Agencje modelek odsyłały ją z kwitkiem. Dziś biją się o nią najlepsi fotografowie i projektanci. Maria Loks jest kimś więcej niż modelką. To inspirująca osobowość, która już za chwilę dołączy do ikon tej branży. Gdy nie chodzi w najważniejszych pokazach, projektanci ją zapraszają, by pojawiła się chociaż wśród gości. Tak było z Saint Laurent. „Nie będziemy ci wysyłać naszych ubrań, żebyś w nich przyszła. Kochamy twój styl” – powiedzieli jej przedstawiciele marki. Styl Marii to luźne dżinsy niczym z lat 90., proste koszule, sportowe buty. Nie zachwyca się – podobnie jak koleżanki z branży – nowym modelem torebki, najnowszą kolekcją butów znanej marki. Moda jest dla niej czymś więcej. Szansą na zainwestowanie w siebie, niezwykłą przygodą, procesem twórczym, w którym ona też może uczestniczyć. Na naszą sesję przylatuje prosto z Paryża. Najpiękniejszym miejscem na zdjęcia okazuje się plaża nudystów. Maria pozuje tam bez chwili skrępowania. Bez słowa marudzenia na lodowatą temperaturę oceanu. Za chwilę pakuje walizkę, by lecieć na kampanię marki Joseph do Londynu. Wywiad robimy na Skypie. U mnie jest 23, u Marii, w Nowym Jorku – 17. Na ekranie komputera widzę nadgryziony zębem czasu bar z siedzeniami z dermy. Maria ma za sobą trudny dzień. – Wynajęłam mieszkanie bez mebli. Właśnie wracam z wycieczki promem do Ikei. Kolejne tygodnie spędzę na dmuchanym materacu – śmieje się i perfekcyjnym angielskim zamawia dżin z tonikiem.

Jesteś inna niż pozostałe modelki. Dojrzalsza, bardziej zdystansowana. Skąd to się bierze?
MARIA LOKS To kwestia wieku. Do agencji trafiłam w wieku 22 lat, a nie jako nastolatka. Miałam czas, żeby dorosnąć, popełniać błędy dzieciństwa. Wszystko zależy od tego, kiedy zaczynasz pracować i ile masz wcześniej czasu, żeby się wyszaleć. Gdybym zaczęła jako bardzo młoda dziewczyna, nie byłabym gotowa na wyzwania, jakie ta praca stawia. Nie wiem, czy bym sobie poradziła z samotnością. Nie wiem, czy bym potrafiła rozsądnie podejść do pieniędzy, które się zarabia. Są modelki, które prawie wszystko wydają na ubrania i imprezy. Ja oszczędzam na mieszkanie i studia. Ta praca daje mi możliwość zainwestowania w przyszłość.

Czy dlatego zdecydowałaś się zostać modelką?
Zostałam modelką, bo brakowało mi pieniędzy na komputer. Pracowałam wtedy w sądzie rejonowym na warszawskiej Pradze i zepsuł mi się laptop. Pomyślałam: „Nie jestem brzydka, mam odpowiedni wzrost, spróbuję”. Nie było to jednak takie proste. W pierwszej agencji, do której poszłam, usłyszałam, że lepiej by było, gdybym grała w koszykówkę, bo modelką z pewnością nie zostanę. Uznałam, że to nie najlepszy argument. Spróbowałam w D’Vision i tam dali mi szansę. Czekała mnie jednak ciężka praca nad sobą. Na dzień dobry musiałam schudnąć osiem kilogramów.

Co jeszcze musiałaś zmienić?
Gdy jest się modelką, oddaje się swój wizerunek całkowicie w ręce agentów. Nie mam prawa przefarbować ani obciąć włosów bez zgody agencji. To bardzo trudne, bo agencji mam pięć, a każda ma inne zdanie. Kolejna kwestia to styl ubierania – trzeba zmieniać go w zależności od tego, w jakim mieście się przebywa. W Paryżu trzeba ubierać się bardzo elegancko i klasycznie. Tam na castingi chodzę w spodniach od garnituru i białej koszuli. W Londynie wkładam przetarte dżinsy i adidasy. Nie lubię spodni rurek, które uwielbiają inne modelki. Staram się ich unikać na rzecz luźniejszych spodni.

Bardzo szybko osiągnęłaś sukces za granicą.
To wywraca życie młodej dziewczyny do góry nogami. Wiem, że na początku popełniłam pewne błędy. Zaczynałam w tej branży z otwartym sercem. Bardzo szybko musiałam się nauczyć, że ludzie, którzy są dla mnie mili, kiedy ich poznałam, nie będą tacy zawsze ani nie zostaną moimi przyjaciółmi. Musiałam się zdystansować i zapamiętać, żeby się przed takimi osobami za bardzo nie otwierać.

Czy ciężko było Ci się odnaleźć na pierwszych sesjach?
Na sesjach za granicą czułam się bardzo dobrze. Dużo nauczyłam się od polskich fotografek – Agaty Pospieszyńskiej i Zuzy Krajewskiej, które wierzyły w mój potencjał i zrobiły ze mną kilka sesji w Polsce, jeszcze przed moimi pierwszymi wyjazdami. Na wybiegu byłam za to przerażona. Szłam na nogach z waty, zastanawiając się, czy wszyscy na około myślą: „Co ona w ogóle tu robi!”.

Kiedyś powiedziałaś, że na każdy sukces przypada kilka porażek.
To prawda. Bardzo często ktoś zatrudnia modelkę, a później dziękuje jej na kilka minut przed pokazem. Trzeba nauczyć się być bardzo twardą. Na jednym z pokazów bardzo ważnego domu mody usłyszałam, że jestem bardzo ładna, ale mam okropny charakter. Chodziło o to, że za dużo mówiłam podczas przymiarek. Z drugiej strony moja koleżanka, które się nie odzywała, usłyszała, że jest nudna i nie ma osobowości.

Czy rzeczywiście jest tak, że dziś osobowość liczy się bardziej niż uroda? Gdy oglądam twoje portfolio, mam wrażenie, że bierzesz udział w ambitniejszych i bardziej artystycznych sesjach niż inne modelki.
Z jednej strony myślę, że moje 178 cm wzrostu raczej nie przeszkadzają w karierze, z drugiej jednak poznałam wiele dziewczyn dużo ładniejszych i szczuplejszych od siebie, które pracują zdecydowanie mniej ode mnie. Coraz częściej słyszę, że ktoś zaprasza mnie do współpracy, bo lubi mój charakter. Massimo Nicosia, projektant Pringle of Scotland, powiedział mi kiedyś wprost, że śledzi mój profil na Instagramie i moje sesje zdjęciowe, bo mu się podoba, że widać na nich osobowość. Dobra modelka nie jest tylko manekinem. Wnosi wiele do zdjęć, współtworzy efekt całej sesji. Styliści i fotografowie chcą pracować z tymi modelkami, które dają od siebie coś więcej niż ładną buzię.

W jednym z wywiadów mówiłaś, że bałaś się pracy w świecie mody. Myślałaś, że jest pusty, że pracuje w nim wielu głupich ludzi.
Niektóre moje przypuszczenia się potwierdziły, inne nie. Plusem tej pracy jest to, że spotykam mnóstwo ludzi, skrajnie różnych. Są tacy, których świat ogranicza się do tego, kto jak wygląda, a także gdzie i z kim jest widywany. Ale można też poznać niezwykle interesujące osoby, doświadczyć czegoś nowego i bardzo wiele się nauczyć.

Co dla Ciebie było takim doświadczeniem?
Była to np. sesja dla „10 Magazine” z Sarah Moon. Znałam jej zdjęcia, jeszcze zanim zostałam modelką. Sarah wymaga niezwykłego skupienia i cierpliwości. Kiedy powstaje zdjęcie, należy ograniczyć ruch do absolutnego minimum i wytrzymać w jednej pozycji przez dość długi czas. Jest bardzo mądrą i charyzmatyczną osobą, ma ogromną wiedzę na temat sztuki i kultury, także polskiej. Kiedy razem pracowałyśmy, miała 71 lat i muszę przyznać, że nie poznałam jeszcze fotografa, który byłby równie energiczny i ciekawy świata.

W świecie mody ciężko o prawdziwe przyjaźnie. Ciężko też o miłość. Ty w sierpniu bierzesz ślub. Kim jest twój narzeczony?
Nazywa się James i jest pisarzem. Poznaliśmy się przypadkiem w Paryżu. Był sąsiadem mojej koleżanki i wpadł do niej na chwilę, kiedy piłyśmy razem herbatę. Gdy wróciłam do Polski, codziennie wysyłał do mnie jeden list pocztą. Mówiłam mu najpierw, że może liczyć jedynie na przelotny romans, ale nie powinien się zakochiwać. Modelki nie mają przecież czasu na miłość. Jednak kiedy przyjechał do mnie do Warszawy, postanowiłam zaryzykować. Spakowałam się i już po kilku dniach zamieszkaliśmy razem w Paryżu. Z czasem nauczyliśmy się radzić z moim trybem życia. Kiedy podróżuję, codziennie urządzamy randki na Skypie.

Jak będzie wyglądał Twój ślub?
To będzie ceremonia na leśnej polanie. Goście przyjadą na miejsce zaprzęgami konnymi. Będę ubrana bardzo prosto: w białą bawełnianą koszulę i spódnicę do ziemi o kroju litery A.

Zmienisz nazwisko? Twoje nazwisko to kapitał w branży.
Zdecydowaliśmy oboje połączyć nasze nazwiska. Jako że moje jest zdecydowanie rzadziej spotykane, planujemy używać go w celach zawodowych. W dokumentach jednak będą występowały oba.

Jak długo planujesz być modelką?
Najprawdopodobniej tak długo, jak będę dostawała zlecenia. Jednak mam bardzo przemyślane plany na przyszłość. Planujemy przeprowadzić się w ciągu roku do Londynu, gdzie chciałabym studiować ilustrację na jednej z brytyjskich uczelni. Moje rysunki trafiły już do „Another Magazine”, tak więc początki są obiecujące.

Rozmawiała Ina Lekiewicz