Tomasz Górnicki wystawia w prestiżowych galeriach, ale te same prace zostawia na ulicy na łaskę i niełaskę losu. Rzeźbi w kamieniu, w brązie. A tak naprawdę w sercach. Bo choć jest niewierzący, o zmartwychwstaniu opowiada tak, że nikogo nie pozostawia obojętnym. Nie idzie na łatwiznę. Uprawia piękną sztukę, w jej najgłębszym humanistycznym ujęciu. Nie chowa się w abstrakcje. Nie ucieka w banał skandalu. Nie musi powiesić penisa na krzyżu ani przygwoździć figury papieża meteorytem. 

Prace Tomasza Górnickiego można oglądać w prestiżowych galeriach – polskich i zagranicznych. Wstrząsające dziecięce kadłuby, pordzewiałe i nieobrobione, a przez to zawieszone między doskonałością i umieraniem. Albo potwornie zdeformowane czaszki, wyszlifowane jak lustro. Odpychające, groźne, a zarazem tak perwersyjnie piękne, że nie bacząc na fotokomórki, wyciągasz rękę, żeby ich dotknąć. Wytrzeszczone oczy skulonej postaci w beczce Texaco, wlepione w rozświetlone, lśniące ciało fałszywego proroka. Każdy, kto widzi tę rzeźbę, robi sobie z nią selfie. Dopiero potem przychodzi refleksja, że to przecież lustro.

Wernisaże w galeriach nie wystarczają, bo dla artysty street artu galerią jest ulica. To żywa materia. Nie ma terminów wystaw. Rzeźbiarska podróż Tomasza Górnickiego rozciąga się nie tylko w przestrzeni, lecz także w czasie. Nisze w tunelu warszawskiej Trasy W-Z mają przywoływać skojarzenia z renesansem. Fałdy na burce „Zniewolonej” mógłby wyrzeźbić Bernini, bo to szaleństwo formy, tkanina przecież aż tak się nie układa. Oto 10 rzeźb Tomasza Górnickiego i miejsca, w których można (było) je zobaczyć.

Chrystus na Solcu

Żeby wstrząsnąć widzem, wystarczy mu „Zmartwychwstały” zagubiony w mrokach miasta. Ta rzeźba zawisła w wąziutkiej szczelinie światła między starą i nową linią kolejową mostu średnicowego na Solcu w Warszawie. Wysoko. Niepozorna figura. Trudna do zauważenia. Dziesiątki tysięcy samochodów jadą przez Powiśle każdego dnia. Miliony spraw dzieją się między ludźmi. Praca, zakupy, plany na wieczór. Może ktoś ma chore dziecko, może martwią go rachunki, może myśli o nowym serialu. Nikt nie zauważa zmartwychwstania.

Kiedy zobaczyłem tę postać w smudze światła wędrującej przez ołtarzowe płyty, które zaprojektował Daniel „Chazme 718” Kaliński w mrocznej studni między filarami mostu, nie potrafiłem oderwać wzroku. Było w tym zagubieniu Boga coś Breughlowskiego. Pewnego dnia rzeźba zniknęła. Ktoś wspiął się te cztery metry w górę, oderwał Chrystusa ze ściany i ułożył jego resztki na ławce. Obok walało się puste szkło po jakiejś libacji. Nie będzie zmartwychwstania. – Szkoda – mówię. Ale Tomasz Górnicki tylko się uśmiecha. – Zobacz, jakie się dzięki takiemu zakończeniu pojawiły sensy… Nie sądzisz, że było warto? 

Zniewolony umysł

Labirynt schodów pod mostem Poniatowskiego w stolicy jest nieprawdopodobnie zagmatwaną konstrukcją. Jak ze „Straży nocnej” Biekambietowa. Po zmroku – jak z koszmaru. Trudno uwierzyć, że kilka metrów nad nami biegnie główna arteria łącząca Pragę ze Śródmieściem. Że parę metrów wyżej są latarnie, neony, światła, jeżdżą tramwaje i samochody. Nawet w rzekę niełatwo stąd uwierzyć.

W plątaninie nitowanej stali i mroku, pociętego w jaskrawe, zielone plastry świetlówek, 13 grudnia, w rocznicę ogłoszenia stanu wojennego, zawisła głowa mężczyzny, któremu zatrzaśnięto usta. Pierwsza rzeźba z najnowszego cyklu Tomasza Górnickiego – „Opressed”. O zniewoleniach. Dziwnie aktualna. Niezależnie od okoliczności. Przetrwała. – Nie ukrywam, że buduję napięcie między materią a odbiorcą, operując na pierwotnych lękach – tłumaczy Tomasz. – Dziecko w konfrontacji ze śmiercią, kobieta w konfrontacji z przemocą, człowiek w zderzeniu z niemożnością wyrażenia siebie. Ta rzeźba nie jest prostą opowieścią o stanie wojennym. Widzą ją ludzie, którzy tamtego świata nie umieją sobie wyobrazić, ale dziś każdego z nas też dotyka zniewolenie. Wszyscy mówimy, ale nikt nie słucha.

Nieodwracalne

W przejściu pod aleją Wyzwolenia w Warszawie zawisła druga rzeźba. To była twarz kobiety w kwefie, burce albo po prostu nakryta płótnem. Szczeliny między kamiennymi płytami na ziemi i tymi na ścianach korytarza układają się tam w krzyż, więc skojarzenie z religią było bardzo czytelne. Rzeźba wisiała tam tylko kilka dni. – Sądzisz, że stało się tak ze względu na tematykę? Na to religijne skojarzenie? – Może po prostu wszedłem na czyjś teren. Street art ma swoje zasady. Jedną z nich jest nienaruszalność granic. Jeśli zajmiesz czyjąś ścianę, rzucasz wyzwanie. Kiedy rzeźba zniknęła, na jej miejscu pojawiło się wielkie, pomarańczowe OK. – Nie masz problemu z tym, żeby pozostawić losowi rzeźbę, która wymagała kilkudziesięciu dni pracy? – Nie. – Jak to? – Mnie interesuje moment powstawania rzeźby. Imperatyw, przymus tworzenia. Żeby go zaspokoić, muszę pracować. Ulgę przynosi

tylko moment, kiedy projekt jest gotowy. Zniknie, to zniknie. Należy już do miasta, nie do mnie. Zresztą Norbert Piwowarczyk, doskonały fotograf, z którym współpracuję, dokumentuje te zdarzenia, więc rzeźby całkiem nie znikają. Norbert jest głęboko religijny i o tę rzeźbę się pospieraliśmy. Powiedziałem mu, że w sferę wiary nie ingeruję. Ale w systemy religijne tak. Religie obiecują życie wieczne i czerpią z tego profity. O tym mogę opowiadać. O presji na piękno i młodość, która stała się przecież religią naszych czasów. Konieczność bycia pięknym stała się dzisiaj także rodzajem zniewolenia. Lubię takie sugestywne rozważania.

Kobieta naprzeciw przemocy

W głównym zejściu z mostu Poniatowskiego na Powiśle, pod starą świetlówką wisi dziewczyna spętana drutami. Ostrzyżona na łyso, uderzająco piękna. Nie wiesz, czy jest pobita, martwa, czy może chora na raka. Albo uwikłana we wszystkie kulturowe ograniczenia, o których znowu gorąco dyskutujemy, w popkulturową papkę, która każe kobiecie być szczupłą, umalowaną i ubraną w modne ciuchy, bo bez tego nie będzie już ani interesująca, ani wartościowa…

– Ta dziewczyna jest jak anioł w pustce nad łoskotem szosy. Kiedy tam byliśmy, zimną, mokrą nocą, na świetlówce nad jej głową spały dwa gołębie. To było nierzeczywiste. Jak finałowa scena z filmu o łowcy androidów – mówi Tomasz Górnicki. – Łapię się na tym, jak wielu możliwych interpretacji nie potrafiłem zidentyfikować. Kiedy tam jestem, stoję i słucham, co mówią ludzie. Czasami widzą więcej, niż mogłem odkryć sam. I to jest ważniejsze niż opinie moich kolegów artystów, profesorów. Czytaliśmy te same książki i widzieliśmy te same prace. Wiem, co powiedzą. Tutaj zderzam się z nowym. Czasami prymitywnym, czasami genialnym. Przeszedłem całą akademicką drogę – studia, BWA, galerie, wernisaże. I odkryłem pewnego dnia, że to mnie zaczyna nudzić. Ja chcę opowiadać świat tym, którzy nie są gotowi. Wiesz, ilu ludzi przechodzi pod mostem Poniatowskiego? Tysiące.

Ręce w tunelu Trasy W-Z

Od tej instalacji się zaczęło. We wnękach w tunelu warszawskiej Trasy W- Z pod placem Zamkowym zamontował dłonie wystające ze ścian. Trudne miejsce do pracy, nie wolno tam się zatrzymywać. Wiercił, udając, że rozmawia przez telefon. Policja zgarniała go dwa razy. Ale się udało. Ręce wychodziły ze ściany w geście znanym z figur Matki Boskiej.

Reporterka Radia Dla Ciebie zrobiła o tym wydarzeniu reportaż. Pytała o opinie ludzi na przystanku. – Usłyszałem i to mi otworzyło oczy – wspomina Tomasz Górnicki. – Młody chłopak, motocyklista, mówił, że to jest wołanie do niego: „Przeżyj, zwolnij”. A starsza pani mówiła, że to wyciągają ręce wszyscy niepochowani po powstaniu. Że wołają o uwagę. A ja przecież chciałem opowiedzieć o samotności. Przez długi czas na studiach czułem się tak, jakbym szedł w ciemności. Nie wychowałem się jak moi koledzy w artystycznej czy profesorskiej rodzinie, nie rozmawiało się w moim domu o najnowszych trendach, nie chodziliśmy na wernisaże. Ten brak obycia był dla mnie rodzajem zniewolenia. Nie miałem do powiedzenia tyle, co inni. A teraz słyszę, jak zupełnie nieznani mi ludzie, często niezwiązani ze sztuką, głęboko terpretują moje rzeźby. To mnie utwierdza w przekonaniu, że warto.

Chrystus częstochowski

– Nie wiem, skąd się to bierze, bo nie jestem wierzący, ale to prawda, że często zajmują mnie religijne tematy. W Częstochowie, w alei prowadzącej do klasztoru, wystawiłem rzeźbę Chrystusa, który odpoczywa. Zszedł z krzyża i usiadł, żeby zapalić papierosa – opowiada

Tomasz Górnicki. – Reakcje bywały nieprzychylne, ale myślałem, że ludzie się mylą, bo przecież ja lepiej rozumiem Ukrzyżowanego, po prostu chcę mu pozwolić na odpoczynek. Chcę dać mu moment wytchnienia od męki. Nie chodzi o prowokację. Raczej staram się walczyć z powierzchownością. Jeśli moja wizja w jakiś sposób godzi w religię, to chcę ją przedstawić tak, by zostawić ludziom wierzącym drzwi. Dać im szansę na spotkanie z moją rzeźbą. Bo takie spotkanie ma większe znaczenie niż skandal.

Autoportret. Trwanie Chwili

Praca w marmurze. Rzeźba dyplomowa Tomasza Górnickiego. Nie ma głowy ani dłoni, bo chciał uniknąć pełnej personifikacji. Chciał ją ustawić pod mostem Poniatowskiego, ale jest zbyt duża. – Dojrzewałem z tą pracą. Z każdym uderzeniem dłuta wiedziałem, że kolejna chwila jest już przeszłością, a ja jestem już kim innym – mówi Tomasz Górnicki.

Na początku był głaz wielkości fiata seicento. Obok leżał gipsowy odlew jego ciała w skali jeden do jednego. Finalnie rzeźba jest większa. Przeskalowana. Sławni rzeźbiarze, gdy chcieli coś uzyskać w kamieniu, rzeźbili w glinie, a potem oddawali wzór kamieniarzom. I to rzemieślnicy przenosili glinianą rzeźbę w inny materiał. Tomasz robi wszystko sam. Nie używał linijki, nie przenosił kształtów cyrklem. Wyczuwał kamień. Szukał kształtu dłutem.

– Nie potrafię tego wyjaśnić, ale widzę to. Kuję do momentu, w którym kamień jakby zmienia kolor. Wtedy wiem, że to już koniec. Że doszedłem do powierzchni uda. No i zmieniam kierunek. Rzeźba to setki tysięcy uderzeń. Ręcznym dłutem i pneumatycznym. Ale duże

powierzchnie trzeba było odcinać szlifierką. – Nie bałeś się, że odpryśnie? – Nie. Ale rzeźba spadła z postumentu i pękła na pół. To był czarny wtorek. Akademia zamarła, wszyscy usłyszeli, jak spada i toczy się tona kamienia. Poleciała na mnie. Uskoczyłem. Nikt nie odważył się do mnie podejść. Wieczorem udało mi się unieść kadłub. Nawierciłem długie otwory i wprowadziłem do środka pręty zbrojone ze stali nierdzewnej. Od tamtej pory wiem, że wszystko jest możliwe – mówi Tomasz Górnicki. Rzeźbił pół roku. Przez cały ten czas nie słuchał muzyki. Słuchał dłuta. Bo kamień, kiedy go obrabiasz – gra.

Czaszka z Soho

– Zbliżamy się do konfrontacji między człowiekiem i maszyną. A ty rzeźbisz martwe przedmioty w taki sposób, jakby były żywe. Twoje czaszki są żywe. – To była walka. Masz palnik i arkusze blachy. Każdy waży 60 kilogramów. Jedna rzeźba składa się z 30 arkuszy. Tniesz je szlifierką, lecą iskry, palą się ciuchy, krew leci. Ale na końcu to ty wygrywasz. Można przebiec maraton, można wspiąć się na Mount Everest, a można wyrzeźbić siedmiometrową czaszkę. Ma dwa metry i sześćdziesiąt centymetrów wysokości – jest niewiele miejsc, w których może być eksponowana. Stoi w warszawskim Soho.

Teraz Tomasz Górnicki robi dziewięciometrową głowę lwa, która zawiśnie na nowo budowanym obiekcie w Gdańsku. Będzie ją montował na miejscu z 22 elementów. Projekt został zaakceptowany przez Warbud. Budowlańcy wyprowadzą z konstrukcji budynku profile, do których rzeźba będzie dospawana. Lew nie może być cięższy niż dwie tony i 200 kilogramów. Tomasz nie może przez niego spać. Kombinuje, jak to zrobić, żeby lew na kogoś nie spadł w czasie montażu.

Anioł w restauracji Warszawa Wschodnia

Barokowa rzeźba. – Lubię barok i nie zamierzam tego ukrywać. Lubię też rzeźbę anioła i sposób, w jaki jest wyeksponowana. Wygląda, jakby anioł tracił złote pióra, które wiszą dookoła niego. To, co gubi anioł, natychmiast zyskuje na wartości. Ten sam motyw wykorzystałem w „Postrzyżynach”. To portret mojego syna, kiedy stoi w misce i obcina sobie włosy. Dookoła leżą złote pióra. Ostrzygł sobie tę anielskość, bo za szybko wszedł w świat dorosłych. Intrygują go pytania o śmierć, o przemijanie. „Czy umrzemy? Co będzie później?”

– zapytał pewnego dnia. Nikt nie wie, dopóki się nie przekona. Niektórzy myślą, że jest tak, i opowiedziałem mu o Bogu, inni – że tak, i opowiedziałem o Buddzie. A potem – że niektórzy myślą jeszcze inaczej, i opowiedziałem synowi o fizyce kwantowej. O miejscu poza czasem, w którym istnieją wszyscy, którzy byli i będą. Życie jest wielką podróżą i nikt nie wie, co będzie dalej. Kiedyś syn opowiedział mi swój sen o lesie. Leżał w nim „umarty człowiek”. Miał na piersi lusterko. Kosma spojrzał w lusterko i zobaczył siebie na tamtym świecie – mówi Tomasz Górnicki.

Pomnik konny Stefana Czarnieck iego w Warce

– Temat konia ma w rzeźbie wielką tradycję. Istnieje taki żart, że jeśli ktoś potrafi wyrzeźbić konia, potrafi dźwignąć wszystko. Dwa lata nad tym pracowałem. No i się udało. Zaczyna się od szkiców, potem rzeźbisz w glinie, potem robisz odlewy – opowiada Tomasz Górnicki. – Żyjemy w czasach, kiedy liczy się Twitter. Na całą opowieść masz zaledwie 140 znaków. To musi wystarczyć, żeby stworzyć historię, która ma olśnić świat w ciągu kilku chwili. Po godzinie nikt już o tym nie będzie pamiętał. A ty spędzasz dwa lata, by wyrzeźbić konia. Z drugiej strony zostawiasz swoje rzeźby w przestrzeni miasta, skazujesz je na niepewność. Może i one będą istnieć tylko chwilę. Dlaczego szukasz takich przeciwieństw? 

– Moim ulubionym materiałem jest kamień. Rzeźbię w nim, bo chcę pozostawić w świecie ślad trwalszy niż ja sam. Kamień jest wieczny i pamięta wszystko. Z drugiej strony materialny aspekt sztuki jest bardzo obciążający. Musisz rzeźbę wystawić, pokazać, sprzedać, musisz się zmierzyć z jej trwałością, istotnością. Poszukiwałem odtrutki. Czegoś, co mi przywróci radość tworzenia. I to daje mi street art. Artyści często chorują na niemożność rozstania się ze swoją sztuką. Jung o tym pisze. O odcinaniu pępowiny. Kiedy wieszam coś na ścianie na ulicy, robię krok do tyłu i jestem od tej pory już tylko obserwatorem. Nie jestem już właścicielem. I jeszcze coś ci powiem. 

Co można powiedzieć o pomniku Czarnieckiego poza tym, że istnieje? Ja nie wiem. A o streetartowej rzeźbie „Zmartwychwstanie” możemy gadać i gadać. Nie istnieje już, a wciąż budzi emocje.

Spotkanie z Tomkiem Górnickim już dziś o 18.00 na naszym Instagramie: