„Taki jest Berlin. O mieście kontrastów i ciągłych zmian" to książka o współczesnym Berlinie i jego aktualnych problemach. Z autorką, Justyną Burzynski, rozmawiamy o technoturystyce, berlińskich artystach oraz codziennym życiu w niemieckiej stolicy.

Wielu mieszkańców Berlina jest związanych z branżą kreatywną. Jak pani myśli, co ich przyciąga?

Artyści potrzebują przestrzeni do tworzenia. Przez lata w Berlinie z łatwością można było zajmować budynki pod działalność kreatywną i inne cele. Nawet po likwidacji wielu ze squatów, czynsze utrzymywały się na tak niskim poziomie, że artyści wciąż mogli dość beztrosko żyć tu i tworzyć.. Niestety aktualnie coraz trudniej wynająć studio czy atelier w przystępnej cenie. Artyści przenoszą się na obrzeża miasta.

Ale kreatywna energia miasta wciąż przyciąga.
Tak. Do Berlina przyjeżdżają turyści zainteresowani nie Bramą Brandenburską i innymi sztandarowymi atrakcjami, a raczej line-up’ami konkretnych klubów. W Berlinie kluby uznawane są za instytucje kultury, w związku z czym ich działalność jest preferencyjnie opodatkowana.Wpływa to na dalszy rozwój technoturystyki.

Berlin, Maybachufer, fot. Justyna Burzynski

Technoturystyka? Na czym dokładnie polega?

To zjawisko, które mogłabym opisać jako podróżowanie w poszukiwaniu określonego dźwięku, w tempie 120-140 uderzeń na minutę. Berlin ma ogromną tradycję organizacji imprez, które przyczyniły się do rozwoju muzyki elektronicznej. Po upadku muru narodziła się tu unikatowa kultura klubowa, której ciekawi są ludzie na całym świecie.

Który berliński artysta lub artystka jest Pani szczególnie bliski?

W zależności od dziedziny sztuki i tego, jak zdefiniujemy pojęcie „berliński artysta” (czy to ktoś, kto urodził się w Berlinie, czy tworzy albo tworzył kiedyś w Berlinie?), wymienić mogłabym wielu. Wskażę na dwie reprezentantki sztuki współczesnej, tworzące w Berlinie, ale pochodzące z Polski – rzeźbiarkę Alicję Kwade i artystkę audio-wizualną Agnieszkę Polską.

Książka „Taki jest Berlin” ukazuje się 10 maja nakładem Wydawnictwa Muza

Trochę odejdę od sztuki - czy może pani wyjaśnić czym są słynne Eckkneipen i na czym polega ich fenomen?

Eckkneipen, czyli dosłownie tłumacząc „knajpki narożne”, niekoniecznie muszą stać na rogu ulicy. Na pewno każdy, kto mieszka w Berlinie, zna przynajmniej jedną taką. Wyróżniają się specyficznymi nazwami takimi jak na przykład Zum Magendoktor (U lekarza żołądka). Czas się w nich zatrzymał, nie ulegają modzie, trendom. Alkohol jest w nich tylko nieco droższy niż w lokalnym kiosku, czyli Spätim. W ostatnim czasie Eckkneipen coraz częściej padają ofiarą gentryfikacji.
Jak Berlińczycy spędzają czas wolny?

Podczas szarej i ciągnącej się zimy, każdy stara się na własny sposób przetrwać do lata. Wraz z lepszą pogodą, pojawia się możliwość koszystania z zielonej infrastruktury miasta. Zajmuje ona połowę całkowitej powierzchni niemieckiej stolicy. W książce napisałam, że najsprawniej działającym berlińskim barometrem jest Landwehrkanal. Gdy nad brzegiem pojawiają się tłumy – dopisuje pogoda, gdy na wodzie widać pontony i kajaki – jest już bardzo ciepło, natomiast gdy nabrzeże pustoszeje – panują niekorzystne warunki atmosferyczne. Brzegi rzek, kanałów i jezior to zwykle chętnie oblegane miejsca przez berlińczyków.

Landwehrkanal, fot. Fionn Große, Unsplash

To zamiłowanie Berlińczyków do natury widać także w popularności ogródków działkowych.

W Niemczech istnieje długa tradycja związana z ogródkami działkowymi – pierwsze z nich zaczęły powstawać jeszcze przed I wojną światową. Traktuje się jako namiastkę własnego skrawka ziemi. Takich terenów działkowych w Berlinie jest wciąż dużo, ale powoli ich obszar się kurczy. Dlatego stają się coraz bardziej atrakcyjne, a zwłaszcza od kryzysu związanego z pandemią koronawirusa ich znaczenie urosło. Dziś dostać w Berlinie własny ogródek od spółdzielni, czy kupić jakiś na własność, jest niemal tak skomplikowane jak wygranie castingu mieszkaniowego.

Wynajęcie mieszkania to duży problem? Jak wygląda taki proces?

Wynajęcie mieszkania najczęściej wiąże się w Berlinie z castingiem mieszkaniowym, czyli zmorą każdego berlińczyka. Niezależnie od tego czy chcemy wynająć jedynie sam pokój, czy całe mieszkanie, nie ominą nas one. Ustawiają się do nich długie kolejki, konkurencja jest duża, bo dostępnych na rynku mieszkań w przystępnych cenach jest po prostu coraz mniej. Na wstępie trzeba być dobrze przygotowanym i mieć ze sobą wszystkie wymagane dokumenty. Przeszłam przeróżne, najdziwniejsze castingi mieszkaniowe – to po prostu część berlińskiej przygody.

Berlin - Mitte, fot. Justyna Burzynski

Czemu mówi się o Berlinie jako o „mieście protestu”?

Berlin zawsze był buntowniczy, więc protestuje się tu chętnie, w każdej możliwej sprawie, pod dowolną formą. Według danych, na które trafiłam podczas pisania książki, średnio odbywa się w Berlinie piętnaście demonstracji dziennie, czyli najwięcej w całych Niemczech! Niektóre takie manifestacje zbierają rekordowe tłumy. Przykładowo, w lutym 2022 roku na berlińskie ulice wyszło około pięciuset tysięcy osób protestujących przeciwko wojnie w Ukrainie.

Kończąc, chciałabym podpytać, co spowodowało, że zdecydowała się Pani zamieszkać w Berlinie i jak Berlin zmienił się na przestrzeni tych 10 lat?

W moim przypadku o przeprowadzce do Berlina zadecydowały raczej emocje, a nie konkretny plan na życie. W przeciągu ostatnich dziesięciu lat Berlin z pewnością zmienił się wizualnie, zabudowanych zostało wiele przestrzeni publicznych, które zamieniły się w obszary komercyjne. Jednak nie zmienili się ludzie. Mieszkają tu i wciąż przybywają indywidualiści, ciekawi energii miasta i otwarci na wszystko, co Berlin ma do zaoferowania.

Justyna Burzynski, fot. Andrea Funk

Justyna Burzynski (ur. 1987) - wnikliwa obserwatorka berlińskiej codzienności. Po studiach, w 2012 roku, zamieszkała w niemieckiej stolicy. Od tego czasu aktywnie eksploruje bogatą ofertę miejskich atrakcji, w tym kulturę i życie nocne. Pisanie o Berlinie zaczęła od bloga berlinsko.com. Współpracowała z redakcjami: „Zwykłe Życie”, „f5”, „G'rls ROOM”, niemieckim „Cee Cee” i wieloma innymi.