Nie wiem, ile osób na świecie odetchnęło z ulgą, gdy japońska guru declutteringu, czyli odgracania mieszkań, Marie Kondo, złożyła broń. Przyznała, że odkąd po raz trzeci została mamą, jej otoczenie jest pełne chaosu i – zakładam – zbędnych rzeczy, z którymi nie czuje emocjonalnej więzi (esencja metody Kondo – jeśli rzecz nie wzbudza pozytywnych uczuć, jest do wyrzucenia). „Kiedyś moim priorytetem było utrzymanie domu w ładzie za wszelką cenę. Dziś zrozumiałam, że ważniejszy jest czas spędzany z dziećmi” – mówiła w trakcie promocji swojej najnowszej książki „Kurashi w domu: jak zorganizować przestrzeń i mieć idealne życie”. Uwaga! Kurashi nie jest nowym sposobem sprzątania. Nie jest także pozbywaniem się nadmiaru rzeczy. Można powiedzieć, że jest to po prostu japońskie hygge – szukanie szczęśliwych chwil w życiu takim, jakim ono jest. Amerykańska terapeutka KC Davis też przekonuje na łamach „The Washington Post” do porzucania idealnie wysprzątanych wnętrz (nie, nie są one wyznacznikiem naszej wartości) na rzecz tych wystarczająco dobrych. „Chcę, żebyśmy odeszli od patrzenia na porządki pod kątem wydajności” – dodaje Davis, autorka książki pod znaczącym tytułem „Jak prowadzić dom, kiedy toniesz” (Marginesy). I proponuje metodę robienia tylko pięciu najważniejszych na dany moment czynności porządkowych oraz zostawienie reszty przestrzeni w spokoju. Oczywiście, jeśli komuś układanie sprawia radość, niech nie ogląda się na trendy i robi swoje. Decluttering to dziś wybór, nie przymus. 

Mam pokój z bałaganem, który czyści się sam – Przyjaciółki go kochają i traktują jak second-hand. Jedna wzięła z niego okulary, inna trencz i lampkę na biurko.

Niewiele z nas ma jednak czas, siłę, a przede wszystkim cierpliwość do pracy po pracy – segregowania książek, które wciąż mamy nadzieję przeczytać, według nazwisk autorów czy pozbywania się tej ze szminek, która wzbudza najmniej emocji. Sama mam czerwonych pomadek siedem i nie zamierzam się pozbywać żadnej, nawet jeśli jest chwilowo mniej używana. Co więcej, kupię ósmą nawet w odcieniu, jaki już mam, jeśli nie będę mogła tej oryginalnej znaleźć w żadnej z trzech kosmetyczek ani w szufladzie z biżuterią (dobrze, czterech małych szufladach i szafce w kuchni).
Tak, powiem to: jestem królową bałaganu i nie zamierzam abdykować. Mam w domu wszystkiego za dużo (wszystko kocham i wszystkiego potrzebuję). Metodę Kondo stosowałam równo przez 15 sekund, a potem zajęłam się czymś ciekawszym (wiecie, skąd się wzięło pojęcie „lustrzanka”? Ja tak, bo studiowałam Wikipedię, zamiast czeluści szafy). Lubię czyścić wannę, okna, a nawet malować ściany (po uprzednim 
wyszorowaniu mydłem malarskim i zagruntowaniu). Ale do trzymania porządku w rzeczach nikt mnie nie zmusi. Co więcej – mam słynny wśród znajomych pokój z bałaganem, który jest składzikiem rzeczy tymczasowo pozbawionych swojego miejsca. Przyjaciółki kochają go i traktują jak second-hand – jedna wzięła z niego okulary, inna trencz i dwa swetry, a ktoś jeszcze lampkę i puzzle dla dziecka. Choćby z tego powodu uważam, że warto go utrzymywać przy życiu. On po prostu czyści się sam... Pani Galina, która pomaga mi w porządkach, po kilku miesiącach bezowocnych negocjacji też ten pokój polubiła i pogodziła się z faktem, że nigdy go nie pozwolę odgruzować. Jestem pod tym względem jak pedantyczna Monica z „Przyjaciół” – ona też miała swój zamykany na klucz składzik, gdzie trzymała zwały rzeczy, a pozostałe trzymała pod linijkę. – Ha! Ja mam dwa pokoje z bałaganem – licytuje się ze mną Asia, producentka telewizyjna. – Wymknęło mi się to spod kontroli, nie mogę się zabrać za te „złogi” – przyznaje. 

W pracy zorganizowana i konkretna, bardzo się cieszy, gdy słyszy, że minimalistyczne wnętrza wychodzą z mody. Słuchająca naszej rozmowy Ala, 35-letnia scenarzystka, matka dwójki dzieci i mistrzyni wynajdywania dziwnych treści w social mediach, dorzuca, że wszędzie widzi rolki w stylu „Instagram vs. rzeczywistość” normalizujące nieład. I jak te instagramerki woli o tym opowiadać, niż sprzątać. Jej zdaniem bałagan i nieład to dwie różne kwestie: w domu ma w miarę czysto (chociaż nieantyseptycznie), tyle że nie walczy z rzeczami wędrującymi to tu, to tam. – Mam hodowlę wielbłądów na krześle, liczy się? – rzuca Ewa, menedżerka w domu produkcyjnym, gdy pytam ją o stosunek do nieładu. – Nawet kupiłam skrzynię, żeby ten wielbłąd miał gdzie mieszkać – dodaje. Słówko wyjaśnienia – Ewa nie kolekcjonuje pluszowych zwierząt, lecz stosy ciuchów. Swój bałagan nie tylko więc oswoiła, ale nadała mu też pieszczotliwą nazwę. U mnie w domu na taki przejaw niechlujstwa – tak, niechlujstwa, bo dorastałam w stawiających na perfekcję i pracoholizm latach 90. – mówiło się „klabzdron”. Do dziś nie udało mi się ustalić pochodzenia tego językowego potworka, ale klabzdrony wędrują ze mną do kolejnych mieszkań. A może ze stanem mieszkania jest jak ze scenografią w filmie – symbolizuje stan wewnętrzy bohatera? Batalia z nieładem w domu byłaby więc tak naprawdę walką na zupełnie innym froncie. Nie tylko poczucia własnej wartości, o czym mówiła KC Davis. 

Wiele moich koleżanek dziennikarek przyznaje, że nigdy im się tak przyjemnie nie sprząta jak wtedy, gdy trzeba oddać tekst. Twierdzą nawet, że odgracanie porządkuje myśli. Inne – w tym oczywiście ja – radośnie piszą na zawalonych przedmiotami stanowiskach, podążając za słynnym wyznaniem Einsteina: „Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, to oznaką czego jest puste?”. Pisarki Karolina Sulej i Sylwia Chutnik robiły nawet program pod tytułem „Barłóg literacki”. Łatwo zgadnąć, na jakim tle. Wysunę więc śmiałą tezę, że nieład już nie jest „artystyczny”. Jest po prostu życiowy. Co więcej, z porządkami jest dziś jak z odchudzaniem. Kiedyś katowałyśmy się dietami, które doprowadzały do efektu jo-jo, dziś jesteśmy body positive i dbamy o to, żeby ciało czuło się dobrze. Tak samo z mieszkaniem (samochodem, stołem – wstaw odpowiedni wyraz). Twierdzę, że nerwowe i wymuszone pucowanie niezgodne z naszą prawdziwą naturą będzie tylko przyciągać nowe sterty papierów, długopisów i kubków z kawą. Wylizane biurko z wazonem perłowych tulipanów jest jak za ciasne dżinsy, które na siłę dopięłyśmy. Nie jesteśmy z „Asią dwa pokoje z bałaganem” i „Alą normalizujmy nieład” odosobnione w swojej sympatii dla tych trendów. Felietonistka „The New York Times” Callie Holtermann przytacza opinię, że sterylna przestrzeń jest pozbawiona życia. Jako przykład podaje wymalowany na beżowo dom Kim Kardashian: „Kiedy na niego patrzę, obawiam się, że nikt tam nie jest w stanie funkcjonować...”. Na TikToku filmiki z hashtagiem #messyroom obejrzano już 460 milionów razy. To więcej niż populacja Stanów Zjednoczonych. Na Instagramie postów oznaczonych tym hashtagiem jest ćwierć miliona. Chociaż muszę przyznać, że część z nich moim zdaniem podszywa się pod „mess” –  ledwo widoczne przedmioty na niedoświetlonym biurku trudno nazwać nieładem. Lansujmy zatem ruch „clutter positive” albo – to hasło szczególnie przypadło mi do gustu: „Make mess great again!”.