Gdzie jest pan Margiela?, fot. Lea Colombo

Margiela to nie tylko moda, to styl życia (aczkolwiek alternatywny), obejmujący ponadczasowe krawiectwo i cudownie proste rzeczy, które spajają z tyłu cztery białe ściegi – znak rozpoznawczy marki. Wszystkie linie poza damską są oznaczone rzędami cyfr od 0 do 23. Zawsze myślałam, że liczba 23 oznacza coś ważnego, ale okazuje się, że chodzi- ło o liczbę znaków, która zmieści się w jednym rzędzie na ubraniu.
– Znasz historię Domu? – pyta ktoś. Siedzę w showroomie z trzema pracownikami. – Na początku były cztery białe szwy – chodziło o to, aby oderwać metkę zaraz po zakupie. Dzięki temu ubranie mogło być bez- markowe, twoje.
Rzeczywiście, ta „metka” stała się równie znana i pożądana w świecie mody jak monogram Louis Vuitton. Stała się jego antytezą, spełnionym zamiarem projek- tanta, którego misją było obalenie luksusowego snobizmu, tak by stał się niewidzialny.
Niewidzialność to pewnie największa spuścizna po Margieli. Który inny projektant byłby gotowy zostawić swoją markę w rękach pracowników, zamiast spijać śmietankę sukcesu? Jego wpływ był tak silny, a jego uczniowie tak wierni zasadom, że gdy odszedł w 2009 roku, Dom mógł spokojnie funkcjonować bez niego. Firma została wykupiona przez Renzo Rossiego (włoskiego przedsiębiorcę, który jest też właścicielem marek Diesel, Marni i Viktor & Rolf) i dziś, pięć lat później, nie tylko funkcjonuje, lecz także świetnie się rozwija i zarabia 70 mln dolarów rocznie. MMM: – Przetrwaliśmy, bo Margiela odrzucił ideę projektanta. Chodziło o Dom, a nie o samego Martina.

Czy współcześni wielcy projektanci, którzy niechętnie udzielają wywiadów, bo wolą, żeby to produkt mówił za nich, biorą przykład z Margieli? MMM, moja tajemnicza rozmówczyni w białym kitlu, mówi: – Oczywiście. Martinowi chodziło tylko o produkt. Gdy był tutaj w białym płaszczu ta- kim jak mój, nikt nie mógł się zorientować, że to on. – Czy kiedyś go spotkałaś? – pytam. MMM: – Raz. – I jak wyglądał? MMM: – Bardzo elegancki mężczyzna. Miał wyjątkową, uspokajającą aurę. – A ty kiedyś go spotkałeś? – odwracam się do innej osoby. MMM: – Tak, raz dostarczałem mu książkę. Jest wysoki, zawsze w kapeluszu. – A ty? – zwracam się do trzeciej osoby. MMM: – Tak, widziałam go. On naprawdę istnieje. – Czy Dom za nim tęskni? MMM: – Nie wydaje mi się. Nigdy nie okazywał swojej obecności. Dlatego gdy odszedł, nie było dramatu. – A dlaczego odszedł? MMM: – Żeby robić coś innego ze swoim życiem. Miał na tyle odwa- gi, aby powiedzieć: „Stworzyłem to, co chciałem, i teraz jestem gotowy za- jąć się kolejną rzeczą”. – Więc kto teraz go zastępuje? MMM: – Zawsze byliśmy Domem, ekipą. Oczywiście mamy szefa projektów, szefa marketingu itd. Nie dałoby rady być w 100 proc. demokratycznym. Ale w przeciwieństwie do innych domów mody jesteśmy bardziej jak komitet. Niektórzy mówią, że jesteśmy wyznawcami kultu. – A jesteście? MMM: – Czymś więcej, bardziej rodziną. Kiedy tu zaczynasz, wkładasz biały płaszcz i totalnie wkręcasz się w panujące tu kody. Kody, które pozwalają ponownie od- krywać Margielę, jego DNA. – Muszę zapytać, jak anonimowy król zareagowałby na tych wszystkich celebrytów, którzy noszą jego ubrania. Wśród nich są Victoria, Miley, Gaga, Kim, Courtney, a ostatnio nawet Kanye, który posunął się do tego, że wymienia Margielę w piosence „Run This Town”. – Uszyliśmy ubrania na jego trasę, ale nie chcemy tego komunikować prasie – mówi MMM. I potwierdza, że Dom nigdy nie daje ubrań gwiazdom. – Jeśli mamy specjalną prośbę, aby ubrać gwiazdę, którą uwielbiamy, jesteśmy szczęśliwi. – Jaki jest więc idealny klient Margieli? MMM: – To nie marka dla kobiet na niebotycznych szpilkach ani w futrze. Kobieta Margieli musi być zabawna i doceniać czyste formy, ale nie traktować siebie zbyt poważnie.

Teraz mam dostęp do wszystkich pomieszczeń. Mogę wejść do pracowni haute couture i rozmawiać, z kim chcę. Wszyscy są fantastyczni, utalentowani i z ogromną pasją – ale nie mogę wam powiedzieć, kim są.
Następnego dnia Maison Martin Margiela pokazuje najwybitniejszą do tej pory kolekcję haute couture „Artisanal”, w której zostały wskrzeszone drogocenne tkaniny vintage. Modelki mają maski na twarzach, a na nogach kultowe buty Tabi, których noski wyglądają jak rozszczepione kopyta. Sunące wzdłuż ich ciał ubrania nie są skierowane do bogatych kobiet. Istnieją wyłącznie po to, aby pokazać laboratorium pomysłów, wizji i umiejętności – idealne dopełnienie legendarnego Martina Margieli. O którym wciąż niestety nie mogę powiedzieć, że faktycznie kiedykolwiek istniał. Nie mogę też ani potwierdzić, ani zaprzeczyć, że ten wywiad kiedykolwiek się odbył. Nie mam dowodów.

tekst Rebecca Lowthorpe