W stresującej sytuacji nie wywieraj presji

Jeśli należysz do gaduł, może ci trudno na co dzień być z osobą, która woli przeżywać wszystko w milczeniu. Różnica temperamentów z pewnością gra dużą rolę. Kiedy się poznaliście, może spodobały ci się dystans i małomówność partnera, ale często to, co początkowo nas pociąga, później staje się problemem. 

Otwieranie się to dobry sposób na stworzenie bliskości, ale nie jedyny. Psycholożka Carol Tavris wspomina: "Kilka lat temu mój mąż musiał się poddać dość stresującym badaniom lekarskim. Na dzień przed pójściem do szpitala wybraliśmy się na kolację z jednym z jego przyjaciół, który przyjechał z Anglii. Z fascynacją patrzyłam, jak męski stoicyzm w połączeniu z angielską rezerwą wprowadził zdecydowanie niekobiecą atmosferę. Panowie śmiali się, opowiadali sobie anegdotki, sprzeczali się na temat filmów, wspominali wspólne przygody. Żaden z nich ani słowem nie zająknął się o szpitalu, zmartwieniach czy wzajemnym przywiązaniu. Nie mieli takiej potrzeby".

Postaraj się docenić fakt, że każdy z nas ma inne metody radzenia sobie ze stresem i uspokajania się. 

Zajmij partnera rozmową na neutralny temat, pamiętając, że porozumienie w związku może przybierać różne formy, a miłość da się wyrażać na wiele sposobów. Zamykanie się w sobie niekoniecznie musi być równoznaczne z ukrywaniem się – może tak właśnie twój partner próbuje radzić sobie w trudnych chwilach. Postaraj się to zaakceptować, zamiast marnować energię na zmienianie go na siłę.

Ślub w czasach zarazy. Czy odwołać ceremonię i wesele z powodu koronawirusa, a może lepiej je przełożyć?>>

Nie lekceważ drobiazgów

Duże problemy zaczynają się od drobnych problemików. Kiedy się na coś zgadzasz – choćby chodziło o drobiazg – dotrzymaj słowa. Jeśli obiecałeś żonie, że do niedzieli umyjesz lodówkę, zrób to. Jeżeli w niedzielę okaże się, że jednak jesteś zbyt zajęty, powiedz: "Bardzo przepraszam, ale dziś nie dam rady tego załatwić. Zajmę się tym jutro".

Wielu mężczyzn opowiada mi, że nie rozumieją, dlaczego ich żony aż tak bardzo się denerwują, że mąż znowu "zapomniał" zakręcić tubkę pasty do zębów. "Tyle robię dla żony” – powiedział jeden z nich. 'Właściwie wziąłem na siebie ponad połowę obowiązków domowych. Dlaczego robi z tego takie wielkie halo?'" Odpowiedź brzmi: bo to jest wielkie halo. 

Kiedy partnerka o coś cię szczerze prosi, powinna wiedzieć, że weźmiesz to sobie do serca. Nieważne, jaka jest skala tej prośby. Jeśli uważasz, że prośba jest nie fair, postaraj się negocjować warunki układu "kto co robi". ("Wiem, że zgodziłem się wynosić śmieci w środy wieczorem, ale akurat tego dnia mam najwięcej pracy, więc proszę, żebyś mnie w tym wyręczyła"). Nigdy nie zakładaj, że twój ogólny wkład w związek lub obowiązki domowe kompensują zajęcia, które miałeś wykonać, a które zawaliłeś. Jeśli zawiodłeś – przeproś i następnym razem bardziej się postaraj. Nie usprawiedliwiaj swojej nieodpowiedzialności, powołując się na ADHD (lub inną zdiagnozowaną przypadłość).

Jeżeli obiecujesz, że będziesz zakręcał pastę do zębów, a tego nie robisz, kwestia ta przestaje być drobiazgiem (wysychająca pasta do zębów), a staje się prawdziwym problemem (słowność i szacunek). Oczywiście mogą ci się zdarzać potknięcia, ale najważniejsze jest, by prawie zawsze (a najlepiej zawsze) dotrzymywać słowa.

Suknie ślubne Pronovias trafią do zaręczonych pracowników medycznych. Marka chce w ten sposób podziękować im za ciężką pracę w czasie pandemii>>

Ogranicz rady

Krytykantka? Ja?! Często nie uważamy się za krytykantów, bo staramy się być pomocni, próbujemy wyjaśniać, jak coś właściwie robić. Wiemy, że mamy rację – i być może to prawda – czy chodzi o drobiazgi (jak składać ręczniki), czy o poważne kwestie (ustalenie budżetu na przyszły rok).

Co jest więc złego w udzielaniu rad, zwłaszcza jeśli mamy rację? Nic, pod warunkiem że druga osoba prosi o radę. Nie ma w tym nic złego, jeżeli w związku istnieje równowaga między udzielaniem rad a korzystaniem z nich. Wiele osób chętnie daje partnerowi nieskończoną liczbę rad i nie ma problemu z docenieniem tych, które dostaje.

Ale udzielanie rad staje się problemem, jeśli w związku dochodzi przez to do zachwiania równowagi albo kiedy jeden z partnerów jest lepszy w szafowaniu radami niż w ich przyjmowaniu. Przeradza się w krytykanctwo, jeśli mamy dużo drobnych uwag albo używamy tonu "ja wiem najlepiej". A jeżeli partner nie stosuje się do naszych wskazówek, to najlepszy sygnał, że nie powinniśmy ich dawać.

Jeżeli masz młodsze rodzeństwo tej samej płci, możesz być szczególnie predysponowana do nakłaniania partnera, by robił wszystko tak, jak należy, czyli po twojej myśli. Gdy twój partner ceni taką pomoc, wtedy wszystko w porządku. Jeśli jej nie ceni, powinien jasno to wyrazić i poprosić, byś sobie odpuściła.

Sprawa się komplikuje, kiedy partner nie jest zbyt dobry w komunikacji. Może nawet sobie nie uświadamiać, że wasze relacje układałyby się lepiej, gdybyś mniej nim sterowała. Może go zaskoczyć to, że jeśli zdarzy ci się wyjechać na tydzień czy dwa, poczuje się bardziej rozluźniony i kompetentny. W związku nie o to chodzi, kto ma rację. Ważne, by obie strony przyczyniały się do swojego szczęścia. To oznacza również pozwalanie partnerowi na popełnianie pomyłek i uczenie się na próbach i błędach oraz udzielanie pomocy, kiedy on o to poprosi.

Okaż zainteresowanie, bo naprawdę nie wiesz, co ona czuje! 

Wydaje nam się, że okazujemy empatię, gdy zapewniamy partnera, że wiemy, co czuje. Pragnienie całkowitego zrozumienia drugiej osoby wynika z dobrych intencji, ale neguje głębię i złożoność sytuacji partnera i może sprawić, że punkt ciężkości w rozmowie przeniesie się na ciebie. ("Wiem, co czujesz, bo pamiętam, jak się bałam przed operacją wycięcia woreczka żółciowego"). Nierzadko zdarza się, że słuchacz zaczyna dominować w rozmowie, przez co ten, kto próbuje podzielić się swoimi przeżyciami, czuje się osamotniony. Wszyscy chcemy, by ludzie zrozumieli wyjątkowość naszej sytuacji, a nie przytaczali własne podobne przeżycia.

Kiedy niedawno nasi przyjaciele Stephanie i James przyszli do nas na kolację, Stephanie opowiedziała nam o depresji, z którą z różnym skutkiem zmagała się od lat i która w ostatnim tygodniu wyjątkowo się nasiliła. Wyznała, że nawet tak proste czynności jak zjedzenie śniadania czy zapłacenie rachunku za prąd wydają jej się niewykonalne. James, jej cudowny mąż obdarzony wielkim optymizmem, ciągle komentował opowieść żony stwierdzeniami w stylu: "Wiem, o czym mówisz. Czasami nawet nie chce mi się wstać z łóżka i pójść do pracy". James miał dobre intencje – chciał, by żona poczuła się zrozumiana i by uznała swoje przeżycia za coś "normalnego". Ponieważ nigdy jednak nie był w klinicznej depresji, nie potrafił zrozumieć stanów, o których Stephanie z taką odwagą opowiadała. 

W pewnym momencie Erica, inna nasza znajoma, którą również zaprosiliśmy na kolację, powiedziała: "Nigdy nie przeżywałam czegoś takiego. To brzmi bardzo poważnie. Jestem pełna podziwu, że potrafisz tak otwarcie o tym rozmawiać. Czy możemy ci jakoś pomóc?". I James, i Erica chcieli wesprzeć Stephanie, ale Erica poważnie potraktowała przeżycia przyjaciółki, a James zrównał cierpienie żony ze sporadyczną poranną chandrą. Podczas tej kolacji James zrozumiał, że choć próbował okazać żonie wsparcie, w rzeczywistości lekceważył jej problem. Uświadomił sobie też, jak bardzo się bał słuchać o jej udręce. Zaczął pojmować powagę sytuacji i zrozumiał, że Stephanie potrzebuje pomocy specjalisty. 

Okazywanie zainteresowania przeżyciami partnera bez natychmiastowego przytaczania własnej historii to zasadnicza i nieoceniona część procesu słuchania. Jeśli uznasz, że partner może czuć coś zupełnie innego niż ty, i nie będziesz się z nim porównywał, wasza więź się zacieśni. Tak naprawdę nigdy nie wiemy, co przeżywa drugi człowiek. Zamiast odnosić jego przeżycia do własnych, powiedz: "Nie wyobrażam sobie, co teraz przeżywasz" albo "Na pewno bardzo cierpisz" czy "Bardzo mi przykro, że masz takie problemy. Pamiętaj, że zawsze jestem z tobą"

Ustal granice dotyczące słuchania 

Tak jak mamy ograniczone możliwości dawania i działania, tak samo potrafimy słuchać tylko przez pewien czas. Jeżeli twoja granica zostanie przekroczona, zakończ rozmowę albo umiejętnie przekieruj ją na inny tor. Kiedy słowa partnera wpadają ci jednym uchem, a wypadają drugim, nie można nazwać tego szczerym słuchaniem. Szczerości brakuje też, wtedy gdy słuchasz, a sam nigdy nie dzielisz się swoimi problemami czy cierpieniem. 

Sarah, żona Jima, jednego z moich pacjentów, ciągle narzekała, że jej ojciec nie ma dobrej opieki w domu spokojnej starości. Mówiła o tym niemal co wieczór, przeważnie przy kolacji. Jim zaczął bać się tych rozmów. W końcu przestał słuchać ubolewań żony, bo uważał, że przerwanie jej będzie oznaką nieczułości, a poza tym okaże się nieskuteczne, bo Sarah i tak wróci do tego tematu. Próbowaliśmy z Jimem wymyślić, co powinien zrobić w tej sytuacji i w jaki sposób zerwać ze schematem. Po pewnym czasie nauczył się delikatnie przerywać żonie, kiedy zaczynała opowiadać o ojcu: "Sarah, wiem, jak bardzo się martwisz, że twój ojciec nie ma zapewnionej odpowiedniej opieki. Niekiedy jednak odnoszę wrażenie, że tracę cenny czas we dwójkę, bo te rozmowy zajmują większą część wieczoru. Ostatnio mam problemy w pracy i chciałbym o tym z tobą porozmawiać. Sarah, zawsze będę cię wspierał, ale nie chcę zajmować się tym w trakcie gotowania albo przy kolacji. Nie mogę poświęcić ci wystarczająco dużo uwagi, kiedy próbuję odpocząć. Wyskoczmy w ten weekend na kawę i wtedy spokojnie porozmawiamy o twoim tacie. (Lżejszym, serdecznym i lekko żartobliwym tonem): Sarah, jeśli jeszcze raz dziś przy kolacji wspomnisz o domu opieki, pójdę ze swoim talerzem do garażu! Pamiętaj o naszej zasadzie 'żadnych przykrych rozmów przy kolacji' – oczywiście pomijając sytuacje kryzysowe. Widzę, że bardzo się denerwujesz, więc po kolacji porozmawiajmy w salonie"

Zasadniczo Jim nie zabronił żonie poruszać tego tematu ani nie zlekceważył jego wagi. Wyraził tylko potrzebę odpoczynku od rozmowy i zasugerował wybranie na nią innej pory. 

Nie oceniaj uciekającego 

Ściganie i oddalanie się to schemat, który ludzie często powtarzają w stresujących sytuacjach. To dwa zupełnie różne sposoby na odzyskanie spokoju. Oczywiście w związku układa się najlepiej wtedy, kiedy partnerzy nie znajdują się na przeciwległych biegunach i są na tyle elastyczni, by zmienić styl bycia. Ale żadna z tych postaw nie jest "prawidłowa lub nieprawidłowa", "dobra lub zła", "lepsza lub gorsza". To naturalne, że uważamy nasz sposób bycia za właściwy. Jeśli udajemy się na terapię, by poradzić sobie z problemem, oczekujemy, że partner zrobi to samo, nawet jeśli pochodzi z rodziny, która stawia na samodzielne rozwiązywanie problemów. Jeśli chcemy zapłacić profesjonaliście, żeby z nami porozmawiał – no cóż, uważamy, że partner powinien pragnąć tego samego. 

Przytoczę tu rozmowę moich znajomych, Alana i Sabry, którzy niedawno się pobrali. Byłam przy tym, kiedy Sabra dostała wiadomość o chorobie siostry. Nikt się nie zdziwił, gdy kobieta rzeczowym tonem przekazała nam tę informację, po czym zmieniła temat. Takie zachowanie było typowe dla Sabry, która zawsze miała problemy z odsłanianiem delikatniejszej, bezbronnej strony swojej natury. Ten styl bycia niezwykle irytował jej męża, chociaż Alan podziwiał podejście do życia typu "Nie narzekaj, trzeba żyć dalej". Wieczorem Alan powiedział: "Sabra, nigdy nie dajesz mi szansy na zareagowanie na trudne wiadomości, które mi przekazujesz. Zupełnie jakbyś odpychała mnie kijem, a potem przechodziła do następnej sprawy. Nie mogę nawet wyrazić, jak bardzo mi przykro, że stało się coś strasznego". "Alan – odpowiedziała właściwym sobie stanowczym tonem. – Wiem, że ci przykro, nie muszę tego słuchać". Kiedy Alan zaczął bronić swojego podejścia, Sabra przerwała mu jeszcze bardziej stanowczo. "Słuchaj – powiedziała. – Kiedy ty opowiadasz o swoich problemach, przynosi ci to ulgę. Kiedy ja o nich mówię, czuję się jeszcze gorzej. Wolę przekazać wiadomość i na tym poprzestać. Musisz uznać, że pod tym względem się różnimy"

Alan rzeczywiście powinien zaakceptować tę odmienność, ale też pomóc Sabrze zrozumieć jego potrzebę zareagowania, kiedy ona przekazuje mu jakąś złą wiadomość – nawet jeśli Sabra sama woli milczeć. Dla obojga byłoby lepiej, gdyby choć trochę zmienili swój styl bycia, oczywiście przy poszanowaniu różnic, które ich dzielą. Mnie słowa Sabry uzmysłowiły, że rozmowa o trudnych sprawach pogarsza jej nastrój. 

Pomyślałam o tym, że skrajne różnice w stylu bycia przesłaniają to, co nas łączy. W stresującej sytuacji wszyscy chcemy odzyskać spokój, ale nie ma na to jednego uniwersalnego sposobu. 

Goń za swoimi marzeniami, a nie za partnerem 

Jednym z najważniejszych wyzwań, jakim musi stawić czoło ścigający, jest przeniesienie punktu ciężkości z uciekającego na własne życie – a należy to zrobić z godnością i zapałem. Pomoże to ścigającemu trochę zwolnić. Poza tym to jedyny sposób, w jaki osoba oczekująca większego dystansu w związku może uświadomić sobie potrzebę większej bliskości lub częstszych rozmów.

Przeprowadź następujący eksperyment: przez co najmniej parę tygodni nie skupiaj się obsesyjnie na partnerze. Poświęć sto procent energii własnemu życiu. Bądź serdeczna wobec partnera, ale nie żądaj większej bliskości, a nawet całkowicie o niej zapomnij na czas trwania eksperymentu. Oprzyj się wszelkim pokusom zachęcania go do zbliżenia się do ciebie. O swoich troskach rozmawiaj z kimś innym. Dasz partnerowi więcej przestrzeni, niż potrzebuje, jeśli wynajdziesz sobie nowe zajęcia lub będziesz spędzać więcej czasu z przyjaciółmi i rodziną. Powstrzymaj się od krytyki i negatywnych uwag. Nie wypominaj mu chłodu, braku zainteresowania czy uwagi. Możesz nawet przeprosić za swoje wcześniejsze zachowanie. ("Przepraszam, że ostatnio tak się ciebie czepiałam. Myślę, że częściowo wynikało to ze stresu. Poza tym nie próbowałam zastanowić się nad tym, co zrobić z własnym życiem"). Pozostań serdeczna i uprzejma, nawet jeśli początkowo będziesz musiała udawać. Oprzyj się pokusie rozpoczęcia kłótni albo ostentacyjnego wycofania się. Lodowaty chłód nie zmieni tego schematu, chociaż przez jakiś czas partner może próbować zabiegać o twoje zainteresowanie. Poświęcenie większej ilości czasu i energii własnemu życiu nie oznacza emocjonalnej nieobecności. 

Podczas tych paru tygodni skup się na jakości swojego życia i na kierunku, w jakim chcesz podążać. Jakie zdolności czy zainteresowania mogłabyś rozwijać? Jakie są twoje cele zawodowe? Jak sobie wyobrażasz bycie dobrą siostrą, bratem, córką, synem, ciocią czy wujkiem? Jakie relacje chciałabyś stworzyć w swoim środowisku? Może chcesz poznać nowych przyjaciół albo spędzać więcej czasu ze starymi? Uprawiasz jakiś sport, zdrowo się odżywiasz lub w inny sposób dbasz o swój organizm? Co ci sprawia przyjemność albo radość? Czy pomagasz innym? Zajęcie się innymi to chyba najlepsze antidotum na zbytnie koncentrowanie się na tym, czego nie dostajesz od partnera. 

Skupienie się na samym sobie to jeden z najskuteczniejszych sposobów na przerwanie schematu "ścigający– uciekający". Praca nad związkiem okaże się bardziej efektywna, jeśli zaczniesz od pracy nad samym sobą, więc ten eksperyment cię wzmocni – i to niezależnie od reakcji twojego partnera. 

Nie mów „gra wstępna” 

Określenie „gra wstępna” sprawia wyłącznie kłopoty, więc wyrzuć je ze swojego słownika seksualności. Sugeruje ono, że wszelkie pieszczoty, które nie są stosunkiem czy orgazmem, same w sobie nie mają żadnego znaczenia, a są jedynie wstępem do wielkiego finału. 

Kto jest uprawniony do tego, by decydować, co jest wielkim finałem? Seksuolog Marty Klein powiedział: wyobraź sobie, że idziecie z partnerem do luksusowej restauracji słynącej z pysznych deserów. Oboje ze smakiem zajadacie przystawki, sałatka jest wyborna, a danie główne rewelacyjne. Kiedy jednak przychodzi do zamawiania deseru, kelner oznajmia, że niestety się skończył. Przeżywacie wtedy gorzkie rozczarowanie, wasze poczucie wartości się obniża i dopada was dojmująca świadomość poniesienia porażki. Jeszcze przed chwilą rozkoszowaliście się posiłkiem i swoim towarzystwem, ale teraz dochodzicie do wniosku, że ta kolacja była do niczego. Wracacie do domu przygnębieni. Klein mówi, że w podobny sposób ludzie oceniają swoje doświadczenie seksualne – na podstawie tego, co się dzieje (lub nie dzieje) na końcu. 

W niektórych ankietach dotyczących seksualności pojawia się pytanie, jak często ludzie "to robią". Pomijana jest złożoność intymności fizycznej i rozkoszy erotycznej. Część ludzi dość łatwo osiąga orgazm, ale uprawiają seks w sposób mechaniczny lub bezosobowy. Inni rzadko przeżywają orgazm lub nie lubią penetracji, ale uwielbiają intymność, erotyzm i fizyczną bliskość z partnerem. Przepadają za całowaniem się, przytulaniem, obejmowaniem się we śnie i świetnie bawią się w łóżku, niekoniecznie koncentrując się na stosunku czy orgazmie. Jak to ujął jeden z moich znajomych szczęśliwych w małżeństwie: "Gdybym się zafiksował na tym, że za każdym razem muszę przeżyć orgazm, stałoby się to moją wielką obsesją i nie pozwoliłoby mi cieszyć się cudownym seksem z żoną".

Wiele par łączy silna więź erotyczna, nawet jeśli mężczyzna nie może utrzymać erekcji, kobieta nie próbuje za wszelką cenę mieć orgazmu albo kiedy jeden z partnerów (lub oboje) dotyka poważna choroba lub kalectwo. Stwórz własną, elastyczną, luźną definicję tego, co dla ciebie oznacza "uprawianie seksu". Nie przyjmuj innych definicji "prawdziwego" czy "udanego" seksu. 

Nie wierz ślepo w monogamię 

Kiedy ludzie się pobierają, ślubują sobie wierność. Przysięgę tę składają publicznie, bo bardzo trudno jej dochować. Ludzie z natury swojej nie są monogamiczni. Kilkanaście gatunków ssaków (w tym wilki i gibbony) wykazuje większe predyspozycje do monogamii niż my. Pragniemy jednocześnie poczucia bezpieczeństwa wynikającego ze stałego związku i ekscytacji towarzyszącej kontaktom z innymi. 

Między bajki można włożyć stuprocentową pewność, że do końca życia pozostaniesz wierna partnerowi albo zapewnisz sobie jego wierność, będąc dla niego najlepszą na świecie kochanką i żoną. W sferze czysto seksualnego pociągu żaden stały partner nie może konkurować z nowym. Ujmijmy to tak: romans zalewa mózg substancjami chemicznymi, które wprawiają człowieka w stan takiej euforii, że pod względem erotyki małżeństwo traci na atrakcyjności. Mitem jest też, że „prawdziwym powodem” skoków w bok jest zły małżonek lub nieudane małżeństwo. Jeśli w związku pojawia się seksualny lub emocjonalny dystans, z pewnością wzrasta prawdopodobieństwo, że jeden z partnerów wda się w romans. Prawda jest taka, że to zdarza się nawet w najlepszych małżeństwach. 

Romanse wynikają z wielu powodów. Niektórzy zdradzają, kiedy przydarzy im się coś tragicznego albo w rocznicę dramatycznego zdarzenia (twoja żona może mieć romans, kiedy wkracza w wiek, w którym jej ojciec zmarł na zawał). Inne ważne czynniki to miejsce pracy i zwykła okazja. Jeżeli twój mąż pracuje od dziewiątej do piątej w męskim zespole, czeka go niewiele pokus. Jeśli jednak jest wykładowcą na uczelni, możesz się spodziewać, że pewna liczba studentek zrobi wszystko, by poczuł się cudowny i atrakcyjny. 

Problem leży w tym, że często ślepo wierzymy w monogamię – nawet, a zwłaszcza wtedy, kiedy partner mówi: "Kochanie, nigdy w życiu nie spojrzę na inną kobietę". Takie słowa potrafią uśpić czujność. Nie zauważysz realnego niebezpieczeństwa, nie dostrzeżesz oczywistego faktu, że twój partner jest istotą seksualną, nieodporną na pokusy z zewnątrz. Romanse najczęściej zdarzają się w małżeństwach, w których oboje partnerzy uważają, że im nigdy się to nie przydarzy – na tym polega paradoks. Takie założenie zamyka każdą dyskusję, zmniejsza motywację do poprawy relacji i zachęca do nieuczciwości. 

Możesz żyć bez swojego partnera 

Kiedy stawiasz sprawy na ostrzu noża, nawet w drobnej kwestii, musisz pamiętać, że – jeśli okaże się to konieczne – możesz żyć bez swojego partnera. Najsilniejsze relacje łączą ludzi, którzy mogą bez siebie żyć, ale nie chcą. 

Nie sugeruję, że stanowczość w kluczowych sprawach musi doprowadzić do rozwodu czy separacji. Wręcz przeciwnie – związki rozpadają się przeważnie wtedy, kiedy nie rozmawiamy o problemach i nie żądamy od partnera, by wziął odpowiedzialność za niesprawiedliwe czy nieodpowiedzialne zachowanie. Umiejętność określenia swoich wartości, przekonań i celów życiowych – i postępowanie zgodnie z nimi – leży u podstawy trwałego związku. Trudno jest być w związku, który jest ci niezbędny, by przetrwać. Weźmy na przykład twoje miejsce pracy. Jeśli jesteś niezadowolona z niesprawiedliwego układu w pracy, możesz poskarżyć się szefowi i poprosić o zmianę. Możesz przedstawić swoje stanowisko odnośnie do nierealistycznych czy niesprawiedliwych żądań i tego, co chciałabyś zmienić. Nie możesz jednak postawić mu ultimatum ("Nie będę już więcej brała nadgodzin") – chyba że bez tej pracy poradzisz sobie finansowo i emocjonalnie. W małżeństwie jest tak samo. 

Czasami budzi to w nas prawdziwy lęk. Jeśli zajmujemy stanowisko w jakiejś pozornie drobnej sprawie, prawdopodobnie poczujemy wewnętrzną presję, by zareagować i na problemy małżeńskie. Jeżeli jasno określimy, co możemy akceptować i tolerować, nasz partner będzie mógł odnieść się do tego stanowiska i oznajmić, na co się zgadza, a co budzi jego sprzeciw. Jeśli zrezygnujemy z bezproduktywnego narzekania i zaczniemy w asertywny sposób wyrażać swoje zdanie, lepiej poznamy i siebie, i partnera. Gdy partner daje ci do zrozumienia (poprzez czyny, jeśli nie słownie), że prędzej się z tobą rozwiedzie, niż pójdzie na odwyk, poszuka pracy czy zacznie zmywać naczynia, musisz podjąć bardzo trudną decyzję. Zostać i próbować zmienić coś w sobie? A jeśli tak, to co? Niełatwo myśleć o tych pytaniach, a co dopiero na nie odpowiedzieć. 

Bezmyślne grożenie rozwodem na pewno ci nic nie da, ale pomocna jest świadomość, że – jeśli okaże się to konieczne – poradzisz sobie sama. A gdy uważasz, że sobie nie poradzisz, włóż trochę wysiłku we wzmocnienie swojego „ja” oraz więzi z rodziną i przyjaciółmi – to zawsze dobre rozwiązanie, niezależnie od tego, czy zamierzasz zostać z mężem, czy też nie. Żaden związek nie przetrwa, jeśli opiera się na lęku. Najlepsze małżeństwa tworzą silnie związani ze sobą partnerzy, ale z własnej woli, a nie z przymusu. 

Rady pochodzą z książki "100 zasad udanego związku" Lerner Harriet.