Razem zbudujmy utopię nomadów” – to zachęta na stronie internetowej projektu Semkovo Coliving rzucona w kierunku cyfrowych podróżników, którzy marzą o choćby tymczasowej stabilizacji. W okolicy Banska, bułgarskiego miasteczka malowniczo położonego pośród kopulastych gór Riła, pewien Niemiec wraz z pierwszymi inwestorami kupili opuszczony, komunistyczny ośrodek wczasowy i postanowili tchnąć w niego nowe życie. Stworzyć mikroświat dla singli i par (bez dzieci, bo polityka miejsca wyklucza ich obecność), ogólnie dla osób, które porzuciły stacjonarną pracę i ruszyły w drogę za marzeniami o wolności. Organizatorzy, kusząc miejscem przeznaczonym do tego, żeby „doświadczyć życiowej kooperacji”, chcą połączyć innowatorów i „pionierów zmian”. Zbudować społeczność, w której każdy – „niezależnie od tego, czy szuka kogoś, z kim może zjeść posiłek, zwiedzić okolice czy popracować nad biznesowym projektem” – zostanie ciepło przyjęty.
Brzmi jak fantazja, ale projekt jest jak najbardziej realny.

 DOM W DŻUNGLI
Od czasów pandemii przedsiębiorcy zaczęli patrzeć na cyfrowych nomadów innym okiem. Już nie jak na bandę szwendających się lekkoduchów, ale nową grupę konsumentów, która rośnie w siłę. W odpowiedzi na coraz większą liczbę zdalnych pracowników, którzy ruszyli w podróż, na całym świecie zaczęły powstawać wspólnoty podobne do tej w Bułgarii. Nowość polega na tym, że dotychczas w colivingu chodziło głównie o kawałek miejsca do spania i stół do rozłożenia laptopa. Teraz doszła do tego „nadbudowa” psychologiczna. Przykłady? Sun and Co. na wschodnim wybrzeżu Hiszpanii oprócz biurka z widokiem na ocean i wspólnego gotowania w przestronnej kuchni proponuje, by mieszkańcy mogli przegadać swoje zawodowe plany na cotygodniowych spotkaniach, co (żegnaj, prokrastynacjo!) pomoże wyznaczyć im cele. Nine Coliving na Teneryfie gwarantuje, że poczujesz się jak w domu dzięki przytulnym wnętrzom, spotkasz przyjaciół i potencjalnych wspólników biznesowych, z którymi być może rozwiniesz swoją działalność. Z kolei sieciówka Selina kusi nie tylko wspólną pracą w najbardziej egzotycznych zakątkach – kolumbijskiej dżungli czy na filipińskiej wyspie, lecz także klubem wellness, medytacją i jogą. Co ciekawe, w ciągu miesiąca można trzykrotnie zmienić adres, gdyby ktoś nie mógł usiedzieć w jednym miejscu. Rozwijają się też hybrydy, jak pop-up coliving, czyli hotele i hostele przekształcane poza sezonem w cyfrowe centra dla podróżników, oraz nomad cruise – rejsy wycieczkowcami, a przy okazji panele dyskusyjne, np. o sztucznej inteligencji, łączone z warsztatami z coachami biznesu. Twórcy Semkovo idą o krok dalej – nie tylko oferują krótkoterminowy wynajem jednego ze 100 wyremontowanych lokali, lecz także zachęcają do inwestycji i kupna udziałów w przedsięwzięciu. Za 17 tysięcy euro i koszty remontu (to najtańsza oferta) można mieć na własność apartament od 20 do (już w wyższej cenie) nawet 60 mkw. Co w tym miejscu najważniejsze, to wspólne aktywności, jak zespołowe wyprawy trekkingowe, oraz przestrzenie – basen, restauracja, sale do pracy, jogi, no i do imprezowania. Na brak miejsca nie można narzekać – całość mieści się w budynku o powierzchni niemal 17 tysięcy mkw., to trzykrotnie więcej niż liczy Biały Dom. Do celu prowadzi jedynie szutrowa dróżka, ale w okolicy jest miasteczko, a w nim lekarz, stacja kolejowa i... sanktuarium dla trzymanych kiedyś w niewoli tańczących niedźwiedzi. Towarzystwo jak znalazł dla tych, którzy urwali się z korporacyjnej smyczy. Godzinę drogi dalej ośrodek narciarski, a w niespełna trzy godziny Sofia lub Kawala, nadmorskie miasteczko w Grecji. 

DZIKA, TANIA I CIEPŁA
Zaraz, zaraz. Ale właściwie kto i dlaczego miałby chcieć odwiedzić industrialną komunę, a tym bardziej w niej osiąść? Na dodatek w kraju, który kojarzy się nam z kurortem Złote Piaski, tanim tytoniem i przemytem kożuchów w PRL? Pytam o to Annę Ambroszkiewicz, która pracowała w Bansku przy międzynarodowym festiwalu cyfrowych nomadów – w tym roku przyjechało tam niemal tysiąc podróżników z całego świata. – Bułgaria, a tym bardziej współdzielenie życia, przywodzi nam na myśl komunę. Ale Amerykanie, Australijczycy, Brazylijczycy czy podróżnicy z Europy Zachodniej nie mają już takich pejoratywnych skojarzeń. Dla nich jest to świeżo odkryta odpowiedź na to, czego szukają – mówi. – Bułgaria jest dzika, ciepła, tania, ma niskie podatki i nie należy do strefy Schengen, czyli nie trzeba jej opuszczać po kwartale – kwituje Anna, która sama łączy pracę z podróżami. Tłumaczy: – Wyruszając w drogę z garstką najpotrzebniejszych rzeczy i laptopem, szukamy swojej bajki. Miejsca, w którym będziemy czuli się jak u siebie i znajdziemy to, czego brakuje nam w codziennym życiu. Czasem to może być piękna natura, niskie ceny, które pozwolą na lepszy poziom życia, ale przede wszystkim społeczność ludzi żyjących w podobny sposób. Już kilka lat temu porzuciła plany na karierę w korporacji i zaczęła szukać sposobu na to, żeby częściej uprawiać sport, a jednocześnie mieć jakieś stałe zatrudnienie. Jest surferką, więc ciągnęło ją nad ocean. Najpierw została pilotką wycieczek, ale to nie dawało wystarczającej wolności. Przeciwnie – pilnowanie, czy cała grupa zdąży skorzystać z toalety na postoju, było frustrujące. Gdy podczas jednej z wypraw trafiła na spot w Portugalii, już wiedziała: żeby móc podróżować na własnych zasadach i cieszyć się tym, co oferuje dane miejsce, musi pojechać tam na dłużej, więc pracować zdalnie. I najlepiej o dowolnej porze, żeby nie przegapić momentu, w którym są najlepsze fale. Udało się. Dziś jest freelancerką i oferuje usługi marketingowe dla start-upów. Nikt nie pyta, skąd wysyła mejle ani łączy się na callach. Jednak jej celem i pełnią szczęścia byłoby jak najrzadsze myślenie o pracy.


Mieszkanie wśród nomadów ma swoje zalety. Nikt nie dziwi się pracy z hamaku ani nie dopytuje: „kiedy dzieci?”.

WYRWAĆ SIĘ NA WOLNOŚĆ
Kim są i czego pragną cyfrowi nomadzi? Według raportu Digital Nomad Statistics obecnie to 35 milionów osób (trzy lata temu trzykrotnie mniej), najczęściej między 30. a 38. rokiem życia. W większości mężczyźni (62 proc.), jeden procent określa się jako inna płeć. Najwięcej, bo niemal połowa, pochodzi z USA, na drugim miejscu są Brytyjczycy, choć stanowią jedynie siedem procent. Dalej Kanadyjczycy, Niemcy, Francuzi i Brazylijczycy. Na ogół wykonują prace – jak Anna – z branży IT, marketingu i obsługują start-upy, ale coraz częściej w drogę ruszają psycholodzy, dziennikarze i artyści. Średnio zarabiają między 50 tysięcy a 250 tysięcy dolarów rocznie, co wystarczy, żeby utrzymać się w podróży. Zresztą znakomita większość respondentów twierdzi, że są bardzo zadowoleni ze swoich dochodów w stosunku do wydatków. Prawie wszyscy deklarują, że chcą dalej „żyć w drodze” minimum przez dwa kolejne lata. Choć Polaków nie ma na liście nacji najczęściej pracujących w drodze, Justyna Fabiańczyk, podróżniczka, twórczyni facebookowej grupy i bloga Cyfrowi Nomadzi, potwierdza, że w trakcie pandemii zalały ją mejle i wiadomości z prośbą o wskazówki i rady, „jak rzucić wszystko i ruszyć w trip”. Co ciekawe, nie byli to jedynie młodzi programiści, ale też rodziny z dziećmi i osoby w wieku 45–55 lat. Sama kilka lat temu stanęła przed tym wyzwaniem – po doświadczeniach zawodowych w mediach i reklamie zrozumiała, że w zamkniętych przestrzeniach nigdy nie będzie taką osobą, jaką chciałaby być. To znaczy? Wolną. „Zadałam sobie pytanie, co chcę naprawdę robić, a potem… zaczęłam to robić” – pisze o sobie. Od lat zwiedza najdalsze zakątki świata. Patagonia, Bali czy Meksyk to tylko początek listy. Zarabia jako konsultantka do spraw marketingu i komunikacji, współpracując zdalnie ze światowymi markami. Jej zdaniem ten styl życia z „totalnej alternatywy” przeniósł się do main-
streamu, a nośnikiem zmiany była pandemia. Coś, co wcześniej było postrzegane jako szaleństwo i dziwactwo, weszło do głównego nurtu. Nadszedł czas, gdy rynek zainteresował się wymaganiami, które zgłaszają sami zainteresowani.

CZARNE OWCE NA WYSPIE
Według badań „Cyfrowi Nomadzi. Praca z drogi” platformy MBO Partners (przeznaczonej dla ludzi prowadzących mikrobiznesy) połowa ankietowanych ma trudności ze znalezieniem niezawodnego źródła Wi-Fi, a co trzeci martwi się o swoje bezpieczeństwo osobiste. Drugie tyle tęskni za domem, przyjaciółmi i rodziną. Brak realnych kontaktów z ludźmi nie dziwi, skoro 65 proc. nomadów stanowią bezdzietni single. W podróży szukają prawdziwej przyjaźni (35 proc.), randek i stałych relacji (27 proc.), więc paradoksalnie emocjonalnej stabilizacji. Wyczuli to już twórcy aplikacji Nomade Soulmates, która dobiera potencjalnych partnerów, uwzględniając plany ekspedycji obu stron. Remedium na samotność mają być też miejsca takie jak Semkovo. Bo wprawdzie nomadzi tęsknią za wspólnotą, ale woleliby nie otaczać się przypadkowymi ludźmi. – Porzucając swoją rodzimą rzeczywistość, chcą stworzyć świat, w którym będą rozumiani i nieoceniani. Gdzie rodzina nie będzie kręcić głową: „Co to za zajęcie, które zajmuje tylko cztery godziny dziennie?”. Kumpel, który się właśnie ożenił, nie odmówi wypadu po pracy na plażę, „no bo wiesz, rodzina”, a koleżanka, która jest w drugiej ciąży, nie wytknie przyjaciółce, że jej zegar też tyka – stwierdza Anna Ambroszkiewicz. Naprzeciw potrzebom nowego, rosnącego w siłę rynku wychodzą także politycy. Już 42 kraje oferują specjalne wizy dla cyfrowych nomadów. Pierwsze takie rozwiązanie wprowadziła Estonia, najmniejsze wymagania finansowe (wystarczy udowodnienie 2,3 tysiąca dolarów minimalnych dochodów rocznie) stawiają Chorwacja i Kostaryka, a najwyższych zarobków od pracowników zdalnych wymaga Islandia (7,7 tysiąca dolarów miesięcznie). Na wyludnionych wyspach Irlandii, gdzie przez większą część roku jest pochmurnie i pada, lokalne władze chcą wręcz dopłacać przedsiębiorcom i podróżnikom, którzy zechcą pomieszkać tu choćby czasowo. W sierpniu w Tralee odbyła się konferencja organizacji Digital Nomad Hub Ireland. Według lokalnych włodarzy przedstawiciele tej grupy mogliby wpłynąć zbawiennie na rozwój wyspiarskiej gospodarki. W zamian za dłuższą wizytę na wyspie oferują infrastrukturę, możliwość współpracy z lokalnymi firmami, a do tego spokój, kontakt z dziewiczą naturą i widoki zapierające dech w piersiach. Takie pomysły nie zawsze służą jednak społeczności. Na Maderze lokalsi przegonili cyfrowych nomadów, masowo przyjeżdżających w czasie pandemii. Dlaczego? Pewien Portugalczyk, mieszkający w najdroższej dzielnicy Lizbony, otworzył na odludnej wsi międzynarodowe, colivingowe centrum, wykorzystując niskie koszty życia, szybkie łącze internetowe, plaże, na których można surfować, i piękno rodem z Instagrama, czyli filary marketingu cyfrowych nomadów. I się nie pomylił, wędrowcy tłumnie przybywali. Ale zamiast asymilować się, zostawiać pieniądze w barach i sklepach, izolowali się we własnej anglojęzycznej bańce. Niemal każda integracja kończyła się pouczaniem o wyższości weganizmu nad hodowlą owiec (z ich hodowli słynie wyspa wiecznej wiosny) i obwinianiem za katastrofę klimatyczną wszystkich tych, którzy żyją z wycinki drzew (główna gałąź gospodarki Madery). Idąc za popytem, w ościennych miejscowościach ceny wynajmu krótkoterminowego mieszkań skoczyły i na odpoczynek nad oceanem przestało być stać samych mieszkańców.

UPÓR NA DRODZE DO UTOPII
Wygląda na to, że nie wystarczy znaleźć malownicze odludzie, puścić światłowód i sprowadzić garstkę podobnych sobie osób, by stworzyć alternatywną rzeczywistość do wygodnego życia. – To się nigdy nie uda. Ale warto próbować – uważa Urszula Jabłońska, reporterka i pisarka. Zmęczona bezsilnością wobec coraz bardziej skomplikowanej sytuacji na świecie, jeszcze w czasie pandemii wyruszyła w podróż po europejskich społecznościach intencjonalnych (tak ładnie można nazwać nowoczesne komuny), żeby sprawdzić, czy komukolwiek udało się stworzyć miejsca na ziemi idealne i bezpieczne. W „Światy wzniesiemy nowe” (Dowody na Istnienie) odpowiada na pytanie, dlaczego wciąż poszukujemy utopii, skoro wielokrotnie przekonaliśmy się, że ta rodem z książki „Nowy wspaniały świat” Aldousa Huxleya jeszcze nigdy nie wypaliła. – Owszem, życie w komunie wielokrotnie kończyło się dramatycznie. Ale co właściwie się sprawdziło? Przecież nie kultura indywidualizmu, która izoluje ludzi od siebie i sugeruje im, że będą szczęśliwi, tylko kupując nowe przedmioty – przekonuje Jabłońska. Zastrzega jednak, że w tworzeniu przestrzeni do colivingu dla nomadów widzi pułapkę. – Szczęśliwe wspólnoty są tworzone oddolnie, intuicyjnie i niekomercyjnie. Jeśli ktoś próbuje sprzedać wizję idealnego świata jako produkt, to nie jest utopia, tylko kapitalizm wykorzystujący ludzkie pragnienia. A wiemy, że ta formuła także się nie sprawdziła – mówi. Jej zdaniem ludzie od zawsze szukali lepszej formy współistnienia. I dobrze, bo właśnie ten upór pozwala nam się rozwijać. Jednak sami też stworzyliśmy wirtualną rzeczywistość, która teraz zżera nas i męczy. – Utopia w samym swoim znaczeniu zawiera fakt, że nie da się jej osiągnąć. Ale – uważa pisarka – może wyznaczać kierunek, do którego warto dążyć.