Codziennie rano myję włosy. To mój rytuał. Tak jak wieczorny demakijaż.

Pierwsze perfumy podkradałam mamie. Podobnie jak ona nie przepadam za słodkimi zapachami. Wolę cięższe, orientalne nuty, które długo utrzymują się na skórze. Spodobały mi się też perfumy Her Story Avon, w których zapach paczuli został wzbogacony wyrazistym akcentem różowego pieprzu i irysa. Wierzę, że dobry zapach może poprawić humor i dodać pewności siebie bardziej niż ubranie.

Moja urodowa obsesja: balsam do ust. Ciągle pierzchną mi usta, zwłaszcza od kiedy noszę aparat ortodontyczny. Ten od Elizabeth Arden jest niezawodny. Lubię też dobrą mascarę. W tej kwestii jestem naprawdę wymagająca, bo mam dość długie rzęsy, które łatwo się sklejają.

W sytuacjach kryzysowych ratuje mnie zawsze czerwona szminka. Gdy zdarza mi się wyjść z domu bez makijażu, zakładam okulary przeciwsłoneczne, maluję usta na czerwono i od razu czuję się lepiej.

Kosmetyk odkrycie: rozświetlacz, najlepiej w kamieniu. Przez lata bałam się go używać i wolałam matowe makijaże. Dziś bardzo lubię naturalny błysk na czubku nosa czy na kościach policzkowych, bo ożywia i dodaje świeżości. Tak samo jak brązer, który optycznie zwęża lub prostuje nos. Na planie podpytuję makijażystki i proszę je o rekomendacje kosmetyczne.

Przez 20 lat miałam ciemne włosy. Powrót do naturalnego koloru był trudny i długi (trwał prawie trzy lata), ale teraz efekt mi się podoba. To zabawne, że im bliżej mi do siwych włosów, tym bardziej akceptuję takie, jakie mam. Nie robię z nimi za wiele. W rozjaśnione końcówki wcieram olejek wygładzający, a na wyjście sięgam po piankę, żeby „odbić” je od nasady.

Kilka lat temu byłam na diecie pudełkowej i dobrze się na niej czułam. Ostatnio złapałam się na tym, że przez cały dzień potrafię nic nie zjeść, a wieczorem rzucam się na jedzenie. Dlatego wróciłam do sprawdzonych pudełek.

Nie umiem zmobilizować się do sportu. Jedyne, co robię regularnie, to rozciąganie. Dużo chodzę także po schodach. Śmieję się, że moją siłownią jest czwarte piętro bez windy. Do tego trzy torby z zakupami i trening zrobiony.

Najbardziej szalona rzecz, jaką zrobiłam dla urody: dziś uważam, że to było raczej wbrew urodzie. W liceum śpiewałam w zespole punkowym. Miałam wtedy długie włosy. Razem z kolegą postanowiliśmy mi je obciąć. Wzorowaliśmy się na aktorce z serialu „Dempsey i Makepeace na tropie”, która nosiła boba z bardzo krótko ostrzyżonym tyłem. Niestety, nie wyszło. Mama wzięła mnie do fryzjera i potem byłam jedyną dziewczyną w szkole obciętą na zapałkę. Pamiętam, że najgorszy był etap odrastania.

Materiał ukazał się w czerwcowym numerze ELLE 2020