Michalina Tańska: Kocham Excela, zawsze.

Georgina Gryboś: To jest dla mnie fascynujące. (śmiech) Natomiast, co do Twoich fascynacji: czy pająk Albert ma się dobrze?

MT: Albert ma się dobrze.

GG: Podobno jest pytanie, które ludzie często Ci zadają…

MT: Chodzi o studia. Pytają, czy skończyłam ASP. Nie skończyłam. Nigdy tam nie weszłam. Jakoś tak wyszło.

GG: A nazywasz siebie artystką?

MT: Jest mi ciężko, kiedy ludzie tak mnie nazywają. Jest też jakąś trudnością przyznanie się przed sobą, że jest się artystką. Muszę sobie to przypominać, uczyć się tego. Często do siebie mówię: “Hej, Michalina, robisz coś, tworzysz, tworzysz rzeczy, więc możesz się tak nazywać. Tak masz zapisane na Instagramie!” (śmiech). Wybrałam przecież taki profil działalności.

GG: A może nie potrafisz nazwać tego, co robisz sztuką?

MT: Niektórzy nazywają moje rysunki memami. Tyle, że dla mnie memy są tylko śmieszne. To znaczy zdarza się, że niosą ze sobą jakieś głębsze przesłanie, ale uważam, że w przeważającej liczbie mają być i są, po prostu śmieszne. A moje rysunki… zadaję sobie pytania czy może nie potrzeba czegoś więcej, aby praca mogła zostać uznana za sztukę? Może sztuka wymaga większych umiejętności? To jest trochę targowanie się z samą sobą.

GG: Może potrzeba profesora, który powiedziałby, patrząc na Twoje prace: to jest sztuka.

MT: A wiesz, może tak jest. Jest też nieznośny samokrytycyzm, może - chociaż nie chciałabym tak tego nazywać - samobiczowanie? To wieczne poczucie niekompetencji.

GG: Syndrom oszusta?

MT: Właśnie.

GG: Niedawno na rynku pojawiła się Twoja książka, wypełniona przecież rysunkami, “Uczucia. Nie ma się czego bać. Wsparciownik Szkicownik”, ukazała się pod szyldem Wydawnictwa Literackiego. Zaczynasz opowieść od podania informacji o swojej chorobie: choroba afektywna dwubiegunowa. Dlaczego jest to tak istotne?

MT: Wiesz co, wydaje mi się, że to jest duża część mojej tożsamości. Jestem w momencie, kiedy wiem, że nie tylko choroba, ale i samo usłyszenie diagnozy wiele we mnie zmieniło. Wiele też zmieniło w moim życiu. Zresztą, mój profil na Instagramie, moje działania na tym polu pokazują, że otwarte mówienie o chorobie jest niezwykle otwierające nie tylko dla mnie, ale też dla innych. Również tych, którzy mierzą się z podobnym doświadczeniem choroby psychicznej czy po prostu, mają jakiś problem z chorobą związany. Czasem ten problem nie musi wynikać z ich choroby, ale osób bliskich. Moja historia, to co robię, jak o tym mówię pokazuje, że po pierwsze: ludzie chorują, po drugie: że to jest normalne.

GG: Zatem wciąż musimy oswajać istnienie chorób psychicznych?

MT: Absolutnie. Myślę, że to jest temat wciąż nieoswojony.

GG: Dlatego, że psychiatria jest stosunkowo młodą nauką, czy dlatego, że popełniliśmy wiele błędów w tej materii, choćby stygmatyzacji osób chorych psychicznie?

MT: Bo rozmów o zdrowiu psychicznym, ale i o ludziach dotkniętych chorobą jest wciąż zbyt mało w przestrzeni publicznej. Niby więcej, a wciąż niewystarczająco, aby być świadomym tego, co może dziać się z drugim człowiekiem i czego może potrzebować.

GG: Dużo uwagi poświęcasz pracy nad nazywaniem uczuć. Praca u podstaw?

MT: Tak, to prawda. Sama mierzyłam się z brakiem tej umiejętności na swojej terapii. Właśnie od tego zaczynałam. To było ogromnie ciekawe! Przecież jako studentka psychologii potrafiłam nazywać i opisywać uczucia, o których się uczyłam. Okazało się, że znacznie trudniej przenieść tę umiejętność do realnego życia, poza salą wykładową. Ta “praca u podstaw” zależy też od środowiska, z którego pochodzisz, domu, w którym się wychowałeś, świadomości, którą już masz lub nie. To jest bardzo złożone i chyba każdy ma inny próg wejścia.

GG: O momencie, w którym otrzymałaś diagnozę piszesz w taki sposób, jakby to był dzień, który Cię wyzwolił, dał Ci wolność, ale przecież to też “etykieta”. Gdzie, w takim razie, jest ta wolność?

MT: Nie mam pojęcia w jaki sposób działa to u innych osób. W książce piszę o swoich doświadczeniach i o tym, w jaki sposób na nie patrzę, jak sobie z nimi radzę. Myślenie w tym duchu jest dla mnie faktycznie wyzwalające, bo już wiem, dlaczego działam tak, a nie inaczej; mogę domknąć wiele historii z przeszłości, zapełnić luki, znaleźć odpowiedzi na pytania, które pojawiały się w moim życiu. Tak, diagnoza pozwoliła mi zamknąć całą tę niepewność, wszystkie pytania bez odpowiedzi w jedną ładną całość z napisem “choroba afektywna dwubiegunowa”. To chyba brzmi strasznie?

GG: Niekoniecznie. Ale opowiedz mi, proszę, jak widzisz tę wolność. W czym ona się przejawia?

MT: Wciąż jestem w procesie i ten proces pewnie szybko się nie zakończy. Na początku trzymałam się wielkiej radości, że wreszcie wiadomo: co to jest?! Potem przyszedł spokój. A potem… potem było naprawdę różnie. Zadawałam sobie pytania, dlaczego ja, dlaczego to właśnie mnie to wszystko spotkało? Dlaczego to mnie się to wszystko przydarzyło? Zaczęła się we mnie kształtować postawa roszczeniowa. A potem znów, jakby to nazwać, żałoba. Żałoba nad tym, że to właśnie ja muszę doświadczać tej choroby.

GG: A potem? Teraz?

MT: Znowu przychodził spokój i znów radość, że teraz wiem z czym się mierzę, czyli staję się sprawcza wobec choroby. Mogę z nią coś zrobić.

GG: Cieszę się, że powiedziałaś o pytaniach, które sobie zadawałaś. Mam wrażenie, że kiedy wyobrażamy sobie terapię lub o niej rozmawiamy, to bardzo często boimy się babrania w przeszłości, ale też utraty cukierkowego, słodkiego jak wata cukrowa wspomnienia dzieciństwa, które w sobie – w większości – pielęgnujemy. Dzieciństwo jest naprawdę tak ważne?

MT: To strasznie trudne pytanie. (śmiech) Ale faktycznie jest tak ważne. Przynajmniej dla mnie. Długo siedzieliśmy i wciąż się zdarza, że wracamy na terapii do mojego dzieciństwa, ale też wiem, że to może być kwestią indywidualną. Niektórzy potrafią też uciekać od negatywnych wspomnień czy sytuacji z dzieciństwa, bagatelizować je. Ja tak nie potrafię.

GG: „Wszystko to za dużo” - to jest fantastyczne zdanie! Pojawia się w Twojej książce, ale wtedy ja pytam: to, ile to jest wystarczająco?
MT: To jest dopiero ciekawe. Tak sobie rysuję i rysuję, myślę i myślę, a potem zaczynam sobie tłumaczyć, że coś powinno zrobić się inaczej, albo że coś wyglądałoby lepiej w tym i w tym miejscu, albo że lepiej zrobić coś tak, a nie inaczej. I zaczynam to analizować, bo dla mnie, tak naprawdę, wszystko to wciąż za mało.
Jednak, kiedy zupełnie świadomie zastanawiam się nad wszystkim, to jednak dochodzę do wniosku, że WSZYSTKO TO ZA DUŻO.

GG: Za dużo, bo nie trzeba? „Trzeba”, „należy”, „powinnaś, powinieneś” – tego należy się pozbyć? Teraz sobie uświadamiam, że Twoja książka zadaje bardzo filozoficzne pytania, a wydawałoby się, że to tylko proste rysunki…

MT: Nie będę się wypierać. Tak jest. Niby każdy się łapie na tym, że to jest filozoficzne, ale z pełną premedytacją prowadziłam i wymyślałam tę książkę tak, a nie inaczej. Gdyby moje rysunki nie były właśnie lekkie, czasem zabawne, to przecież to wszystko byłoby nieznośnie patetyczne!

GG: A jak jest z romantyzowaniem choroby psychicznej? To też temat, który poruszasz.

MT: Romantyzowanie na pewno pojawia się w świecie sztuki. Osoby, które do niego należą zawsze są „jakieś” wyjątkowe, niezwykłe, tak też są przedstawiane. Ta wyjątkowość bardzo często przypisywana jest właśnie chorobom psychicznym. I sama nie potrafię rozstrzygnąć, czy to jest dobre czy złe. Z jednej strony, jeśli osoba publiczna, rozpoznawana, sławna mówi o chorobie, to daje szansę, aby osoby nieznane się z nią utożsamiały, a to może przynieść wiele dobrego. Z drugiej strony, bardzo często opowieść o sławnych ludziach jest prowadzona w taki sposób, że mamy wrażenie, że ich sukces jest zależny właśnie od choroby. To już nie jest ok. Czy warto robić atrybut z choroby? Czy sztuka jest wtedy „lepsza”?

GG. Tego nie wiem, ale chciałabym się przyjrzeć pozytywnym stronom książki. Podkreślasz, że chcesz, aby książka była światełkiem w tunelu. Potrzebujemy nadziei w mroku*?

MT: Życie nie jest czarno-białe. Pokazanie tylko jednej strony wydawałoby się zbyt proste i dawałoby nieprawdziwy obraz tego, jak żyjemy i z czym się mierzymy. Uznałam, że pokazanie jasnych i ciemnych stron sprawi, że ta książka będzie zwyczajnie bogatsza.

GG: Ta książka to taka mini autobiografia?

MT: Kiedy osoby z wydawnictwa opowiedziały, jak wyobrażają sobie tę książkę, czyli rysunek, który uzupełnia krótki tekst, to od razu wiedziałam, że nie może być inaczej. To dało mi możliwość opowiedzenia o tym, jak powstają rysunki, z jakich doświadczeń się wzięły. Umówmy się, nawet jeśli pod wpływem jakiejś myśli, która przychodzi do mnie nagle, a rysunek powstaje w 15 minut, to to nie jest tak, że to co powstaje jest wynikiem tego kwadransa. To przecież suma wielu doświadczeń, z wielu lat mojego życia. Musiałam też zrozumieć, że mogę tworzyć, kiedy mój stan jest normalny.

GG: Normalny? Czy istnieje w ogóle taki stan?

MT: Przestałam używać niezrozumiałych dla większości osób nie zajmujących się zawodowo psychiatrią i psychologią, aby opisać stan między manią a hipomanią. Określenie „normalny” jest po prostu zrozumiały.

GG: Kiedy wiemy, że odpuszczając wyjście na poranne zajęcia z jogi to dbanie o siebie, a nie lenistwo czy brak konsekwencji? Wiele osób to „odpuszczanie” chce widzieć jako negatywne zachowania, a chorobę, jako wygodną wymówkę…

MT: Takie pytania przeważnie zadaję sama sobie i prowadzę takie wewnętrzne utarczki. Świadomość granicy, o którą pytasz, jest trudna, tak samo jak jej wyznaczenie i zrozumienie. Tak samo działo się z myśleniem o moim doktoracie, który porzuciłam. Musiałam zrobić sobie listę wypełnioną plusami i minusami, aby zrozumieć, że struktura akademicka nie jest dla mnie i nie wynika z mojego lenistwa. Nie mogę jednak zapominać o osobach, które doskonale czują się w uniwersyteckich murach i znajdują wiele radości i spełnienia w pracy badawczej. I chwała im za to!

GG: Czy zatem umiejętność opiekowania się sobą, dbania o siebie, jest podstawowym działaniem, które powinniśmy ćwiczyć? Zamiast uczyć się, że warto jest dbać o wszystko wokół, to najważniejszym jest skupienie się na sobie?

MT: A Ty wiesz, że ja się często zastanawiam, kiedy znowu z tym dbaniem o siebie przesadzimy? Kiedy osiągniemy tę skrajność na drugim biegunie? Bo przecież w końcu tak się stanie, prawda?

GG: Czy to znaczy, że boisz się, że Twoja książka może się przyczynić do osiągnięcia skrajności?

MT: Niby tak, choć jesteśmy jeszcze bardzo, bardzo daleko od przesadzenia. Tak naprawdę, jesteśmy przecież niemal na początku drogi, która pomaga nam skupić się i zadbać też o siebie. Wciąż żyjemy w kulturze zapierdolu. Mamy wciąż biec i biec. Przed nami jeszcze daleka droga do „odpuszczania”.

GG: Czy przemyślałaś sobie wpływ Twojej książki na czytelniczki i czytelników? Wiesz, co chciałabyś, aby wywołała, na co wpłynęła, do czego sprowokowała?

MT: Byłabym bardzo szczęśliwa, gdyby prowokowała do międzypokoleniowej wymiany zdań; do wspólnego zadawania pytań i zastanawiania się, co i kiedy się wydarzyło, czy mogliśmy zrobić coś inaczej, albo czy możemy coś zmienić, aby poprawić sytuację, w której się znaleźliśmy. Tak, to by mnie naprawdę uszczęśliwiło.

GG: I gdyby ktoś coś do niej dorysował?

MT: No pewnie, namawiam do bazgrania, kreślenia, rysowania.

GG: A wiesz co dalej? Co po książce?

MT: Nigdy nie miałam do czynienia z czymś tak wielkim jak to. Mam wrażenie, że jest to jakiś przełom, dlatego na razie się z nim oswajam i nim cieszę. Pewnie, że chciałabym, żeby była kolejna książka, żebym dalej mogła rysować. Ale nie pozbywam się też mojego wykształcenia i chcę też, równolegle, podążać ścieżką psychologii, dokształcania się, pracy w gabinecie terapeutycznym. To dopiero mogłoby mi dostarczyć materiałów do rysunków!

GG: Pytanie, co na to Twoi pacjenci i pacjentki?

MT: (śmiech) No tak.

GG: Michalino-perfekcjonistko, czy jesteś zadowolona z książki „Uczucia. Nie ma się czego bać”?

MT: No wiesz, postawiłabym tam jeszcze jakąś kropkę czy dwie…

• „Nadzieja w mroku” Rebecca Solnit
Michalina Tańska: psycholożka i rysowniczka. Na swoim instagramowym profilu (https://www.instagram.com/michalina.tanska/) szerzy wiedzę o zdrowiu psychicznym. Za pomocą czarno-białych rysunków oswaja tematy związane z terapią, diagnozą zaburzeń psychicznych czy braniem leków. Zafascynowana pająkami, opiekuję się ptasznikiem o imieniu Albert.

Książka pt. „Uczucia. Nie ma się czego bać” jest już dostępna w księgarniach. Jej fragmenty dostępne są do przeczytania na stronie.