za małego chłopca. Jestem kobietą, która mimo wielu męskich cech czuje dumę z bycia dziewczyną. Bycie dziewczyną jest cool! 

O kobiecość i sensualność pytam nie bez powodu, bo to składowe stylu domu mody Saint Laurent. A Ty zostałaś globalną ambasadorką jego linii YSL Beauty. 
YSL jest sensualny, ale przy tym bardzo grunge’owy, właśnie dlatego idealnie do mnie pasuje. Ma w sobie rockandrollowego ducha. Od wielu lat utożsamiam się z jego estetyką, stylem. Zawsze chciałam coś razem zrobić, dlatego mimo wielu propozycji współpracy od świetnych marek beauty czekałam właśnie na YSL. I to się opłaciło. W końcu dostrzegli tam „perfect match”, który ja widziałam od zawsze.

Biorąc pod uwagę artystów związanych z Saint Laurent, od Marianne Faithfull, przez Kravitzów, Duę Lipę, po Courtney Love, ciekawi mnie, jak czujesz się w tym towarzystwie?
Wciąż tego nie pojmuję. Trudno przyzwyczaić mi się do faktu, że jestem jedną z 23 ambasadorów na świecie. Cieszę się, staram się czerpać z tego garściami. 

Odkrywam swoje ciało, kobiecą naturę. Nie uważam się już za małego chłopca.

Jako ambasadorka bierzesz udział w akcji „Miłość to nie przemoc”. Nie pierwszy raz zabierasz głos w tej sprawie. Zrobiłaś to już w klipie do piosenki „Kaonashi”.
Wspieram ten temat, ponieważ jest ważny, a często zamiata się go pod dywan. Trzeba mówić o przemocy chociażby po to, żeby dotrzeć do osób, których ona dotyka. Żeby nabrały odwagi do walki o siebie. Warto też podkreślić, że przemoc – fizyczna, psychiczna czy ekonomiczna – dotyczy nie tylko kobiet, lecz także mężczyzn. Dla mnie ważna jest walka o prawa człowieka bez względu na płeć, pochodzenie.

Z czym Twoim zdaniem muszą się dziś mierzyć młode kobiety?
To indywidualna kwestia, np. mierzę się z kompleksami. Nie ukrywam tego. Staram się z nimi walczyć, ale nie zawsze mi to wychodzi. Podglądam inne dziewczyny – jedna nie dźwiga presji w pracy, druga ma trudności w związku. Ja mam kłopot z poczuciem własnej wartości. Dla każdego problemem jest coś innego – to osobista sprawa. 

Mówienie o walce z kompleksami wymaga siły. Gdy przyglądasz się zmaganiom – swoim czy przyjaciółek 
– budzi się w tobie bunt? Jesteś buntowniczką?

Byłam. Jako nastolatka buntowałam się przeciwko wszystkim, by walczyć o swoje marzenia. Jeżeli ktoś podcinał mi skrzydła, dorabiałam sobie nowe. A czy rodzi się we mnie bunt? Jestem świadoma tego, że każdy zmaga się ze swoimi problemami. Nie jest łatwo żyć w dzisiejszych czasach, ale trzeba sobie jakoś radzić. Uważam, że bardzo pomaga terapia. Każdy powinien jej spróbować, pogadać z kimś. Wiem, że nie wszystkich stać na prywatne spotkanie z terapeutą, ale są miejsca, do których można udać się po pomoc bezpłatnie. Nawet jeśli nie walczysz z demonami, warto porozmawiać o tym, co cię trapi.

Skoro przestałaś się buntować w życiu, to może robisz to w muzyce?
W studiu raczej dogaduję się z producentem. Czasami zdarzają się starcia, jedno przekonuje drugiego do swoich racji, ale mam szczęście do ludzi, z którymi pracuję – płyniemy na tej samej fali. Gdy pojawia się we mnie bunt i potrzeba, by zabrać głos, po prostu to robię – w tekstach.

Dziewczyna pop jest buntowniczką? Pytam o dwoistość Twojej natury.
Jakoś się dogadujemy. Nauczyłam się przełączać swój sposób myślenia. Kiedy wiem, że muszę pracować, nic nie może wyprowadzić mnie z równowagi. Gdy moja babcia trafiła do szpitala i już wiedziałam, że nie skończy się to happy endem, grałam pierwszy po przerwie koncert na Orange Warsaw Festival. I na te półtorej godziny musiałam się odciąć. Potem zeszłam ze sceny i się rozsypałam.

Zawsze umiałaś się tak odłączyć?
Nie. To lata praktyki. 

Profesjonalizm? 
Myślę, że tak. 

A czym jest dom, o którym śpiewasz?
Dom jest symboliczny, mam nadzieję – do czasu. Na razie mam mieszkanie. Czuję, że potrzebuję stabilizacji, żeby się zatrzymać. Już mi się nie chce chodzić na imprezy. W piątek wolę film i popcorn pod kocykiem. To chyba kwestia przekroczenia progu magicznej trzydziestki.

Szczęście to posiadanie domu?
Przede wszystkim to osoba obok jest dla mnie domem. Kiedyś usłyszałam, że kobieta tak się w nim czuje, gdy otaczają ją ludzie, których kocha. I ze mną tak właśnie jest.

Słowo „uzależnienie” jest tu kluczem. Śpiewasz: „Ty pachniesz jak uzależnienie”. Co to za zapach? 
Nie powiem. Zostawię to dla siebie i dam pole interpretacji słuchaczom.

To powiedz chociaż, od czego jesteś uzależniona… Czy w ogóle jesteś?
Od kawy! I niestety od papierosów.

Jak bohaterka filmu Jarmuscha.
Próbuję coś z tym zrobić, choć na razie mi nie idzie. To złe uzależnienie, wiem. Chociaż uważam, że rytuał „kawa i papieros” jest taki cool! Lubię palić, ale nadszedł ten moment, że gdy nie zapalę, staję się podenerwowana – zaczynam być więźniem papierosów i nie podoba mi się to. Lubię decydować sama o sobie. 

Jeszcze jakieś uzależnienia? 
Od pracy, od muzyki... 

Muzyka nigdy cię nie męczy? Nie szukasz ciszy?
Zdarza się, że szukam. W domu. 

Ten dom wciąż wraca…
Bo to oaza, w której najbardziej odpoczywam.

A w co dziś wierzysz najbardziej? 
W miłość. Jest na pierwszym miejscu. Zawsze. Jako artyści mamy prawo nie chcieć się przytulić, mieć gorszy dzień. Jesteśmy tylko ludźmi.