Jest czwartkowy wieczór, Paryż, ale Cara Delevingne nie ma ochoty nigdzie wychodzić. Zarezerwowaliśmy stolik w eleganckiej restauracji na dole, w hotelu, w którym mieszka, jednak gdy docieram na miejsce, prosi, żebym najpierw przyszedł do jej pokoju. Czeka tam na mnie w piżamie (w jej przypadku oznacza to sprany T-shirt i czarne legginsy). Zaledwie pół godziny wcześniej widziałem ją w Grand Palais, gdzie w różowej sukience Chanel żegnała jedną z najważniejszych osób w jej życiu, Karla Lagerfelda. Odczytała tam wiersz francuskiej poetki, Colette, o kotach, w hołdzie ukochanej towarzyszce Lagerfelda – Choupette. Podczas pożegnalnego pokazu, w towarzystwie Tildy Swinton, Pharrella Williamsa i Helen Mirren, nie dała po sobie poznać, jak bardzo dotknęła ją śmierć projektanta. „Najtrudniejszy był dla mnie ten moment, kiedy podczas finału odruchowo zaczęłam szukać wzrokiem Karla mówiącego: »Co za wspaniały pokaz!«. I wtedy pomyślałam, że Karla przecież już tu nie ma”. Wystarcza mi jedno spojrzenie na jej rozmazany makijaż, żebym zadzwonił do konsjerża odwołać kolację. Przygaszam światło i wsuwam się pod koc, tuż obok Cary. Nasz wywiad staje się zwykłą rozmową bliskich sobie ludzi. 

Poznaliśmy się, kiedy miałaś 16 lat. Pamiętam, że bardziej interesowała Cię wtedy pizza niż moda. Twoja rodzina pewnie też się nie spodziewała, że zrobisz taką karierę?
Cara Delevingne: Nadal nie uważam się za fashionistkę. Zawsze mi się wydaje, że każdy, kogo spotykam, jest bardziej stylowy ode mnie. Mój ojciec potrafi dobrze wyglądać, chociaż lubi też chodzić nago. Mama świetnie zna się na modzie – ubrania wręcz kolekcjonuje, podobnie jak babcia, która zawsze miała pełne szafy.

Ta babcia, która była dwórką Małgorzaty Windsor? 
Tak. Naprawdę jakby na to nie spojrzeć, z całej mojej rodziny to ja byłam najmniej zainteresowana modą. 

Zawsze chciałem Cię o to spytać: Twoją matką chrzestną jest Joan Collins. Zdawałaś sobie sprawę jako dziecko, jak wyjątkowa to postać? 
Joan i moi rodzice swego czasu bardzo się przyjaźnili. Myślę, że nie do końca wiedziałam wtedy, na czym polega czyjaś wyjątkowość. Za to nasze rodzinne wakacje na południu Francji zawsze były bajkowe. A Joan była ich istotną częścią. 

Byłaś dobrą uczennicą?
Chciałam iść do szkoły teatralnej, ale skończyło się na artystycznej. Miałam ciężką depresję i zdawałam sobie sprawę z tego, że nie będzie mi łatwo. W tamtym czasie skupiałam się na tym, by walczyć z chorobą. 

Myślałaś, że branża mody będzie lepsza? 
Niewiele wiedziałam o modzie, więc nie wydawała mi się taka straszna. Myślałam, że będzie jak w filmie „Zoolander” albo „Diabeł ubiera się u Prady”. Oczywiście moda nie jest lekiem na depresję, choroba w końcu wróciła. Ale na początku ten świat wydawał mi się nowy i kompletnie inny. 

Szybko znalazłaś tam przyjaciółki: Georgię May Jagger, Kendall Jenner czy Jourdan Dunn. Myślę, że aby przetrwać w tej branży, kluczowe są autentyczne przyjaźnie.
Pamiętam, jak Georgia, ulubienica paparazzi, wbijała mi do głowy: „Cara, nie możesz tak po prostu wychodzić z klubu nocnego ze szpilkami w dłoniach! Musisz się dobrze prezentować. Ludzie będą robić zdjęcia!”. A ja wtedy myślałam: „To niedorzeczne, kto chciałby robić mi zdjęcia?”. Rok później byłam już fotografowana wszędzie, dalej nosząc buty w rękach. A Georgia za każdym razem powtarza: „Cara, co ja ci mówiłam?”.

Byłaś jedną z najpopularniejszych modelek w mediach społecznościowych. Czy kiedykolwiek zamieściłaś coś, czego potem żałowałaś?
Nie.

Naprawdę?
Naprawdę. To zupełnie jak pytanie o to, czy czegoś żałuję. Jaki to ma sens? Teraz jestem taka, jaka jestem, i wszystko, co do tej pory zrobiłam, doprowadziło mnie właśnie tu. 

A inaczej postrzegasz media społecznościowe?
Zdecydowanie. Często słyszę, że powinnam być w nich bardziej obecna. Ale nie chcę. Usłyszałam od kogoś: „Kiedyś kochałem twoje konto na Instagramie, było zabawne!”. I gdy zaczęłam czuć presję, prowadzenie go stało się dla mnie jak praca. 

Jakie doświadczenie ze świata mody najbardziej utkwiło Ci w pamięci?
Jedno z najlepszych i najgorszych zarazem – moja pierwsza kampania dla Burberry z Kate Moss. To było przerażające! Jak pozować, gdy Moss jest tuż obok? To jak sesja z panterą. Jest królową obiektywu, mogłaby mnie połknąć w całości. Byłam cała w skowronkach, ale starałam się zachowywać profesjonalnie. Za każdym razem, kiedy stałam obok Kate, zamiast w obiektyw patrzyłam na nią. 

 

Doświadczenie modelki przydało Ci się w aktorstwie?
Szczerze mówiąc, moda zepsuła mnie jako aktorkę. Kiedy kręciłam swój pierwszy film, „Annę Kareninę”, w którym nie miałam żadnej kwestii, reżyser Joe Wright ciągle mnie pouczał: „Cara, znowu pozujesz! Przestań starać się ładnie wyglądać”. Byłam statystką, jedną z 60 osób, które brały udział w scenie. Spytałam go w końcu, o co mu chodzi. Usłyszałam: „Nie ma cię tu i teraz, skupiasz siły tylko na tym, żeby atrakcyjnie wyglądać”. Nigdy nie sądziłam, że to robię. W modelingu zawsze musisz wiedzieć, pod jakim kątem ustawiona jest kamera, w aktorstwie musisz o tym zapomnieć.

Zgadzasz się z tym, że moda i aktorstwo wpędzają ludzi w kompleksy?
Tak. W modelingu chodzi głównie o to, co jest na zewnątrz, aktorstwo sięga trochę głębiej. Ale i tak to wszystko w końcu doprowadza cię do sytuacji, w której masz poczucie odrzucenia. Długo musiałam nad tym pracować. 

Jak dbasz o spokój, będąc w samym centrum wydarzeń?
Rano i wieczorem praktykuję jogę i medytuję przynajmniej przez pięć minut. 

Nie żartuj. Naprawdę to robisz?
Tak! Kiedy idę spać, włączam tryb samolotowy w telefonie. Rano – zanim go wyłączę – po prostu leżę i oddycham. Wiem, że gdybym obudziła się w nocy i zobaczyła miliony wiadomości, zburzyłoby mi to spokój. A tak spokojnie przesypiam noc.

Odwiedzasz terapeutę?
Ostatnio nie, ale powinnam. Uwielbiam pisać poezję i tworzyć muzykę. Ale jestem świadoma, że cała ta moja kreatywność bierze się z traum i bolesnych przeżyć z dzieciństwa. Niezależnie od tego, jaką relację ma się z rodzicami, zawsze trzeba szukać w nich pozytywów. Dzięki matce wiem, co to znaczy być zagubioną i cierpiącą. Jestem nawet wdzięczna, że ludzie pytają mnie o jej chorobę. Musiałam znaleźć swój sposób na te emocje i tak odkryłam, że muzyka i poezja są wentylem bezpieczeństwa. Pomagają mi się komunikować z bolesnymi wspomnieniami i je koić. 

Nie bałaś się odłożyć karierę modelki, żeby zająć się muzykowaniem i aktorstwem?
Rozmawiałam dziś o tym z Helen Mirren. Zapytałam ją, czy osiągnięcie czegokolwiek było dla niej proste. A ona na to: „Nigdy”.  Nie żeby modeling był czymś łatwym. Nie sądziłam, że uda mi się do czegoś dojść w tej dziedzinie. Jednak po kilku latach pracy zrozumiałam, że to nie było dla mnie dobre zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie. I że będę musiała spróbować nowych, innych rzeczy.

Grasz teraz w serialu „Carnival Row”. W jakim sensie dotyczy on naszej współczesności?
To neowiktoriańskie fantasy, w którym jestem biseksualną wróżką. Dyskusja o imigracji i kryzysie związanym z uchodźctwem tocząca się w świecie magii. Jest w nim dużo wątków i przeróżnych bohaterów i stworzeń. To serial dla nerdów i ludzi, którzy lubią przenosić się do innych wymiarów rzeczywistości. Szczerze mówiąc, gdybym nie znała scenariusza, wcale nie mam pewności, czy wszystko bym rozumiała. 

Jesteś teraz w stałym związku z Ashley Benson, o czym poinformowałaś, odbierając nagrodę Hero Award, przyznawaną przez organizację The Trevor Project (zajmującą się kryzysowymi interwencjami w środowisku LGBT). Podczas przemowy wyznałaś, że jesteś zakochana. Co to dla Ciebie znaczy? 
Kiedy kocham, jestem lepszą osobą. Nie chodzi mi tylko o sytuację, kiedy jestem w kimś zakochana. Czasem wystarczy, że kocham samą siebie. Ale to uczucie, że nie jesteś we wszystkim sama i idziesz z kimś przez z życie, jest niesamowite.

Unikałaś mówienia o swoim życiu uczuciowym w mediach. 
Bo to świętość. Wiem, że ludzi to interesuje. I nie chcę utrzymywać tego w sekrecie, żeby wszyscy myśleli, że coś ukrywam. Nigdy jednak nie afiszowałam się ze swoimi związkami, nie wrzucałam też zdjęć drugiej połówki do social mediów. Z Ashley było inaczej. Ukrywałyśmy, że jesteśmy razem, bo nie chciałyśmy przyciągać uwagi. Aż poczułam, że takie podejście nie ma sensu, że przecież jestem dumna z tego, co jest między nami. Co nie oznacza, że będziemy razem pozować na czerwonym dywanie. Martwiło mnie tylko to, że ludzie zawsze snują jakieś domysły. Kiedy dobrze ci się układa, nie chcesz, żeby ktoś to zepsuł. Pomijając już fakt, że obcy ludzie w ogóle nie powinni mieć wpływu na nasze życie. 

Twoje życiowe motto brzmi: „Pielęgnuj swoje dziwactwa”. Pielęgnujesz?
Miałam na myśli: „Pielęgnuj rzeczy, których w sobie nie lubisz”. Kiedyś mnie one przytłaczały. Ale nauczyłam się być dumna zarówno z tego, co w sobie lubię, jak i z tego, czego nie lubię. Zakochuję się w ludziach z powodu ich wad. Siebie też nauczyłam się kochać z powodu niedoskonałości.              

Rozmawiał Derek Blasberg