Wojciech Smarzowski na festiwalu filmowym w Gdyni.

Żaden film na Festiwalu w Gdyni nie wzbudził takich emocji, jak "Kler" Wojciecha Smarzowskiego. Czyli jak zwykle. Reżyser przychodzi na plan z kubkiem espresso i w doskonałym nastoju. Śmieje się, żartuje, sypie ripostami i opowieściami - dokładnie do momentu, kiedy rusza nasza kamera. Nie lubi wywiadów. W tym - broni swoich bohaterów, trzech księży, którzy okazują się bardziej świeccy, niż ich parafianie. Przynajmniej jeśli chodzi o pokusy. Smarzowski nie daje się sprowokować do dyskusji o złu - nic, ani nikt nie jest jednoznaczny. I tłumaczy, dlaczego na początku jego filmów zdarza nam się zaśmiać, jak z dobrej komedii. A potem - niewiadomo właściwie kiedy - z przerażenia miękną nam kolana. "Kler" to być może jeden z jego dwóch najlepszych filmów. W kolejności powstawania - siódmy. Nie dajcie się zwieść skandalom i polityce. Ani propagandzie. Ani małomowności samego reżysera. "Kler" to film wybitny.