Nie jestem fashion victim. Oduczyłam się kupowania z nudów i na jeden sezon. Na zakupy chodzę, gdy są wyprzedaże i gdy naprawdę czegoś potrzebuję. Zamiast kolejnej szmatki wolę zainwestować w coś porządnego, np. wełniany płaszcz czy skórzane kozaki. Inaczej niż moja koleżanka Julka. – Od pięciu dni jem tylko mrożonki – mówi mi grobowym głosem. Nie chodzi o nową dietę cud. Zbliża się koniec miesiąca, a Julia jest z tych, którym zawsze brakuje do pierwszego. Nie dlatego, że zarabia grosze. Jest graficzką w korporacji, jeździ mercedesem i zawsze ma świetne ciuchy. To na nie traci lwią część pensji. Jej największe marzenie to torebka Mulberry. Kultowy model Bayswater, który nosi Kate Moss, kosztuje jednak 1100 euro, czyli prawie 4600 zł. Julia wie, że żyje ponad stan, a jej rozrzutność bywa kompulsywna. Nie ona jedna. Jak wynika z badań prowadzonych przez Fundację Kronenberga przy banku Citi Handlowy 13 proc. Polek przyznaje, że nie panuje nad swoimi wydatkami.

Bilans kosztów
W porównaniu do Julki mogę uchodzić za wzór oszczędności. Wydawałoby się, że całkiem rozsądnie gospodaruję swoim budżetem. Przynajmniej w tygodniu. Gdy zaczyna się weekend, tracę kontrolę. Tak jak Julka wpada w szał zakupów, ja wpadam w wir spotkań i imprez, który zwłaszcza latem mocno odbija się na stanie mojego konta. W piątek idę do znajomych do domu, więc wydaję tylko na butelkę prosecco (35 zł) i truskawki (6 zł). Ale już w sobotę szykuje mi się większy wydatek. Wybieramy się z koleżanką do modnego i dość drogie- go klubu Syreni Śpiew. W portfelu mam 80 zł i kartę.Przyjeżdżam taksówką (25 zł). Spotykamy się w pobliskiej knajpie Na Lato. Za pizzę i wino (butelka na nas dwie) płacę 70 zł. O północy przenosimy się do Syreniego. Za wejście płacimy 20 zł, w środku pijemy po dwa drinki (20 zł każdy). Bawimy się świetnie, wychodzimy nad ranem, zahaczając jeszcze o śniadanie (23 zł) w Szpilce.

Chłodna kalkulacja
W poniedziałek wchodzę na konto i okazuje się, że w dwa dni wydałam prawie 250 zł, a do końca miesiąca zostało osiem dni i 300 zł. Jakim cudem?! Siadam z wydrukowanym wyciągiem i kalkulatorem. Na czynsz i rachunki za prąd, internet i telefon idzie ok. 600 zł. Na jedzenie (trochę gotuję w domu, ale dwa-trzy razy w tygodniu zdarza mi się jeść na mieście) – ok. 500 zł. Na kawę (kapsułki do ekspresu plus latte w kawiarni) wydaję ok. 150 zł. Na kosmetyki i manikiur u zaprzyjaźnionej kosmetyczki – ok. 200 zł. Karnet na fitness to kolejne 100 zł. Wychodzi na to, że najwięcej pieniędzy pochłania moje życie towarzyskie i kulturalne. Wyjścia po pracy na kawę czy wino, bilety do kina, teatru, na koncerty tygodniowo kosztują mnie ok. 100 zł (w bardziej imprezowe weekendy nawet dwa razy tyle). Kolejny spory wydatek to wyjazdy na wakacje i festiwale muzyczne. W zeszłym roku za karnet na popularny festiwal zapłaciłam 450 zł. Za transport i nocleg musiałam dopłacić kolejne 500. Nie wspominając o wydatkach na jedzenie i piwo, które szybko wymknęły mi się spod kontroli. W cztery dni wydałam ponad 1500 zł. Niewiele mniej niż na last minute do Grecji.

Jak zaoszczędzić na Chanelkę?

fot. Fotolia, kolaż ELLE.pl

Kompromis wydatków
Znajomi od dwóch lat namawiają mnie, abym jechała z nimi do Azji. – Na miejscu jest supertanio, najwięcej wydasz na bilet. Łatwo im mówić. Bilet to „tylko” 2000-2500 zł. Drugie tyle potrzebuję na opłacenie noclegów, jedzenia i przejazdów. Wychodzi na to, że aby było mnie stać na wyjazd, przez rok co miesiąc musiałabym odkładać ok. 400 zł. Tylko jak to zrobić, nie pozbawiając się wszystkiego, co lubię?
Ważne, aby zaplanować, kiedy większe wydatki się kumulują, i w pozostałych miesiącach odłożyć nadwyżkę – mówi Joanna
Olszewska, dyrektor departamentu produktów dla klientów indywidualnych i mikroprzedsiębiorstw w banku Citi Handlowy. Nie musi chodzić tylko o wycieczkę do Azji. Dla tych, którzy myślą przyszłościowo, banki oferują konta oszczędnościowe z horyzontem dłuższym niż rok, np. na opłacenie studiów dzieci. Definiujemy kwotę, którą chcemy mieć za kilka-kilkanaście lat. Kalkulator na stronie banku wylicza, ile powinna wynosić miesięczna wpłata. – Dobrym rozwiązaniem mogą być też konta regularnie oszczędzające, w których przez sześć lub 12 miesięcy można dopłacać określoną kwotę – w miesiącach, w których wystąpiła dopłata, oprocentowanie rośnie nawet dwukrotnie – poleca Joanna Olszewska.
Do opanowania portfela zachęca mnie jeszcze coś. Nie trzeba już męczyć się z tabelkami w Excelu. W kontrolowaniu budżetu pomogą
darmowe, przyjazne aplikacje i programy, np. Budżet Domowy, AceMoney, GnuCash, które same dzielą wydatki na kategorie: np. jedzenie, zdrowie, transport, a pod koniec je sumują. Usługi analizowania wydatków oferuje też coraz więcej banków online.

Tobra Mulberry, fot. Imaxtree

Sieć oszczędności
Internet to kopalnia wiedzy, jak ograniczyć wydatki. Na stronie wawalove.pl znajduję listę darmowych imprez i wybieram się na przegląd filmów niezależnych. Do kina chodzę w poniedziałki – w wielu są wtedy tańsze bilety (8 zł zamiast 20 zł). Wybieram festiwal muzyczny, gdzie karnet kosztuje nie 500, tylko 200 zł. Zamiast kupować bilet do teatru (od 60 zł), poluję na wejściówki (20 zł). Do pracy przynoszę własny lunch. Raz w tygodniu robię duże zakupy w supermarkecie. Na lato odpuszczam fitness i przesiadam się na rower. Liczbę spotkań na mieście ograniczam do dwóch w tygodniu. Namawiam koleżanki, abyśmy przeszły się na spacer, zamiast siedzieć w kawiarni przy kolejnej latte. Przed wyjściem do klubu organizuję „before” u siebie, a na imprezie piję wodę. Następnego dnia nie czuję ani bólu głowy, ani pustki w portfelu.
Po dwóch tygodniach znów wchodzę na konto. W porównaniu z zeszłym miesiącem jestem na plusie o 250 zł. W euforii umawiam się z Julką w knajpie. Jest połowa miesiąca, więc mam nadzieję, że nie jest jeszcze spłukana. Jednak Julia znów ma skwaszoną minę. Na dzień dobry pokazuje mi zdjęcie w telefonie. – Dziewczyna, która jest u nas sekretarką, wrzuciła na Facebooka zdjęcie z moją ukochaną torebką Mulberry i podpisem: „Właśnie doszła!”. Od roku wszyscy w biurze wiedzieli, że na nią odkłada – mówi rozgoryczona. Gdy mijamy galerię handlową, widzę, że Julka się waha. – Nie, dosyć! Może jednak przystopuję z ciuchami i postaram się co miesiąc zaoszczędzić chociaż 200-300 zł? Gdyby mi się udało, po roku byłoby mnie stać na moje własne Mulberry. Zamiast na zakupy idziemy do banku.

Tekst Marta Krupińska