Bohaterem „Obywatela Jonesa” jest Gareth Jones, walijski dziennikarz, który w 1933 roku jako pierwszy ujawnił światu koszmar, jakim był Wielki Głód na Ukrainie, zwany też Hołodomorem. Ta wywołana sztucznie przez komunistyczne władze ZSRR klęska głodu pochłonęła życie kilku milionów Ukraińców. Jest to temat na tyle mocny, że jakiekolwiek oddanie go na dużym ekranie musi wstrząsnąć widzem. I gdy faktycznie dochodzimy do momentu, gdy Jones grany przez Jamesa Nortona przedostaje się na Ukrainę, film staje się niezwykle przytłaczający. Natrafiamy na obrazy wymarłych wsi, ludzi desperacko poszukujących jedzenia, leżących za domami trupów i dzieci pożerających własne rodzeństwo, by przeżyć.

Holland zawsze miała dobre filmowe oko, ale dawno już nie nakręciła czegoś o takiej mocy, jak sekwencje na Ukrainie. Nędza i zimno są w tych minutach tak namacalne i przy tym porażająco sugestywne, że niemal odniosłem wrażenie, jakbym oglądał horror nakręcony przez wielkiego węgierskiego reżysera Beli Tarra, który słynie z dołujących i minimalistycznych dramatów, które potrafią trwać po siedem godzin. Jednak w tym przypadku mamy do czynienia z wydarzeniami prawdziwymi, a nie fikcyjnymi, co tylko bardziej zachodzi za skórę. Niestety na tym tak naprawdę kończą się walory „Obywatela Jonesa”, bowiem reszta filmu jest mdłym widowiskiem historycznym, w którym twórczyni kapitalnej „Kobiety samotnej” wysyła do widza ostrzeżenie.

Jak doskonale wiadomo, Holland znana jest z tego, że zabiera głos na temat sytuacji politycznej zarówno w naszym kraju, jak i na świecie. W wywiadach dotyczących „Obywatela Jonesa” wspominała, że przez swoje dzieło chciała nie tylko opowiedzieć o okrutnej zbrodni przeciwko ludzkości, ale też zwrócić uwagę widza na zagrożenia, z którymi mamy do czynienia obecnie. Chodzi o manipulacje, propagandę, fake newsy, obojętność publiczności oraz tchórzostwo polityków.

„Obywatel Jones” ma pokazywać, że tak naprawdę nic pod tym kątem nie zmieniło się od czasów totalitarnych systemów władzy. Reżyserka, kierująca się obywatelskim obowiązkiem, zawarła w swoim filmie aluzję „do tych populistycznych przywódców, którzy uważają, że władza daje im prawo do tego, żeby projektowali człowieka, żeby projektowali społeczeństwo, żeby projektowali naturę albo żeby niszczyli naturę”. Za takich ludzi uważa m.in. Donalda Trumpa i Jarosława Kaczyńskiego.

Wszystko świetnie, ale problem w tym, że zarówno cały pierwszy akt oraz zakończenie jest nieszczególnie nieangażujące emocjonalnie i wypowiedź artystki jest często zbyt oczywiście wyłożona. Najbardziej widać to w wyjątkowo sztucznych i kompletnie niepotrzebnych wstawkach z George’em Orwellem piszącym „Folwark zwierzęcy”. Znajdziemy tu także romantyczną wizję pracy reportera, który „uzbrojony” w aparat i notatnik docieka prawdy. Postać Garetha Jonesa wydaje się nam jeszcze bardziej nieskazitelna na tle skorumpowanego laureata Pulitzera Waltera Duranty’ego (Peter Sarsgaard), który żyje jak król w Moskwie dzięki układaniu się z komunistycznymi władzami.

Kontrast między dobrymi dziennikarzami a tymi złymi Holland wyraża między innymi za sprawą scen dzikiej imprezy w Moskwie, gdzie Jones podgląda jak damy do towarzystwa wstrzykują sobie narkotyki, a Duranty lata z gołym tyłkiem, namawiając go, żeby dołączył do tej orgii. Jones rzecz jasna tego nie robi. Do tych kliszowatych postaci trzeba jeszcze dorzucić dziennikarkę Adę Brooks (Vanessa Kirby), która początkowo wierzy w komunistyczną rewolucję, ale po spotkaniu z Jonesem zmienia swoją postawę.

To wszystko sprawia, że większość filmu wygląda jak lektura szkolna dla licealistów, która za sprawą mocnego przykładu z historii w sposób jednak dość banalny przypomina nam, byśmy uważnie patrzyli na to, co się dzieje wokół nas. Nie poddawali się manipulacji, bo historia może się powtórzyć. Choć jest to jak najbardziej słuszne przesłanie, to szkoda tylko, że podane w sposób, który przynajmniej mnie mocno raził. Owszem, nawet te fragmenty filmu nie są pozbawione ciekawych wizualnie ujęć. Mamy nawet nawiązania do twórców radzieckiej szkoły montażu. Jednak tylko w monochromatycznych i surowych sekwencjach z Ukrainy „Obywatel Jones” faktycznie zmusza do reakcji emocjonalnej.