To był rok 1988, może 1989. Fotografowałam polskie modelki w Mediolanie w ubraniach od Vivienne Westwood. Zdobyć wtedy rzeczy z kolekcji światowej sławy marki było prawie niemożliwe. Mi się udało bo przyjaźniłam się wówczas z Carlo D'Amario, ich dyrektorem kreatywnym. Po zakończonej sesji dostałem od niego w prezencie kilka rzeczy jak ten czerwony T-shirt z printem. W charakterze bardzo punkowy jak zresztą cała ówczesna estetyka marki. Sama Westwood była wówczas postacią absolutnie kultową, prekursorką wprowadzenia punka na wybiegi, projektantką, która szła pod prąd, i która łamała modowe konwenanse. Zatem można sobie tylko wyobrazić jak wiele ten t-shirt dla mnie znaczył.

Mam do niego sentyment także dlatego bo kojarzy mi się on z sama projektantką. Dzięki Carlo poznałam Vivienne. Byłyśmy razem w kinie a cały weekend spędziliśmy wszyscy razem w jego domu pod Florencją. Ona miała wtedy trochę dziwny nastrój bo akurat rozstała się ze swoim partnerem, można chyba powiedzieć, że miłością jej życia, Malcolmem McLarenem, który przez wiele lat był menedżerem zespołu Sex Pistols. Nie tylko bardzo długo żyli razem, ale praktycznie wspólnie stworzyli markę i nastrój wokół niej, więc domyślam się, że były to dla niej bardzo ciężkie chwile. 

Sama nie byłam punkówą, ale ten t-shirt nosiłam często. Także ze względu na jakość. To niesamowite, że mam go ponad trzydzieści lat a on nadal nieźle się trzyma i nawet nie sprał się za bardzo.

Wtedy najczęściej łączyłam go z płócienną, czerwoną spódnicą z Benettona albo z dżinsami. Bardzo lubiłam zestawiać ubrania rockowe z klasycznymi. Na przykład oversize’owe marynarki z szerokimi ramionami z poszarpanymi dżinsami. Do t-shirtów też miałam słabość, bo to łatwy i uniwersalny element stylizacji. Tak naprawdę najmniej lubię je nosić ze spodniami dresowymi. A najbardziej z czymś eleganckim np. z żakietem jak robiła to np. Coco Chanel, albo z długą, wieczorową spódnicą. Do takiego zestawu wystarczy dodać perły w dużej ilości i look na wieczór gotowy. Nawet dziś czasami chodzę tak ubrana do teatru czy opery. Takie „przełamania” sprawiają, że stylizacje nie są nudne.

Większość rzeczy w mojej szafie pochodzi z sesji, które fotografowałam. Są tam w połowie białe bluzki i koszule a w połowie proste sukienki w kolorze granatowym lub czarnym. Do tego trochę klasycznych marynarek. To taka moja baza, którą czasem urozmaicam biżuterią lub oryginalnymi dodatkami. Nie jestem typem ekscentryczki. Teraz ubieram się zupełnie inaczej niż w czasach, z których pochodzi ten t-shirt. Wiem, że moda lubi wracać, ale niektórych rzeczy z tamtych lat na pewno bym już nie założyła jak legginsy z lycry. One dziś fajnie wyglądają, ale na młodych dziewczynach. Najgorzej to nosić coś co już kiedyś się nosiło. No może za wyjątkiem wysokich obcasów, bo do nich zawsze mnie ciągnęło.