Rozmawiamy z Mikołajem Rytowskim, kreatywnym perkusistą i performerem, studentem Akademii Muzycznej w Bazylei. „Muzyka klasyczna jest cool, bo jest punktem wyjścia do tego, co dziś robię”, mówi muzyk. Skąd wzięła się w jego życiu perkusja? Co robi poza graniem? O tym opowiada w naszej rozmowie.

Czym jest dla Ciebie klasyka?
Zdecydowana większość mojej edukacji ogranicza się do muzyki klasycznej. W Bazylei, gdzie aktualnie studiuję, też zaczynałem od klasyki. Mówimy o perspektywie perkusisty grającego w orkiestrze – a przecież zestaw perkusyjny został wynaleziony w latach 20., 30. XX wieku. Więc stosunkowo niedawno. Pierwsze, co przychodzi mi do głowy, gdy pytasz o klasykę, to standardowe formaty koncertów. Poza tym żyję otoczony ludźmi z rodziny klasycznej, studiuję na kampusie klasycznym – choć muzykę współczesną i performance. A to trzeba rozgraniczyć. Klasyką niech będzie więc granie na klasycznych instrumentach, używając klasycznych technik w klasycznych przestrzeniach koncertowych.

Skąd wzięły się w Twoim życiu instrumenty perkusyjne?
Gdy miałem 5 lat, rodzice wysłali mnie na prywatne lekcje muzyki. Nie były to ani pianino, ani fortepian, ale keyboard. Pamiętam małą salę prób w Warszawie, bardziej odpowiednią dla zespołów rockowych czy jazzowych. I tam, w kącie zawsze stał zestaw perkusyjny, który dość szybko przykuł moją uwagę. Pamiętałem to wszystko, jak przez mgłę. Gdy miałem 7 lat poszedłem do szkoły muzycznej. Pomimo licznych dyskusji pomiędzy rodzicami a nauczycielami, żebym grał na fortepianie, uparłem się na perkusję. I postawiłem na swoim. Większość mojej edukacji jednak to nie była perkusja w powszechnym rozumieniu tego słowa, ale perkusja orkiestrowa, granie na werblu, ksylofonie, potem doszły kotły i marimba. Grałem wtedy klasyczny repertuar. Eksperymentować zacząłem dopiero, gdy zamieszkałem w Szwajcarii. A może wcześniej, gdy zacząłem jeździć na lekcje do Bazylei jako 17-latek. Zafascynował mnie współczesny repertuar z drugiej połowy XX i początku XXI wieku. Zacząłem poznawać utwory współczesne – wciąż dość klasyczne, a więc René Leibowitza, Szkołę Wiedeńską, Schoenberga, Webera. Do głowy zaczęły mi wpadać różne pomysły, co mógłbym robić, jak stać się bardziej kreatywnym. Jestem osobą, którą wiele rzeczy interesuje. A jak już zainteresuje, to chcę to jak najbardziej zgłębić, spróbować – niezależnie od tego, czy mówimy o muzyce, sportach, różnego rodzaju doświadczeniach. Więc okazało się, że w muzyce nagle zacząłem odkrywać całkiem nowe kierunki i możliwości. A pozwoliła na to perkusja – z jednej strony gram muzykę zespołową, bliską klasyce, z drugiej – noise music, elektronikę i przetwarzam różne dziwne odgłosy, z którymi nie miałem wcześniej do czynienia. Perkusja daje mi wolność, pozwala na bycie kreatywnym.

A co to znaczy być kreatywnym?
To móc tworzyć coś, czym mogę się dzielić z innymi ludźmi. Nie tylko interpretacjami. Przełomem było dla mnie zrozumienie, że nie chodzi o to, że mam się nagle stać kompozytorem. Chcę robić coś pomiędzy – nie tylko uczyć się utworów, które zostały napisane dawno temu, ale pracować z kompozytorami, pokazywać im moje dźwięki, moje od-krycia, style grania, brzmienia. Albo samemu stać się własnym kuratorem. Zacząłem więc zajmować się instalacjami dźwiękowymi, artystycznymi, produkować własne utwory, koncerty-koncepty – wydarzenia muzyczne. 

Na czym one polegają?
Opowiem na przykładzie – niedawno skończyłem projekt Kolloid: Elect-ro Sonic Dreams. To utwór na zestaw perkusyjny, elektronikę i wizualizacje. Graliśmy go we dwóch – mój kolega Robin Michel , z którym studiowałem i ja. W Bazylei sytuacja wygląda tak, że jeśli chcę zagrać w jakiejś sali koncertowej, muszę stworzyć koncept, zdobyć pieniądze, zarezerwować salę – robić wszystko sam. Nauczyłem się tego poprzez doświadczenie grania z różnymi zespołami kameralnymi. Dwa lata temu nadszedł ten moment, gdy postanowiłem zadziałać solo, zrobić coś swojego. Jako że był to mój pierwszy projekt, dopięcie go na ostatni guzik zajęło mi kilkanaście miesięcy. Musiałem wszystko rozpisać, opisać, zaprosić ludzi do współpracy, aplikować o dofinansowania. Potem koncept ewoluował, uaktualniałem go. Masę czasu zabierały sprawy administracyjne, ale też szukanie odpowiedniego miejsca. Finalnie zorganizowałem trzy koncerty w Szwajcarii: w Bazylei, Lucernie i Bernie. Udało mi się ten projekt zrealizować również we Frankfurcie, w Naxoshalle i w Budapeszcie. Jestem z siebie zadowolony. Oczywiście, mam już pomysł jak udoskonalić pewne rzeczy, ale na ten moment skupiam się na przyjemnej części produkcji – graniu jej. 

W takim razie cofnijmy się w czasie. Pamiętasz jaka muzyka grała w twoim domu rodzinnym?
Mój tata kolekcjonuje płyty CD, przez co miałem dostęp do wielu gatunków. Trudno opisać, czego słuchałem jako dziecko. Pamiętam, że było dużo jazzu, punk rocka, trochę hip-hopu. I nie za wiele muzyki klasycznej – symfonicznej. Chodziłem na masę koncertów. Raz tata zabrał mnie na show Tribute to Miles Davis na Torwarze. Wiedziałem, kim był Davis, ale nie miałem pojęcia o Marcusie Millerze (amerykański muzyk, przyp.red.). Kilka lat później, gdy słuchałem namiętnie Millera, tata powiedział: „no przecież wtedy byliśmy na jego koncercie”. Nie mogłem w to uwierzyć!

W tej chwili moje poszukiwania muzyczne się trochę zawęziły, jako że mam do czynienia z muzyką na co dzień. Każdego dnia gram, pracuję z innymi muzykami. I nie słucham zbyt wiele czegoś, czego sam nie gram. 

A gdy wracasz do domu po całym dniu grania, to co robisz?
Potrzebuję ciszy. Ale uprawiam też sporty. Wtedy w słuchawkach lecą rzeczy, które po całym dniu pracy dodają energii.

Co na przykład?
Elektronika, hip-hop – raczej starszy niż nowy, sporo popu, trochę techno. I lubię chodzić na koncerty jazzowe, choć nagrań niewielu dziś słucham. Wolę doświadczenie live. Zdarza się też, że mam fazę na konkretny gatunek muzyczny, albo artystę. Czasem nawet jeden utwór. I słucham tylko tego w nieskończoność. 

W takim razie, w uprawianiu jakich sportów towarzyszy ci muzyka? 
Od siedmiu lat trenuję kolarstwo. Zaczęło się jeszcze w Warszawie, ale tak na poważnie zająłem się nim po przeprowadzce do Bazylei, w czasie trwania pandemii. Szwajcaria ma do tego świetne warunki. Poza tym z Bazylei blisko jest do różnych pasm górskich czy bardziej płaskich terenów. Jeżdżę regularnie. Jednego dnia jestem w Alzacji, innego w górach Jura, albo Schwarzwaldzie. Zmieniam otoczenie bez większego wysiłku, wystarczy pół godziny drogi rowerem, by się o tym przekonać. Pociąga mnie doświadczenie przestrzeni, poczucie rozwijanej prędkości. To czas, gdy odrywam się od muzyki, telefonu, e-maili. Czyści mi to głowę. 

Coś poza kolarstwem?
Biegam, chodzę na siłownię, jogę. I na ściankę wspinaczkową. Jest to nie tylko aktywność dla mnie, ale często czysto towarzyska z przyjaciółmi, albo znajomymi z pracy.

Sport, utrzymanie dobrej kondycji są kluczowe dla muzyka?
Niekoniecznie. Raczej chodzi o utrzymanie dobrego samopoczucia, funkcjonowania na co dzień. Ale zależy od instrumentu, na jakim się gra.  Jeśli postura czy ruchy są niesymetryczne (np. kontrabas, przyp.red.), ważne by to równoważyć. Z drugiej strony, w moim przypadku, częścią mojej pracy jest przenoszenie, ustawianie, pakowanie, rozpakowywanie instrumentów. Wielogodzinne jazdy samochodem. Sport mi pomaga.

Jakie masz dziś marzenia?
Żeby znaleźć medium, albo środek, dzięki któremu mogę się wyrazić artystycznie. Często ludzie pytają mnie o to, jaki jest mój ulubiony instrument – na to pytanie perkusiści zazwyczaj nie potrafią odpowiedzieć, bo gramy po trochę na wszystkim, szczególnie jeśli mowa o muzyce współczesnej. Szukając odpowiedzi jakiś czas temu, zacząłem rozmyślać, że czas znaleźć coś, co będzie odpowiadało w 100% temu, co mnie interesuje. Chcę dalej grać z zespołami powszechnie uznany repertuar. Ale chciałbym mieć też możliwość, jako że gram coraz więcej muzyki improwizowanej, na prezentację własnego materiału. Mojej wartości, z którą będę kojarzony.

Improwizujesz, grasz na różnych instrumentach perkusyjnych, ale bazą jest klasyka. Dlaczego klasyka jest „cool”?
Wszystko, co robię, media, których używam w mojej muzyce, mają gdzieś swoje źródło – pośrednie lub bezpośrednie. Nawet improwizacja. A ja na improwizację mam pomysł, bo przeszedłem edukację klasyczną. Znam wiele utworów, pomysłów, struktur. Klasyka to wspaniała baza – punkt wyjścia, by iść dalej.