Stworzone do charlestona

Gdyby Instagram istniał w latach 20. z pewnością największą karierę robiłyby na nim flapperki. Tymczasem w czasach bez internetu pierwsze pełnoprawne chłopczyce zadawały szyku na modnych wówczas przyjęciach koktajlowych. Charlestona i shimmy tańczyły w ułatwiających ruchy krótkich sukienkach o obniżonej talii, zdobionych połyskującymi koralikami. Spódnice skróciły się ukazując, nigdy przedtem nie oglądane w przestrzeni publicznej, kobiece łydki, a czasem nawet kolana. Pod luźnym materiałem ukryły się natomiast wszelkie krągłości. Lekko dopasowane w biodrach, koszulkowe sukienki zniekształcały i zacierały kształty, nadając figurze cech androgynicznych. Zwyciężyły płaskie biusty i wąskie biodra. I po raz pierwszy w historii, w modzie było odchudzanie.

Joan Crawford, 1930 / Getty Images

Pierwszych razów było więcej. Kobiety zaczęły palić, prowadzić samochód i poszły do wyborczych urn. Wyrazem emancypacji był też wzrost popularności krótko ściętej fryzury typu bob, a także porzucenie śnieżnobiałej nieskalanej pracą fizyczną cery na rzecz pięknej opalenizny. Jednak pierwsze oznaki równouprawnienia wcale nie oznaczały, że zaakceptowano także różnorodność kobiecych kształtów. Wręcz przeciwnie, to tylko kolejny etap długiej drogi poprzez narzucane przez modę standardy. Ponieważ talia przestała się liczyć, można by pomyśleć, że to koniec bielizny deformującej ciało. Jednak miejsce tradycyjnych gorsetów zajęły gorsetowe biustonosze spłaszczające piersi lub bandaże, którymi krępowano klatkę piersiową (sic!). Myślicie, że detoksy i bootcampy to współczesny wynalazek? Flapperki także wiedziały co znaczy powiedzenie „chcesz być piękna to cierp”.  Upragniony rozmiar pomagały im osiągnąć specjalne kluby zdrowia i mody, gdzie zbędnych kilogramów pozbywano się za pomocą zabiegów, diet i ćwiczeń.

Erotyczne podteksty

Hedonistyczny styl życia i nowe prawa ukształtowały kobiecą modę lat 20., natomiast w przypadku dwóch następnych dekad były to wielki kryzys i wojna. Kobiece kształty znów miały być zaokrąglone, tym razem delikatnie. A stroje podkreślały piersi oraz talię. Nowa sylwetka jednak też miała w sobie coś z chłopczycy – kostiumy codzienne w latach konfliktu zbrojnego wzorowano na prostych w kroju wojskowych mundurach. Watowane ramiona żakietów nadawały damskiej sylwetce pożądany męski kształt odwróconego trójkąta. Dość sporo zmian jak na zaledwie 20 lat, a im dalej w las, tym robi się ciekawiej. Dochodzimy do lat 50., dekady push-up’a, seksbomby i idealnej klepsydry. Obiektem westchnień jest Marilyn Monroe, a upragnionymi wymiarami 90/60/90. Fiszbiny i usztywnienia biustonoszy modelują biusty, swetry skrywają staniki pociskowe, a talie są ściskane przez pasy wyszczuplające, które przy okazji zaokrąglają biodra i piersi. Na te kobiece atrybuty chciano zwrócić uwagę i strój został pomyślany tak, by przyciągnąć spojrzenia w odpowiednie miejsca.

Marilyn Monroe na okładce Playboya / Getty Images

Jak i gdzie ściągnąć uwagę wiedzieli także wydawcy Playboya, tylko robili to mniej delikatnie. Kontrowersyjny magazyn został założony w 1953 roku i kobiecym krągłościom poświęcił większość swoich treści. Chyba nie trzeba mówić, że przyczynił się do wypromowania określonego typu urody, w końcu gwiazdą pierwszej okładki była sama Monroe. Wyidealizowany wizerunek kobiety wpajano zresztą nie tylko dorosłym, ale także dzieciom. 1958 – to rok, w którym powstała pierwsza lalka Barbie, źródło wielu dziewczęcych kompleksów. Co znaczące, zabawka była wzorowana na niemieckiej lalce Lilli, pierwotnie przeznaczonej dla dorosłych. To wiele tłumaczy w kontekście nienaturalnych kształtów, jakie nadali jej producenci. W latach 50. erotyczne podteksty czaiły się więc na każdym kroku.

Pierwsza lalka Barbie / Getty Images

A jaka była druga, oficjalna strona medalu? Powrót do tradycyjnych wartości. Kobieta miała przyjąć funkcję strażniczki domowego ogniska i nie odbierać miejsc pracy powracającym z frontu mężczyznom. Wejście w rolę perfekcyjnej pani domu miał wspomóc skomplikowany proces ubierania się – do każdej okazji towarzyskiej lub domowej przeznaczony był inny strój. Ważna była też dokładnie ułożona, gładka fryzura, którą osiągano nawijając włosy na wałki, a następnie starannie je modelując. Do budowania tego obrazu kobiecości znacznie przyczyniła się telewizja, ale także poradniki w stylu „The Art of Being a Well-dressed Wife” (ang. „Sztuka bycie dobrze ubraną żoną” – przyp. red.) autorstwa amerykańskiej projektantki Anne Fogarty, które zawierały porady ku chwale udanego małżeństwa.

Pozorna beztroska

Kiedy pomyślę o tym, jak wygląda moja poranna rutyna, dużo bliżej niż do dam z lat 50. zdecydowanie jest mi do wolnościowych trendów, które pojawiły się w kolejnej dekadzie. Lata 60. zdecydowanie należały do młodego pokolenia i przebiegały pod znakiem buntu wobec ustalonych norm społecznych. Coraz szybsze tempo życia nie pozwalało już na wielogodzinne szykowanie się do wyjścia. Włosy strzyżono tak, by układały się naturalnie, bez konieczności wznoszenia skomplikowanych fryzur. W modzie znów było szczupłe ciało, a także długie nogi, która doskonale pasowały do spódniczek mini. A te były coraz krótsze i w połowie dekady podniosły się już na wysokość połowy ud. Idealnym uzupełnieniem wyeksponowanych nóg okazały się kolorowe, wzorzyste rajstopy. Ich pojawienie się zwiastowało koniec mniej praktycznych pończoch i większą swobodę na co dzień. 

Mary Quant / Getty Images

Za skąpe projekty, które szokowały opinię publiczną, odpowiedzialna była brytyjska projektantka Mary Quant. Młode dziewczyny, które się u niej ubierały nazywano „dolly birds”, czyli „słodkimi idiotkami”. Ale sądzę, że opinia konserwatystów mało je interesowała. Tak samo nowoczesne kobiety średnio przejmowały się tym, czy wypada nosić stanik. Na przekór modzie lat 50. zrezygnowano z fiszbin, sztucznego wypełnienia, a często biustonosza nie zakładano wcale. Natomiast to, co dziewczyny na topie bardzo brały sobie do serca, to była ich waga. Androgyniczna sylwetka w stylu ówczesnych it girls Twiggy i Jean Shrimpton nie była łatwa do osiągnięcia, co udowadnia fakt, że w 1963 roku swoją działalność rozpoczęła słynna amerykańska firma oferująca usługi dietetyczne – Strażnicy Wagi. Gorsety zastąpiła więc samodyscyplina, a słodka wolność lat 60. okazała się wcale nie być tak beztroska.

Być doskonałym

W latach 70. kształty zaliczyły delikatny comeback, ale im bliżej czasów współczesnych, tym obsesja na temat szczupłego ciała wydaje się mocniejsza. W dekadzie disco, glamu i Studia 54 rządziły obcisłe, połyskliwe spandeksy, które uwydatniały wszystkie tak zwane „niedoskonałości”. Stąd już prosta droga na zajęcia fitness, na które zapanowała moda w latach 80. Scenę z filmu „Być doskonałym” z Johnem Travoltą i Jamie Lee Curtis kojarzy chyba każdy. Skąpe trykoty i perfekcyjnie wyrzeźbione ciała poruszające się zawzięcie w rytm muzyki oddają więcej niż jakikolwiek opis. Mięśnie były odtąd u kobiet bardzo mile widziane i każdy miał lub chciał mieć na półce kasety z ćwiczeniami Jane Fondy. Moda podążała za tym trendem i pozwalała pochwalić się efektami osiąganymi na salach gimnastycznych. I tak hitem sprzedażowym stały się dopasowane jeansy od Calvina Kleina i obcisłe sukienki, które projektował Azzedine Alaïa. 

Jane Fonda, 1983 / Getty Images

Kult umięśnionego ciała, nie trwał jednak długo. Nadeszły lata 90. a z nimi Nirvana, ubrania w stylu normcore, a także heroin chic. Posiadaczką sylwetki idealnej została mianowana Kate Moss. Początkująca wówczas modelka była wzorową przedstawicielką modowego nihilizmu. Wychudzona figura, która świetnie wyglądała w uniseksowych ubraniach, blada skóra, podkrążone oczy (prawdopodobnie efekt całonocnej imprezy) –  można odnieść wrażenie, że ktoś chciał zrobić na złość poprzedniej dekadzie. Antymodowy look z peryferiów szybko przedostał się do mainstreamu i został wypromowany przez media. 

Kate Moss, 1994 / Getty Images

Wygląd przywodzący na myśl osoby uzależnione zaczęto jednak mocno krytykować. Zresztą nie bez racji. To co dla modowych magazynów i projektantów było po prostu cool, dla wielu młodych dziewczyn stało się celem, do którego dążyły za wszelką cenę. Według czasopisma medycznego Current Psychiatry Reports w latach 90. anoreksja wiązała się z najwyższym wskaźnikiem śmiertelności spośród wszystkich zaburzeń psychicznych.

Targowisko różnorodności

Jaką cegiełkę dołożyły do tego wszystkiego czasy współczesne? Na przykład, a może przede wszystkim – Instagram. Jest to aplikacja pełna sprzeczności. Z jednej strony to świetna platforma do walki ze schematami długo i konsekwentnie budowanymi przez tradycyjne media. Dzięki niej możemy obcować z nieidealnym wizerunkiem ciała, który powoli staje się dla nas normą. Z drugiej strony Instagram wspiera grę pozorów, praktykowaną przez tak wielu użytkowników. Pomaga kreować niedoścignione wzorce, a tym samym nakręca spiralę kompleksów i jeszcze bardziej podkopuje naszą nadszarpniętą samoocenę. 

Choć ogólne tendencje wydają się pozytywne, kto wie, czy kiedykolwiek całkiem zrezygnujemy z retuszu i nauczymy się w pełni akceptować różnorodność. Pewnie dowiemy się za następne 10 lat.