Pharrell Williams dla Louis Vuitton Menswear Spring/Summer 2024

Launchmetrics/Spotlight

Zacznijmy od najbardziej dyskutowanej kolekcji całego tygodnia mody. Mowa oczywiście o debiucie Pharrella Williamsa na czele męskiej linii Louisa Vuittona. Bijącego wszelkie rekordy jeśli chodzi o ilość atrakcji, które można zapewnić widzom przez 24 minuty. Czego tam nie było! Pokaz rozpoczął film krótkometrażowy, przedstawiający rozmowę dwóch mężczyzn nad brzegiem Sekwany. Słowa o determinacji, sile marzeń i konsekwencji w rozwijaniu swoich umiejętności mogłyby być równie dobrze wypowiedziane przez samego Williamsa, który po wielu latach w branży muzycznej, stworzeniu marek Billionaire Boys Club oraz IceCream i kilku współpracach zdecydował się na kolejny odważny zwrot w stronę większej mody. I trzeba przyznać, jego odsłona słynnej marki do skromnych nie należy. Dla tego pokazu zamknięto całe centrum Paryża, w pierwszym rzędzie zasiedli Beyoncé, Rihanna, A$AP Rocky, Zendaya i Kelly Rowland. Na wybiegu zagrała na żywo cała orkiestra, na Pont Neuf, najstarszy most w mieście, wjechał jeep obładowany walizkami ze słynnym monogramem, a na koniec odbył się koncert chóru gospel oraz wspólny występ Jay-Z z Pharrellem Williamsem. Muzyka nie była tylko elementem dodanym, a integralną częścią przedstawienia.

Jak powiedział Chris Black w swoim podcaście „How Long Gone”: „W dzisiejszych czasach praca dyrektora kreatywnego polega bardziej na klimacie i wizji. Nienawidzę tego mówić, ale myślę, że produkt jest prawie najmniej ważny, a przynajmniej jest trzecią lub czwartą najważniejszą [rzeczą]”. I chyba Pharrell Williams sam dobrze zdaje sobie sprawę ze swojej roli. W finale pokazu postanowił uhonorować wszystkich twórców kolekcji, zapraszając ich na wybieg i bijąc przed nimi pokłony. Jeśli chodzi o popkulturową otoczkę też zdecydowanie zdał egzamin na piątkę. A ubrania? Okazały się listem miłosnym do dziedzictwa LV oraz do rodzinnej Virginii Williamsa. Prawdziwą rewią kultur i miksem luksusu z modą uliczną. Zobaczyliśmy reinterpretacje kultowych modeli torebek, garnitury, kurtki i płaszcze, jeansy i skóry, a wszystko to w słynną kratkę Damier, monogramy lub… w wersji rodem z Minecrafta. Rozpikselowaniu uległ szczególnie wzór moro, w nowej odsłonie nazwany przez Williamsa „Damouflage”. Z jednej strony bezpieczne rozwiązanie projektowe, z drugiej łatwy do rozpoznania motyw, z trzeciej ready to wear w pełnej krasie – a to oznacza, że będzie się sprzedawać! Mężczyznom oraz kobietom.

Bo jak zapewniał Pharrell Williams w jednym z wywiadów: „Może i to jest kolekcja męska, ale ja projektuje dla ludzi”.

Jonathan Anderson dla Loewe Menswear Spring/Summer 2024

Launchmetrics/Spotlight

Kto powiedział, że brokat jest tylko dla dziewczynek? Na pewno nie Jonathan Anderson. dyrektor kreatywny marki Loewe. W męskim pokazie na wiosnę 2024 lśniące zdobienia pokryły dosłownie (!) całe sylwetki. W tym jeden z flagowych looków kolekcji – szerokie spodnie o bardzo wysokim stanie z kontrastującą koszulą – który miał w sobie nostalgię lat 70. Jednak celem projektanta było nie tyle nawiązać do ery disco, co nadać ubraniom pożądaną strukturę. Pozornie klasyczne i nonszalanckie elementy garderoby takie jak koszulki polo, jeansy, chinosy, garnitury, swetry w romby, trencze po bliższym przyjrzeniu okazały się misternie dopracowanymi dziełami sztuki, których zadaniem było zwodzić oko. Rozmieszczenie zdobień, drapowania, asymetrie, maksymalne wydłużenie sylwetki – dobrze nam znane elementy garderoby Anderson przekuł w niespodziewane kształty i proporcje. Jak zdradził po pokazie, jego zamiarem było uzyskanie efektu oglądania wybiegu z perspektywy podłogi przez obiektyw typu rybie oko.

Ubrania skrzące się w świetle niczym tafla wody zostały pokazane w muzealnej przestrzeni, a na wybiegu, dzięki wpływom Andersona, stanęły trzy fontanny artystki, Lyndy Benglis, która w swojej twórczości także zajmuje się badaniem formy. Aby dodatkowo podkręcić atmosferę wokół pokazu projektantowi udało się także umiejętnie wykorzystać znajomości w świecie filmu. Małą zapowiedź kolekcji nakręcił słynny reżyser, i przyjaciel projektanta, Luca Guadagnino. W krótkim metrażu modele oraz poszczególne części garderoby wtapiają się w przestrzeń galerii, stając się pięknymi eksponatami.

Tak jak płynna jest woda, tak w kolekcji Loewe płynne są również granice między tym co stereotypowo męskie i damskie. Ale choć Anderson tworzy ubrania misterne, to dość łatwo możemy je sobie wyobrazić (a przynajmniej większość z nich) w codziennym użytku. W przyszłym sezonie mamy nadzieję zobaczyć na ulicach mężczyzn całych na brokatowo, albo chociaż w pokrytych kryształkami dużych okularach!

Kim Jones dla Dior Homme Spring/Summer 2024

Launchmetrics/Spotlight

O tym jak zrobić wielkie wejście coś niecoś wie dyrektor kreatywny Dior Homme, Kim Jones. Podczas swojego rocznicowego pokazu we francuskim domu mody zadbał o to, by publika podniosła telefony do nagrywania już w pierwszej sekundzie. Show odbyło się przy École Militaire, w specjalnie zbudowanym szarym, zamkniętym prostopadłościanie. Goście zasiedli w ekstremalnie minimalistycznej przestrzeni, na ułożonych jak schodki blokach. Niespodziewanie, przy niepokojących dźwiękach utworu Primal Scream „Higher Than the Sun”, z podłogi wyrosło pięćdziesięciu jeden modeli. Widzowie zostali więc oszołomieni wszystkimi lookami jednocześnie, doświadczając modowego oczopląsu. Przebodźcowanie na miarę ery social mediów.

Jeśli chodzi o kolekcję, także ciężko było skupić wzrok. Ubrania uwodziły nadmiarem pięknych detali. „To kolaż wpływów różnych poprzedników oraz epok Diora, którym chcieliśmy złożyć jednocześnie hołd” – powiedział Kim Jones o swojej kolekcji. I faktycznie klarowne były nawiązania do sylwetek Yves Saint Laurenta, zdobień Gianfranco Ferré i Monsieur Diora oraz faktur Marca Bohana. Rozcięcia, plisy i dekolty, tweedy, hafty i plecionki. Dzięki tym ikonicznym dla domu mody technikom klasyczne elementy męskiej garderoby takie jak kardigany, harringtonki, garnitury i dwurzędowe płaszcze, zyskały nowe, wielowymiarowe znaczenie.

W tym festiwalu historycznych cytatów Jonesowi udało się jednak zachować nowoczesne spojrzenie, a nawet złamać kilka stereotypów.

Buty nawiązujące do designu torebki Lady Dior z 1995 roku. Czapki ozdobione aksamitnymi kwiatami Ronghua, produkowanymi w Chinach od czasów dynastii Tang, czyli od VII wieku. Płaszcze noszone jak sukienki. Dzięki tym wyjątkowym elementom, w których przenikają się tradycje modowe obu płci, projektant udowadnia nierozerwalny związek, a także zamazaną granicę między tym co damskie i męskie.

Satoshi Kondo dla Issey Miyake Homme Plissé Spring/Summer 2024

Launchmetrics/Spotlight

Jeśli pokaz Louisa Vuittona był najgłośniejszym wydarzeniem tygodnia mody męskiej, to pokaz Isseya Miyake był tym najbardziej imponującym. Show rozpoczęło się, gdy trzech minimalistycznie ubranych mężczyzn w ciszy rozwinęło na środku wybiegu długi zwój papieru ryżowego. Plisowanego rzecz jasna. Następnie na środek wyszli członkowie krawieckiej ekipy dyrektora artystycznego Satoshi Kondo. Pewnym, spokojnym ruchem, w idealnej synchronizacji, rozcięli papierowy, dwuwarstwowy dywan ujawniając zamknięte wewnątrz ubrania. W trzecim akcie na wybiegu pokazali się modele rozebrani od pasa w górę, by zostać ceremonialnie ubrani na oczach publiczności. W ten sposób doświadczyliśmy symbolicznych narodzin ubrań, aktu tworzenia, na którym koncentrował się także zmarły Issey Miyake.

Odbywający się w Musée des Arts Décoratifs pokaz z pewnością nie zawiódł żadnego z fanów marki. Kolekcja udowodniła, że z kultowego plisowanego materiału można stworzyć dosłownie wszystko, od koszulek po torebki. Tkanina opływała ciało i poruszała się płynnie wraz z nim. W końcu jak mówił założyciel domu mody: „Ubrania służą też, by w nich tańczyć i się w nich śmiać”. Siłę prostoty i jakość kroju widać było także w licznie występujących na wybiegu męskich sukienkach. Zaprezentowano je w wersji z półgolfem, abstrakcyjnymi wzorami lub detalem na ramieniu w postaci rozchodzących się warstw materiału, dłuższe i krótsze, ubrane na opływowe spodnie w charakterze tuniki lub bezpośrednio na gołe ciało. Tak uniwersalne i swobodne, że idealne do noszenia na co dzień. Kto wie? Może tak właśnie będzie.

Ludovic de Saint Sernin Spring/Summer 2024

SAVIKO/Gamma-Rapho via Getty Images

Przez długi czas zapożyczałyśmy z męskiej szafy kluczowe elementy, teraz czas na to by i oni przywłaszczyli sobie coś z kobiecej garderoby. A może nawet to już najwyższa pora, by znieść sztywny podział na damskie i męskie. Zamiast dwóch osobnych kolekcji zrobić jedną. Ustawić sklepowe wieszaki we wspólnej przestrzeni bez zbędnego definiowania. Osobą, która już od kilku dobrych lat uświadamia nam, że taki świat jest możliwy jest Ludovic de Saint Sernin. Pochodzący z Belgii projektant stanowczo sprzeciwia się przypisywaniu ludziom kategorii. Swoją własną markę, uniseksową i wolną od etykietek, założył w 2017 roku. Nie dzieli ubrań na płcie, za to chętnie nawiązuje do seksualności. Jego flagowym projektem, obecnym w każdej kolekcji, są sznurowane figi inspirowane zdjęciami Roberta Mapplethorpe’a. Ale równie chętnie ubiera też modeli i modelki w skórzane miniówki czy błyszczące topy.

W najnowszym pokazie projektanta pojawiły się sznurowane suknie, naked dresses, przezroczyste i całkowicie rozpięte koszule, udrapowane wokół szyi topy. Ubrania, za pomocą których można wyjawić prawdziwego siebie.