O twierasz szafę, patrzysz na metki – obok bluzek w rozmiarach M wiszą S i XS albo L i XL. Albo w jeszcze innych kombinacjach. Ponieważ kupujesz online, to na wszelki wypadek zamawiasz kilka rzeczy, zwłaszcza że podpowiedzi aplikacji różnią się od tego, co widzisz na stronie sklepu. To zamieszanie potrafi dotyczyć nawet produktów jednej marki i nie byłoby tak dotkliwe, gdybyśmy nadal kupowały stacjonarnie. Nie ma dwóch tak samo zbudowanych osób. Logicznie rzecz biorąc, określenie rozmiaru jest utopią. Pojawiło się wtedy, gdy rewolucja przemysłowa umożliwiła sprzedawanie w sklepach tzw. odzieży gotowej do noszenia (ready to wear).

Pierwsza taka oferta w XIX wieku obejmowała luźne modele, jak peleryny. Modne ubrania stały się dostępne dla średniozamożnego klienta, który przymykał oko na nieperfekcyjną jakość. To jeszcze czas, kiedy panowały gorsety, krynoliny, zaraz potem tiurniury (element sukni podkreślający tył bioder – przyp. red.). Kreacje tego typu szyło się wciąż na miarę – u krawca, krawcowej lub w domowych warunkach. Przymierzano kilka razy w trakcie szycia, poprawiano, a kiedy ciało się zmieniło, np. w wyniku choroby czy ciąży, przerabiano. Dodatki, takie jak torebki, kapelusze czy luźne okrycia wierzchnie, mogły już być wykonane w fabrykach. Stopniowo gotową ofertę powiększano o odzież różnego typu o prostszych fasonach i w rozmiarach dopasowanych do lokalnych rynków. Dlaczego to istotne? Bo brano pod uwagę klientów z podobnymi cechami anatomicznymi, co miało znaczenie wówczas, gdy ludzie rzadko się przemieszczali. 

Uproszczenie czy utrudnienie?

XX wiek przyniósł modę na zdecydowanie uproszczone modele. To czas, kiedy produkuje się i dystrybuuje na skalę międzynarodową, 
a nowoczesne elastyczne tkaniny „pracują“ wraz z ciałem i pozwalają na lepsze dopasowanie do różnych sylwetek. Wraz z rewolucją lat  60. pojawiło się łatwe do masowej produkcji mini. W zależności od wzrostu i sylwetki spódnica sięgała kolan lub uda, była szersza lub węższa i pasowała do różnych sylwetek nawet w jednym rozmiarze. To bez porównania z modą lat 50., kiedy panował New Look wylansowany przez Christiana Diora: talia osy, szerokie biodra, łagodna linia ramion i krągły biust. 

Coraz tańsza i masowa produkcja sprowadziła ciało do dwóch wymiarów – wysokości i szerokości

Stąd wszędobylskie dziś T-shirty (hit od lat 50.), tuniki, którym kształt nadaje pasek, czy modele oversize (lata 80.). O ile wysokość to jasne kryterium, o tyle liczba kombinacji w obliczeniu proporcji poszczególnych części ciała (np. tak strategicznych pleców czy kończyn) jest bardziej skomplikowana. Najlepiej wyobrazić to sobie, biorąc pod uwagę obwód bioder, który różni się w zależności od kształtu pośladków. Być może dlatego o wiele łatwiej kupić T-shirt niż odpowiednie spodnie. Produkowana masowo bielizna ma tylko dwa wymiary: obwód pod piersiami i w ichnajobfitszym punkcie. Podczas wizyty u jednej z nielicznych dziś gorseciarek okazuje się jednak, że tych wymiarów jest zdecydowanie więcej i mogą być różne dla prawej i lewej strony ciała. 

Sztywne miski i miękkie miseczki

Czy producenci robią nam na złość i chcą, byśmy wyglądały w ich produktach źle? Przeciwnie, w ich interesie jest jak najlepiej trafić w nasze potrzeby. W skrócie – oferują najwięcej modeli z najlepiej sprzedającego się rozmiaru. Wkładają też dużo wysiłku w dopracowanie rozmiarówki. Do tej wiedzy dochodzą po sezonach praktyki. Im większa oferta, tym więcej zmiennych biorą pod uwagę. Jeśli działają globalnie – muszą uwzględnić też wiele różnic rasowych.

Dla naszych zachodnich klientek przeznaczamy zdecydowanie większe rozmiary niż dla Polek. Podobnie jest ze Skandynawkami, które wyróżniają wysoki wzrost, szerokie ramiona i dość masywna sylwetka – tłumaczy Julia Turewicz, twórczyni i projektantka marki Nago.

Cechy fizyczne to jedno, upodobania drugie

Karolina Mikołajczyk, projektantka marki Undress Code, oferującej bieliznę sprzedawaną również za pośrednictwem Zalando, podaje inny przykład. Azjatki wolą miękkie, małe formy biustonoszy, za którymi nie przepadają z kolei Rosjanki, wielbiące sztywną, obszerną miseczkę niezależnie od rozmiaru biustu. Jedni chcą optycznie rozmiar powiększać, inni oczekują odwrotnego efektu. By oferta się sprzedała, trzeba mieć doświadczenie, a przede wszystkim świetnego konstruktora lub konstruktorkę, którzy odszyją przykładowy egzemplarz i będą umieli go stopniować (zmienić rozmiar, nie tracąc przy tym walorów projektu). Dobrze jest ten modelowy w danym rozmiarze egzemplarz zmierzyć na osobach o różnych proporcjach i dokonać poprawek. Najlepiej  z projektantem. I choć małe marki wracają do takiego stylu pracy, to trudno wyobrazić sobie podobny proces u dużego producenta. Nie jest tajemnicą, że w globalnych sieciówkach projektant, konstruktor i szwalnia, która realizuje wytyczne, znajdują się w różnych krajach, jeśli nie na różnych kontynentach. A ostatecznie sprzedaż odbywa się i tak online, czyli na całym świecie. Nawet jeśli przymiarki obejmą grupę modeli, to ich odmienna budowa anatomiczna sprawi, że efekt trudno będzie uznać za spektakularny.

Atlas ciał

Spodnie, bielizna i kostiumy kąpielowe, przy których trzeba uwzględnić pracę tkaniny suchej i mokrej, są chyba największym wyzwaniem dla projektantów. Ewa Stepnowska, prowadząca od 2015 roku Bodymaps, wspomina, jak po wprowadzeniu pierwszych kolekcji kostiumów kąpielowych dokonała kluczowych zmian.

Chcieliśmy sprzedawać online i początkowo bazowaliśmy na najpopularniejszej rozmiarówce europejskiej – takiej, jaką stosują sieciówki – mówi. Z czasem okazało się, że lepiej postawić na inne rozwiązanie.

Jeśli widzimy, że dany model dobrze się sprawdza na konkretnym typie budowy, staramy się go stopniować. Niektóre kostiumy są dostępne np. w rozmiarze S+, czyli S, ale dla dziewczyn powyżej 180 cm. Inne są przeznaczone dla kobiet bardzo drobnych, z większym biustem lub np. długimi plecami. Żeby zobrazować, jak leżą poszczególne modele, stworzyliśmy Atlas Ciał – galerię zdjęć na naszej stronie. Kobiety o różnych figurach (nie są to profesjonalne modelki) pozują w najlepszych dla siebie kostiumach. To nasz pomysł na pokazanie rozmiarówki – nie na tabeli z wymiarami, ale na przykładach, do których można się odnieść – dodaje Ewa Stepnowska. 

Ciekawe rozwiązanie w dobie ciałopozytywności. Jak zauważa jednak Julia Turewicz, takie pozytywne nastawienie do ciała ma czasem charakter deklaratywny. Kampanie Nago pokazują ubrania na różnych sylwetkach, czasem kilku. Tymczasem klientki chętniej kupują online to, co widzą na szczuplejszych modelkach. Działa próżność – sami się oszukujemy podczas zakupów. Czujemy się lepiej, wybierając mniejszy rozmiar, nawet jeśli to tylko kwestia nazewnictwa. Czyli stare „XL” z metką „M” sprzeda się lepiej, bo poprawi klientom samopoczucie. Nazywa się to profesjonalnie vanity sizing i dotyczy nie tylko odzieży damskiej, lecz także męskiej.

Trzy rozmiary w jednym 

Jeszcze większym wyzwaniem są ubranka dla dzieci, choć maluchy przecież nie patrzą na metki. Mamy wiedzą, że jeśli ich szafa kryje dwa-trzy rozmiary, to szafa dziecka oznacza: wszystko jest możliwe. Ada Płachetko, twórczyni marki Pavonada, robi wszystko, żeby ubranie „rosło z dzieckiem”, np. dzięki takim rękawkom i nogawkom, które – podwinięte czy nie – zawsze wyglądają dobrze, bo są wykończone od wewnątrz. Okazuje się, że dobrze przemyślany i dopracowany produkt, nawet droższy w produkcji, jest bardziej opłacalny i sensowny z punktu widzenia firmy zrównoważonej. Projektowo do zadania podeszła też Weronika Draus. Zobaczcie lookbook jej marki Draus! Spodnie, które zwykle wymagają najwięcej pracy, występują w trzech rozmiarach, za to pasują na co najmniej dziesięć. Weronika podeszła do tego konceptualnie, opierając swój pomysł na niezwykłej spince. Dzięki niej można tak manipulować tkaniną, by dostosować kształt spodni do swoich potrzeb.

Jest to motywowane chęcią znalezienia rozwiązań, które pozwolą na bardziej zrównoważone projektowanie i produkcję – mówi. – Jeden rozmiar łączy w sobie trzy, np. XS/S/M albo XL/XXL/XXXL. To z kolei oznacza, że dane ubranie zostanie włożone więcej razy, ponieważ dopasuje się nie tylko do tego, jak się zmienia nasze ciało, lecz także ciało osoby, której możemy daną rzecz pożyczyć, oddać lub sprzedać.

Jest jeszcze jeden sposób na dopasowanie ubrania do figury: zaprzyjaźnić się z krawcową. A jeśli dana rzecz kosztuje tyle, że szkoda ci wydawać na poprawki, to pomyśl – czy nie szkoda życia na chodzenie w źle dopasowanej sukience?