Z jednej strony to dość zaskakujące, że zamiast budować marki samodzielnie, ich założyciele decydują się oddać projekt w czyjeś ręce. Z drugiej, to pewnie ogromna wygoda. Czy wielu polskich przedsiębiorców korzysta z Waszej pomocy?

Z zewnątrz to faktycznie może się wydawać dziwne, ale kiedy zagłębisz się w proces produkcyjny, okazuje się, że ciężko jest funkcjonować bez przewodnika. Cały czas dochodzą nam nowi klienci, jest też spore zapotrzebowanie na szkolenia. Początkowo nie zdają sobie sprawy z tego, jaki to jest ogrom pracy i jak szeroką wiedzę z różnych dziedzin trzeba mieć. Można oczywiście zatrudnić do tego ludzi, ale to są ogromne pieniądze, często przerastające początkujące marki.

Kiedy bierzemy na siebie proces, cały ten stres odpada. Na wstępie wspólnie analizujemy założenia biznesowe i koncepcję. Badamy odpowiedni segment rynku i potencjalną konkurencję. Przygotowujemy moodboardy oraz projekty kolekcji, a równolegle pracujemy nad strategią marki, biznesplanem, grupą docelową, polityką cenową oraz identyfikacją wizualną. Kolejny etap to dobór odpowiednich tkanin i odszywanie sampli. Wdrażamy sklep internetowy. Projektujemy i produkujemy opakowania, planujemy procesy logistyczne, a także tworzymy plan marketingowy. Jednak sam start marki to nie wszystko. Na dzień dzisiejszy kwestia budowania rozpoznawalności, ruchu w sklepie, a w konsekwencji rozwój sprzedaży to klucz do sukcesu takiego przedsięwzięcia. Tak naprawdę możemy powiedzieć, że nasi klienci outsourcują nam wszystkie działania projektowe, produkcyjne, marketingowe i sprzedażowe. Pracując z nami dostają w praktyce know-how Dyrektora Kreatywnego i Głównego Projektanta, Menadżera Produkcji, Dyrektora Marketingu i E-commerce, a także zespoły osób, które zajmują się egzekucją wszystkich działań. Mają łatwiejszy start, ale też unikają ogromu błędów, które zwykle się popełnia. 

Archiwum prywatne

Jakie to błędy?

Na przykład 50% zamówionych tkanin przychodzi z uszkodzeniami. O tym fakcie twórcy dowiadują się dopiero przy produkcji. A to stanowczo za późno. Kiedy szwalnia rozkłada materiał, nagle okazuje się, że są w nim dziury. My jesteśmy przyzwyczajeni, że tak się dzieje, że trzeba zrobić kontrole jakości. Natomiast osoby początkujące nie rozwiną całej beli, by dokładnie sprawdzić. Większość zaczyna w warunkach domowych. Mają tylko komputer i wieszak. Sample są im przecież przysyłane. Nagle, przychodzi sto metrów tkaniny. I teraz – jak ją rozwinąć i dokładnie obejrzeć? Konsekwencją jest jednak zatrzymanie całej produkcji. Jeśli wypadniesz z kolejki to nie wiadomo, jak szybko znajdzie się dla ciebie miejsce. Możesz czekać nawet pół roku albo dłużej.

 Zdaje się, że absurdów w tej branży nie brakuje. Czy masz swój ulubiony?

Wyobraź sobie, że bardzo dużo osób nie sprawdza w urzędzie czy dana nazwa jest zarejestrowana. Ten błąd popełniło nawet kilka dużych i dobrze znanych firm. Ludzie mają już postawione sklepy, wydrukowane metki, wyprodukowaną całą kolekcję. Nagle okazuje się, że ta nazwa jest już zastrzeżona. Wówczas jesteś zmuszony usunąć produkty z rynku. Budujesz coś od podstaw, a potem wszystko oddajesz do zniszczenia. Takie jest prawo. Zmiana metki nic tutaj nie da. Branding jest też na samych ubraniach, na każdym guziki, pudełkach, woreczkach, hangtagach, w sklepie, na zdjęciach. Czasem przychodzą do naszej agencji marki, które już prosperują i chciałyby się rozwinąć na rynkach międzynarodowych. Ale jak? Kiedy ta nazwa za granicą już istnieje. Dlatego szkolenia dają mi tyle satysfakcji. Bo widzę, że dzielę się wiedzą, której inni sami by nie odgadli. Zapobiegam dużej ilości problemów. Dobrych tutoriali, jak założyć firmę odzieżową nie znajdzie się w Internecie.

Skąd Ty wzięłaś tutorial, gdy zaczynałaś?

Początkowo sama nie wiedziałam, w co się pakuję. Zawsze ciągnęło mnie do świata fashion. Chciałam pójść do szkoły artystycznej, stylizowałam, oglądałam pokazy mody. Ale to były czasy, w których rodzice mówili, że po tym pracy nie będzie. Zajęłam się czymś całkiem innym, w stereotypowo męskiej branży, jednak wciąż czułam, że muszę coś zmienić. Kiedy już podjęłam decyzję, wszystko ruszyło pełną parą. Stworzyłam własną markę dla kobiet. Studiowałam w Krakowskich Szkołach Artystycznych. Moja praca dyplomowa otrzymałą wyróżnienie od magazynu ELLE. Doświadczenie zdobywałam ciężką pracą, a wszystkie ścieżki, którymi podążałam poprowadziły mnie do agencji SMF PROJECT.

Archiwum prywatne

Przeszłaś długą drogę. A pamiętasz swój pierwszy projekt?

Tweedowa spódniczka, w stylu Chanel. Pojechałam do hurtowni, znalazłam tkaninę, uszyłam ją i wrzuciłam na Instagram. Zainteresowała się najpierw jedna koleżanka, potem druga. Miałam może sześć sztuk i wszystkie się sprzedały. Z kilkoma następnymi produktami sytuacja się powtórzyła. Pozytywny odbiór, przekonał mnie, że warto iść dalej.

Zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Biorąc pod uwagę, że młode marki zazwyczaj muszą zmagać się z ogromem problemów.

Wszystko szło gładko. Do czasu. Zderzyłam się ze ścianą, gdy firma się rozkręciła i osiągnęła pewną skalę. Nagle przestałam być projektantką i stałam się szefową. Zajmowałam się prawie wyłącznie logistyką, przepływami finansowymi, spięciem wszystkiego w całość, zamiast tym, co naprawdę chciałam robić. To już nie były do końca moje projekty, zauważyłam również spadek jakości. Teraz nie jestem z tego dumna, ale w pewnym momencie nad moim sposobem myślenia wzięła górę ekonomia. Pytałam samą siebie: może w tym sezonie kupię i wypróbuję trochę tańszą tkaninę? Po jakimś czasie zaczęłam się zastanawiać, czy to jest dobra droga dla mnie. Na szczęście moja marka została wykupiona i trafiłam pod skrzydła większej firmy odzieżowej. W międzyczasie uczyłam się w SAPU, ale to właśnie praca dla tej dużej marki dała mi najwięcej. Tam mogłam po raz pierwszy zaobserwować jak od środka funkcjonuje duży producent odzieży. Każdy z pracowników, działów miał kwalifikacje tylko w jednej dziedzinie. W mniejszych markach siłą rzeczy jest dokładnie na odwrót. Jedna osoba zajmuje się wszystkim. Wtedy ogromnie kłopotliwy staje się brak doświadczenia. Nie znają się na konstrukcji, nie są technologami, nie wiedzą, jakie są kanały dystrybucji sprzedażowej.

Więc Twoje wszechstronne umiejętności były w sumie czymś niezwykłym. Kiedy pojawił się pomysł, by przekuć je w agencję?

Informacje o mnie zaczęły żyć własnym życiem. Ktoś usłyszał o mnie od znajomych, opowiedział kolejnym znajomym. Zaczęli zgłaszać się do mnie po pomoc. Po chwili okazało się, że miałam zaufanych klientów z różnym asortymentem. Jednocześnie, mój obecny partner biznesowy, Michał, miał agencję marketingową, która zajmowała się głównie modą. Kiedy przychodzili do niego klienci, to często poszukiwali też projektanta. Z drugiej strony ja wielokrotnie miałam sytuację, że jak już zorganizowałam przedsiębiorcom całą produkcję to brakowało im tego jednego elementu, czyli marketingu. Połączyliśmy siły i przekształciliśmy się w agencję, która pozwala stworzyć wszystko pod jednym dachem. Jak zaczynaliśmy jeszcze takiej w Polsce nie było.

Zaplecze branży modowej potrafi zaszokować. Zwłaszcza osoby, które nie mają z tym biznesem wiele wspólnego. Kiedy Ty wchodziłaś w to środowisko, co było największym zaskoczeniem?

Chyba do teraz szokuje mnie to jak bardzo problematyczny jest proces produkcyjny. Jako początkująca marka zlecałam małe ilości, po pięćdziesiąt sztuk. Twierdzili, że za dwa tygodnie przystępują do produkcji. Po swojej stronie dopełniłam wszystkich formalności i czekałam. Mijały dwa tygodnie, miesiąc, trzy miesiące. I tych rzeczy wciąż nie było. Tak to niestety bywa, że jak przychodzi klient, który zleca większe ilości, to twoja kolekcja schodzi na dalszy plan. My w agencji nie mamy swojej szwalni, ale te, z którymi współpracujemy znamy od podszewki. Poza tym składamy tyle zamówień, że szyją praktycznie tylko dla nas.

Archiwum prywatne

Mówisz, że takie sytuacje mają miejsce w Polsce, ale szyjecie też w Portugalii. Czym różni się produkcja w naszym kraju od tej zagranicznej?

W Polsce niestety nie ma już szkół krawieckich i to rzemiosło powoli wymiera. Kiedyś do branży wchodziły kolejne pokolenia specjalistów, teraz brak wykwalifikowanych pracowników to największe zmartwienie szwalni. Sądzę, że jeśli się nic nie zmieni, za paręnaście lat będzie wielki problem, żeby wogóle coś w Polsce wyprodukować. Szukamy więc alternatyw za granicą. Tam widzimy ogromne inwestycje, parki maszynowe, branża dynamicznie się rozwija. Technologie szycia, krojenia, wszystko się komputeryzuje. Jeśli szwalnie w Polsce chcą się zautomatyzować, to już jest ten moment, w którym trzeba zacząć działać. Ściągać maszyny, jeździć na szkolenia. A to się po prostu nie dzieje. W porównaniu do nich nie tyle stoimy w miejscu, co nawet się cofamy.

Przykro się tego słucha, biorąc pod uwagę, że moda zajmowała kiedyś w polskim przemyśle ważne miejsce. Zdaje się, że marnujemy potencjał.

I to jaki! Jeszcze jakieś osiem lat temu szyliśmy dla największych domów mody. Współpracuję z panią, specjalistką od marynarek, która stworzyła całą kolekcję dla Burberry. Inna realizowała zamówienia dla Isabel Marant. Obie pracują w szwalni, która do niedawna produkowała dla wielkich marek. Obok była szkołą zawodowa i brali z niej ludzi na praktyki, przyuczali do zawodu, szukali potencjału. Ale nie oszukujmy się – ciężko zachęcić młodych ludzi, by obrali właśnie taką ścieżkę. Zakłady ulegają naturalnej degradacji. Tymczasem w Portugalii pokazują nam dział legginsów, który od początku do końca jest obsługiwany przez maszyny. Niektóre z naszych zagranicznych szwalni są tak rozwinięte, że skupiają się nie tylko na produkcji, ale też zwracają uwagę na to, co jest wokół nich. Na przykład mają własne oczyszczalnie i kiedy pobierają z rzeki wodę potrzebną do farbowania, to nie wypuszczają jej do ścieków, tylko oczyszczają i puszczają znowu do obiegu wewnętrznego.

Cyrkularne wykorzystanie zasobów w modzie to teraz kluczowy temat. Niezbędny, by uzdrowić ten przemysł.

Kiedy czytam, jak ogromny wpływ na zanieczyszczenie środowiska ma produkcja odzieży, ile ton ubrań zalega na wysypiskach to daje mi to mocno do myślenia. Liczby są przerażające. Zawsze mówiłam, że nie chcę się do tego przyczyniać i wykorzystywać tkanin z niemożliwych do ponownego przetworzenia materiałów. Na szczęście pojawiło się już i wciąż pojawia wiele możliwości, by tworzyć modę ekologicznie. Jestem przeciwniczką produkcji masowej, po prostu nie rozumiem tej idei. Wyrabianie w nas nawyków fast fashion nie niesie za sobą żadnych korzyści. I nie mówię tu tylko o ekologii. Kiedy widzisz w sklepie marynarkę, która kosztuje sto dwadzieścia złotych, to coś jest nie w porządku. Jeśli policzymy tkaninę, pracę poszczególnych osób, to tak naprawdę nikt tutaj dobrze nie zarabia. A to wszystko po to, żebyśmy mogli co tydzień wymienić ubrania. Ja wychodzę z założenia, że potrzebna nam jedynie dobrze zbudowana garderoba.

Jak jeszcze dbacie o to, by wasza moda była odpowiedzialna?

Korzystamy tylko z europejskich dostawców, bo chcemy wspierać nasz rodzimy rynek. Zwracamy uwagę na to, czy pracownicy są dobrze opłacani i mają umowę o pracę. Dbamy też o szczegóły. Chcemy, by wszystkie metki, elementy, które są nieodłączną częścią finalnego produktu były jak najbardziej ekologicznie. Jeśli robimy worki odzieżowe, to biodegradowalne, celulozowe, które potem można poddać recyklingowi lub powtórnie wykorzystać. Guziki robimy z kokosa, który i tak spadł na ziemię. Jedną z kolekcji będziemy farbować kwiatami. Zamówiliśmy teraz hangtagi, do których dołączona jest karteczka z nasionami. Można je później zasadzić.

Czy ta naprawdę jakościowa moda ma realną szansę konkurować z fast fashion?

Jeśli zapytałabyś mnie o to dwa lata temu, to odpowiedziałabym ci, że nie ma szans. Ale dość dużo do myślenia na temat szybkiego życia, nadmiernej konsumpcji dał nam czas lockdownu. Nie chcę przez to powiedzieć, że sprzedaż się zatrzymała, ale po czasie zauważam zmianę w podejściu klientów czy ludzi mi bliskich. Widać ją szczególnie w dużych miastach. Powiększa się grono świadomych osób, które są gotowe zapłacić za marynarkę osiemset złotych. Wolą jedną, dobrze skrojoną, którą mogą bez strachu prać, wykonaną z wełny, a nie z kiepskiego poliestru. Jeśli policzymy ile pieniędzy wydajemy na „jednorazowe” stylizacje i ile razy założymy na siebie te niby tanie rzeczy, to w ostatecznym rozrachunku wychodzą jakieś straszne pieniądze. Dużo więcej niż zapłacimy za dobrze skomponowaną garderobę kapsułową. Moje znajome mówią, że do dziś mają i noszą białą koszulę, którą kupiły wiele lat temu, jeszcze w mojej pierwszej marce. Już w tamtym momencie czułam, że trzeba postawić na jakość. Widziałam, że są fajni zagraniczni producenci. Miejsca z tradycją, gdzie właściciele opowiadają: „Jak dziadek budował tę fabrykę…”. Gdzie wełnę pozyskuje się tylko w określonym momencie w roku, bo jest to dopasowane do rytmu natury. Tą drugą opcją jest plastik, który ktoś wrzucił do maszyny, żeby uzyskać włókno.

Szkoda, że wizja tej prawdziwej, powolnej mody nie przyciąga wszystkich twórców marek.

Trzeba pamiętać, że edukacja jest procesem. Z naszej strony staramy się przemycać klientom ekologiczne rozwiązania. Wystarczy im pokazać pewne możliwości, z których początkowo nie zdają sobie sprawy. Ostatnio zaproponowaliśmy, by legginsy zrobić z tkaniny pozyskanej z butelek wyłowionych z oceanów. Wykorzystywaliśmy też materiał z porzuconych sieci rybackich. Jeździmy po świecie, po targach i szukamy tych nowości. Jako jedyna agencja w Polsce współpracujemy z platformą WGSN, zajmującą się prognozowaniem trendów. Już teraz wiemy, że do końca 2025 ta zwykła bawełna powinna zostać całkowicie zastąpiona przez organiczną. Dzięki takim informacjom, możemy nakierować klientów na właściwe tory. Nie zawsze się udaje, ale mamy w agencji zasadę, że nie zajmujemy się modą masową. Więc jeśli ktoś przychodzi z takim pomysłem, dla nas oznacza to automatycznie „nie”.

Opowiedziałaś mi dużo o błędach popełnianych w branży, a jest marka, która robi to dobrze? Tak od początku do końca?

Generalnie nie mam jednego ulubionego projektanta. Uważam jednak, że pionierką w zdrowym podejściu do biznesu modowego jest Stella McCartney. Wciąż zachwycam się jej niezwykle spójnymi i konsekwentnymi działaniami pro-eko. Udało jej się wprowadzić takie rozwiązania nawet w kolaboracjach. Ostatnio oglądałam na żywo kolekcję adidasa – cała z recyklingu! A przy tym wszystkim nie rezygnuje z jakości. Te ubrania się po prostu doskonale noszą. Są sprężyste, elastyczne, dopasowują się do ciała. To dlatego, że Stella wkłada w to całe serce, nieustannie testuje nowe rozwiązania i w żadnej kolekcji sobie nie odpuszcza. Właśnie to jest godne naśladowania.


 

SMF PROJECT – kreatywna agencja projektowa zapewniająca kompleksową obsługę marek modowych od pomysłu, projektów przez produkcję, strategię marketingową, reklamę i rozwój kanałów sprzedaży. Ich team tworzą eksperci w takich dziedzinach jak: projektowanie odzieży, konstrukcja, realizacja produkcji odzieży, grafika, E-commerce, Marketing i PR. Więcej informacji na stronie: www.smfproject.com