Ke Huy Quan – magia kina działa

W wieku 12 lat Ke Huy Quan przeżył przygodę życia. Wsiadł w samolot do Sri Lanki, by nakręcić film razem ze Stevenem Spielbergiem i Harrisonem Fordem. Na casting do „Indiany Jonesa i Świątyni Zagłady” przyszedł razem z młodszym bratem. Miał być jego wsparciem i dawać mu wskazówki. Jednak na następny dzień to właśnie on otrzymał telefon z propozycją, by wcielić się w rolę Wana „Short Rounda" Li, pomocnika i przyjaciela Indiany Jonesa. Po pierwszym blockbusterze przyszedł kolejny. Quan zagrał w „The Goonies” Richarda Donnera. Były lata 80., ciężkie czasy dla azjatyckich aktorów i właściwie w tym miejscu, na młodocianym sukcesie, zatrzymała się jego kariera. Aby pozostać w kontakcie z magią kina postanowił działać po drugiej stronie kamery. Nie było to spełnieniem marzeń, a jedynie namiastką. Prawie 20 lat po swoim ostatnim występie aktorskim, gdy zobaczył w kinie „Bajecznie bogatych Azjatów”, poczuł, że nadeszła długo wyczekiwana zmiana. Uczucie FOMO przeważyło szalę i Ke Huy Quan powrócił do aktorstwa. W samą porę – zbierano obsadę do „Wszystko wszędzie naraz”.

Getty Images

Pełna absurdów, zwrotów akcji, efektów specjalnych i generalnie tytułowego „wszystkiego” historia chińskich imigrantów w Ameryce rozbiła bank tegorocznych nagród. Cztery nominacje i dwa zdobyte Złote Globy. Pięć nominacji i cztery zdobyte nagrody SAG. Dziewięć nominacji i pięć zdobytych tytułów Critics' Choice. W tym trzy statuetki dla samego Quana. A kolejne, dla wielu najważniejsze, zostaną rozdane dopiero dziś w nocy. „Wszystko wszędzie naraz” otrzymało nominacje aż do jedenastu Oscarów. Bez względu na nadchodzący wynik, wydaje się jednak, że aktor już wygrał wszystko. Radość i wdzięczność, którą emanuje podczas telewizyjnych wywiadów, wyciśnie łzy nawet z najbardziej nieczułej osoby. Nie mówiąc już o licznych propozycjach, które posypały się po udanym występie: rola w drugim sezonie marvelowskiego serialu „Loki” oraz angaż w serialu „American Born Chinese” dla Disney+, również z Michelle Yeoh u boku. „Do wszystkich tych, którzy trudzą się i czekają, by ich dostrzeżono, proszę kontynuujcie, bo światło reflektorów kiedyś padnie właśnie na Was” – tak Quan dziękował ze sceny za otrzymaną statuetkę SAG. 

Jesteśmy świadkami triumfu niedocenianej i niewysłuchanej do tej pory mniejszości. A także historii pewnego zakochanego w kinie chłopca. Tak uroczej, że lepszej niż niejeden scenariusz filmowy. 

Jennifer Coolidge – zamiast królowej Monako, Tanya McQuoid

Wiecie jaki jest klucz do bycia pewnym siebie? Posłuchać rady Jennifer Coolidge z popularnego dźwięku na Tik Toku i nie przejmować się opinią innych. Aktorka nie dba o to do tego stopnia, że zawsze mówi dokładnie to, co myśli. I zdaje się, że w Hollywood jest wyjątkiem. Kiedy w 2022 roku odbierała swoją pierwszą nagrodę Emmy za serial „Biały lotos”. jej przemówienie zostało brutalnie przerwane przez muzykę, zanim zszokowana gwiazda zdołała pozbierać myśli. Jak to jest być wielokrotnie odrzucaną aktorką, która wreszcie dostała swoją szansę, mogliśmy się dowiedzieć dopiero w tym roku, podczas rozdania Złotych Globów. Odpowiedź: słodko-gorzko. Coolidge z typową dla siebie rozbrajającą szczerością stwierdziła, że Mike White, twórca „Białego lotosu”, przywrócił ją do życia. Choć (uwaga spoiler!), technicznie rzecz biorąc, w serialu ją zabił. Sąsiedzi zaczęli się do niej odzywać, jest zapraszana na imprezy, zaczęła się liczyć. Nagle wszystko nabrało sensu. Ten medal ma jednak drugą stronę – okrutne wykluczenie, które potrafi zafundować branża. Bardzo w klimacie licealnej intrygi w klasycznym teen movie. 

 

„Taki tłum jest w tej sali, a tylko pięć osób dopingowało mnie i przez dwadzieścia lat podsuwało niewielkie role, żebym nie zrezygnowała z kariery” – odbierając nagrodę gwiazda dała się poznać, jako osoba do bólu autentyczna. I faktycznie od „matki Stiflera” w „American Pie” po zdobywczynię Złotego Globu – droga była długa i wyboista. Jennifer Coolidge chciała być „królową Monako”, ale już na początku swojej kariery wpadła do szuflady: postaci drugoplanowej, milfa, zabawnego akcentu. 

Jednak to, czego się dotknęła, stawało się popkulturą. Jak rola Paulette Bonafonté w „Legalnej blondynce” – niewyczerpane źródło ikonicznych cytatów i przyczyna, dla której publika po latach przypomniała sobie o Coolidge. W 2018 roku wyszedł teledysk do piosenki Ariany Grande „thank u, next” – hołd złożony różowej estetyce filmów z wczesnych lat 00. Wśród aktorów oryginalnie występujących w zacytowanych produkcjach swoje cameo miała właśnie Coolidge, która za namową przyjaciół odważyła się napisać do Ariany na Instagramie. Została odkryta na nowo, lecz bardziej jako nostalgiczna ciekawostka. Dopiero Mike White wiedział, jak wykorzystać jej tragikomiczny potencjał. Dzięki roli Tanyi McQuoid nareszcie znalazła się tam, gdzie jej miejsce – w samym centrum zainteresowania. Cudownie kampowa okładka W Magazine stworzona we współpracy z Danielem Kwanem i Danielem Scheinertem (reżyserami „Wszystko wszędzie naraz”), obecność na pokazie marki Diesel na jesień/zimę 2023 oraz kolejne propozycje filmowe to znak, że tym razem branża nie ma zamiaru zapominać o Jennifer Coolidge. Jest też już znana przybliżona data premiery „Legalnej blondynki 3”. Paulette zobaczymy na ekranie w 2024 roku.

 Brendan Fraser – to jest Brenaissance!

Sześć minut – tyle czasu publiczność oklaskiwała Brendana Frasera na Festiwalu Filmowym w Wenecji. Dla aktora pamiętanego głównie z filmów przygodowych z lat 90. i 00. rola w „Wielorybie” Darrena Aronofsky'ego okazała się nie tylko wyzwaniem spoza zwykłego emploi, ale także nowym otwarciem. Prawdziwym Brenaissancem. Sukces przypieczętowała nagroda SAG oraz nagroda Critics' Choice. Obie równie emocjonujące dla aktora, choć ta pierwsza szczególnie bliska sercu. „Będę traktował ją jak skarb, ale nigdy nie będzie mieć dla mnie tak dużego znaczenia, jak identyfikator SAG (Gildii Aktorów Ekranowych), którą otrzymałem w 1991. Sprawiła, że poczułem, że przynależę do grupy” – powiedział przez łzy odbierając statuetkę. Nic dziwnego – przez długi czas częścią tej grupy nie był. 

Getty Images

Kiedy w wieku 23 lat porzucił swoje dotychczasowe życie w Seattle i przyjechał do Los Angeles, by spełnić marzenie, jego kariera rozwinęła się zaskakująco szybko. Być może zbyt szybko. Konkretnych propozycji doczekał się już w ciągu pierwszego roku pobytu w Hollywood. Przełom nastąpił niedługo potem, gdy w 1997 r. na ekrany wszedł „George prosto z drzewa”, a w 1999 r. pierwsza część kasowej „Mumii”. Seria sygnowana twarzą aktora zarobiła ponad miliard dolarów. Pomimo ogromnego sukcesu, w pewnym momencie okazało się, że aktor zszedł z hollywoodzkiego piedestału i równie szybko, jak wypłynął – został zapomniany. 

Skoro nie mógł narzekać na liczbę propozycji, czemu właściwie zrezygnował? Niebezpieczne numery kaskaderskie, które latami wykonywał samodzielnie w połączeniu z niewłaściwym nastawieniem, spowodowały poważne problemy zdrowotne. W 2018 r. do tych dwóch powodów dołączył kolejny. Aktor publicznie oskarżył o molestowanie seksualne Philipa Berka, wieloletniego członka Hollywood Foreign Press Association i byłego prezesa organizacji stojącej za Złotymi Globami. Zapowiedział też, że nie będzie nigdy uczestniczył w ceremonii, nawet jeśli zostanie nominowany. I trzeba mu przyznać – nie rzuca słów na wiatr. Może nie zdobył Złotego Globu, ale za to przeżył inny magiczny moment, podczas wywiadu „Actors Roundtable” czasopisma The Hollywood Reporter. Przy okrągłym stole, wśród innych cenionych aktorów, Fraser ponownie zobaczył się z Ke Huy Quanem, z którym w 1992 roku pracował przy jednym ze swoich pierwszych filmów, „Jaskiniowcu z Kalifornii”. Spotkanie po latach, dokładnie w tych okolicznościach, było jak scena żywcem wyjęta z filmu. „Wciąż tu jesteśmy” – powiedział Fraser. Myślę, że spokojnie można stwierdzić – Oscar zapewni mu dożywotnią kartę członkowską w elitarnym hollywoodzkim klubie. 

Na Oscarach wiek nie gra roli

Cate Blanchett / Getty Images

Colin Farrell, Cate Blanchett, Bill Nighy, Brendan Fraser, Michelle Yeoh, Ke Huy Quan, Angela Bassett… patrząc na tegoroczne występy nie sposób nie pomyśleć: pięćdziesiątka to nowa dwudziestka! Z wielkich powrotów i oscarowych nominacji możemy wywnioskować – kariera aktorska właśnie straciła swoją datę przydatności. Dojrzali aktorzy podbijają Hollywood. W jakim stopniu – to okaże się już dziś w nocy!