1.  Al Green - "Let’s Stay Together" (1972)

To jeden z flagowych i klasycznych miłosnych albumów, który jako pierwszy wpadł do mojej głowy. "Let’s Stay Together", czyli czwarty studyjny krążek Ala Greena z 1972 roku, wzniósł go na wyżyny jego kariery i od tamtej pory, wznosi nas tak samo na wyżyny soulowych, romantycznych historii. Tytułowy singiel to chyba jeden z najbardziej znanych hymnów o miłości, a cover utworu Bee Gees “How Can You Mend a Broken Heart” dodał soulowej balladzie sporo wyrafinowania i artyzmu. To jest ten album o miłości, który w całości chcecie śpiewać drugiej połówce w weekendowy poranek przy leniwym śniadaniu. Idealna opcja na najbliższą walentynkową niedzielę!

 

2. Rhye - "Woman" (2013)

Dźwięki, które muskają swoją delikatnością oraz urzekają spokojem. Rhye to projekt stworzony przez kanadyjskiego muzyka Mike’a Milosha oraz duńskiego producenta Robina Hannibala, których debiutancki album, będący niejako hołdem złożonym kobietom, stał się dziełem wprost nietuzinkowym. Bez dwóch zdań, “Woman” to najbardziej czarujący i magiczny album w całym zestawieniu. Klasyczny soul przeplatany jest tu elektronicznymi i jazzowymi niuansami oraz dźwiękami żywych instrumentów, a w jego centrum rozbrzmiewa wręcz kojący wokal, obok którego nie da się przejść obojętnie. Zmysłowość tego albumu oraz jego pościelowe brzmienia od pierwszej sekundy tworzą wyjątkową atmosferę pełną intymności i ciepła. Przekonajcie się sami!

3. The Cure - "Disintegration" (1989)

Przez swój mroczny i nieco klaustrofobiczny klimat, nie jest to album, który byłby wybrany przez wielu jako ten odpowiedni na Walentynki. Jednak moim zdaniem nie mogło go zabraknąć w tym zestawieniu. “Desintegration” z 1989 stał się krążkiem numerem jeden w dyskografii brytyjskiego zespołu oraz tym najdalej wchodzącym na miłosne i emocjonalne podwórko. Wokalista, Robert Smith, zanurza nas w melancholii, tworząc muzykę dzięki której możemy odczuwać szereg różnych emocji związanych z zakochaniem, stratą czy pożądaniem. Jednak, ta wręcz przeszywająca i mroczna atmosfera, staje się niejako zmysłowa i uwodzicielska. O tym dziele można pisać naprawdę długo, a nadal ciężko będzie ubrać w słowa wszystkie poetyckie refleksje wyśpiewane przez Roberta Smitha, które hipnotyzują nas przez ponad godzinę. Dlatego najlepiej go posłuchać. A najlepiej z drugą połówką przy zgaszonym świetle.

 

4. Miles Davis - "Kind of Blue" (1959)

Czas na jazzowego reprezentanta. W naszym zestawieniu wylądował nie kto inny jak Miles Davis, czyli artysta, któremu kilkukrotnie udało się zmienić bieg jazzowej historii. Album ”Kind of Blue” z 1959 roku, uznawany przez wielu za arcydzieło i być może najlepszy twór gatunku w historii, został omówiony już na tysiące razy z każdej strony i doczekał się niezliczonej liczby recenzji. Longplay nie ma słabych punktów i przypadnie do gustu nawet tym, którzy na samo hasło “jazz” zatykają uszy. A popisy samego Miles’a a także Johna Coltrane’a czy Billa Evansa będą dynamicznym i wręcz filmowym tłem walentynkowej randki. Już wyobrażamy sobie tę romantyczną kolację we dwoje przy winie i dźwiękach tego muzycznego fenomenu!


5. Kevin Morby - "Sundowner" (2020)

Najświeższy materiał w zestawieniu to zeszłoroczny album amerykańskiego, indierockowego muzyka, który nie bez powodu wielokrotnie porównywany był do samego Boba Dylana. Kevin Morby, w folkowych brzmieniach, które romansują niejako z tradycyjną muzyką country, opowiada miłosne historie o miejscach dla niego ważnych i życiowych wędrówkach, które przeżył. “Sundowner” pełne jest utwórów, które otulają swoim ciepłem, czarują gitarowymi brzmieniami i zachwycają swoją prostotą. To ten album, który będzie idealnym soundtrackiem do długich wieczorów i niekończących się rozmów z drugą połówką. Opatuleni pod kocem i z kubkiem gorącej herbaty w dłoni.

Piosenki na Walentynki. Najsłynniejsze utwory o miłości [playlista ELLE.pl]

 

6. Massive Attack - "Mezzanine" (1998)

Pozycja kultowa, która zajmuje sporą część w sercu każdego, kto choć trochę wgłębiony jest w muzykę elektroniczną. "Mezzanine" jest ostatnim albumem zespołu, który został nagrany w klasycznym, trzyosobowym składzie i stał się najmocniejszą pozycją w dyskografii Brytyjczyków. Trip-hopowe wydawnictwo z końcówki lat ‘90 to mroczna, deszczowa, ale też wyjątkowo sensualna i niejako erotyczna opowieść, która hipnotyzuje każdym dźwiękiem. Ciężkie elektroniczne brzmienia, naturalna gra perkusji oraz wyrazisty i ciepły bas wprowadzają słuchacza w muzyczny trans, w który warto wejść w dwoje. Nie można też przejść obojętnie obok wokali. Kojące kobiece głosy i szeptane wersy tworzą magiczny nastrój. Jest seksownie, namiętnie i nostalgicznie. 

 

7. The Marias - "Superclean Vol.II" (2018)

Pierwszy damski wokal w naszym zestawieniu. Ale za to jaki wokal! W anielskim głosie portorykańskiej wokalistki zespołu the Marias nie sposób się nie zakochać, a szeptane wersy wprost zalewają swoją zmysłowością. "Superclean Vol.II" z 2018 roku to soulowy, pełen romantyzmu album, którego jazzowe niuanse i gra żywych instrumentów tworzą wręcz eteryczne doznania słuchowe. A do tego jest idealnym podkładem do swobodnych i frywolnych tańców we dwoje. Wystarczy, że włączycie “Rutheless”, czyli pierwszy numer z płyty, i nie będziecie chcieli przestać słuchać tego aksamitnego i uwodzicielskiego brzmienia!

 

8. Air - "Moon Safari" (1998)

Chyba każdy album Air jest idealnym tłem randkowych spotkań. Ale “Moon Safari” to zdecydowany numer jeden! Wśród ciężkich trip-hopowych produkcji końcówki lat dziewięćdziesiątych, jak w przypadku wspomnianego wcześniej Mezzanine, debiut francuskiego duetu Air był prawdziwym powiewem świeżości. Ten album z 1998 roku to piękna paleta brzmień o kosmicznym zabarwieniu. Świeżość i delikatność analogowych syntezatorów łączy się z instrumentami tworząc ciepły i wręcz rozkoszny klimat. Jest naprawde przyjemnie i uspokojająco. Przy tej muzyce wspólnie odlecicie na księżyc! A może nawet na księżycowe safari.

 

9. Ólafur Arnalds - "Re:member" (2018)

Dla fanów muzyki instrumentalnej oraz dla tych którzy chcą zaczarować swoją walentynkową randkę, mamy coś wyjątkowego. Czwarty, studyjny album islandzkiego multiinstrumentalisty z 2018 roku, to piękno w czystej postaci. Wyrafinowana, spokojna i subtelna muzyka, którą odkrywa się kawałek po kawałku i w której nie ma miejsca na zbytnie efekciarstwo i krzykliwość. Nie zabrakło tu akompaniamentu smyczkowego, magicznych fortepianowych partii i subtelnych elementów elektronicznych, które razem tworzą magiczną opowieść ujmującą nutami melancholii. Ólafur Arnalds, to artysta o ogromnej wrażliwości, który każdym swoim dźwiękiem stwarza atmosferę pełną intymności. Dlatego to przy tych dźwiękach chce się odpłynąć w ramionach ukochanej osoby.

 

10. Devendra Banhart - "Cripple Crow" (2005)

Devendra to mistrz w szeptaniu czułych melodii i tworzeniu gitarowych perełek. Nie inaczej jest z albumem, który całkiem niedawno świętował swoje 15-lecie. Indie-folkowy "Cripple Crow" to bezpretensjonalna, liryczna opowieść emanująca ciepłem, w której nie brakuje też delikatnych i beztroskich tanecznych wzniesień. Są tu piękne instrumentalne momenty i odejścia od śpiewania po angielsku, z czego doskonale znany jest wokalista. Wystarczy włączyć ją w leniwy, weekendowy poranek i wspólnie cieszyć się pięknem każdego z dźwięków. Będzie przytulnie!

 

11. Fleetwood Mac - "Before the Beginning: Rare Live & Demo Sessions 1968-1970" (2019)

Przy tych dźwiękach aż chce się śpiewać do drugiej połówki “I want to be with you everywhere”. Album inny niż wszystkie, bo zawierający sesje demo i surowe wersje hitów Fleetwood Mac. Ale właśnie to nadaje mu wyjątkowego i lekko przykurzonego klimatu. Trzy krążki, które składają się na “Before The Beggining” to zremasterowane zebrane archiwalne nagrania, które wyśmienicie wpisują się w reprezentację muzyki przełomu lat 60. i 70. Wspaniałe gitarówki i bluesowo-rockowe, delikatnie przybrudzone brzmienie sprawiają, że przy tej muzyce chce się tańczyć we dwoje do rana. Do rana, bo wydawnictwo zebrało aż 41 numerów i trwa ponad 3,5 h.

 

12. Cigarettes After Sex - "Cigarettes After Sex" (2017)

Wisienka na torcie i album obowiązkowy w każdym muzyczno-romantycznym zestawieniu. Utwory amerykańskiego zespołu Cigarettes After Sex to intymność i sensualność, ale w surowym i przykurzonym wydaniu. Do tego eteryczny wokal Grega Gonzaleza, który dzieląc się swoimi osobistymi miłosnymi historiami, niejako odurza melancholijną liryką. Ten dreampop może być jednak usypiający, dlatego polecamy słuchanie go pod koniec waszej walentynkowej randki.