The Rolling Stones wydają albumy od 1964 roku. Ta lista skupia jedynie rzeczy studyjne. W przypadku grupy zarządzanej przez Micka Jaggera i Keitha Richardsa sprawa jest dość prosta, bowiem okres jej świetności przypadł na lata 1964-1981. Wszystko co zostało wydane później jest albo przeciętne, albo słabe, choć zespół nagrał po drodze parę niezłych piosenek, przypominając sporadycznie, że wciąż są w stanie wskrzesić w sobie odpowiednią kreatywność.

ZOBACZ TEŻ: The Rolling Stones wydali pierwszy od 8 lat nowy utwór! Posłuchaj „Living in a Ghost Town”

Obecnie Stonesi to przede wszystkim zespół koncertowy, który zarabia miliony dolarów na niekończących się trasach. Wydanie nowego utworu „Living in a Ghost Town” może sugerować, że grupa wypuści jeszcze jeden album, ale nawet jeśli do tego nie dojdzie, to wciąż pozostaje nam sporo świetnej muzyki do posłuchania. Poniżej możecie zobaczyć ranking 23 albumów Stonesów.

23. Voodoo Lounge (1994)

Ten album pamięta się głównie za sprawą utworu w miarę znośnego „Love is Strong” i słynnego teledysku. Jednak całościowo jest to prawdopodobnie najgorsza rzecz, jaką zrobili. W przeciwieństwie do poprzedzających go dzieł, „Voodoo Lounge” miał ukazywać zespół w bardziej surowym i prostym wydaniu, ale nie da się ukryć, że brzmi to tak, jakby muzycy mocno się męczyli w studiu. Album do tego jest za długi – te 62 minuty zdają się ciągnąć w nieskończoność.

22. Bridges to Babylon (1997)

Lata 90. nie były udane dla Stonesów. Choć świetnie im szło pod kątem finansowym za sprawą tras koncertowych, to tego samego nie można powiedzieć o pisaniu nowych utworów. Tutaj Jagger próbował unowocześnić brzmienie zespołu poprzez dodanie sampli i loopów, co komicznie zderza się z kompozycjami Richardsa, które są typowo dla niego staroświeckie. „Bridges to Babylon” było desperackim aktem zespołu, który bardzo chciał pozostać relewantnym w latach 90. Mocna wtopa.

21. Dirty Work (1986)

Ta płyta raczej słusznie nie cieszy się najlepszą opinią wśród krytyków i fanów. Nagrywana w bardzo napiętej atmosferze z powodu konfliktu między Jaggerem i Richardsem (spierali się o kierunek, jaki ma obrać grupa), „Dirty Work” jest trochę oszpecona przez typową dla lat 80., spogłosowaną produkcję. O ile atak gitar Richardsa i Wooda trzeba pochwalić, to jednak same utwory brzmią, jakby były pisane na autopilocie. Coś mówi o tej płycie, że najlepszym utworem na niej jest bardzo dobry cover „Harlem Shuffle”.

20. Undercover (1983)

Jagger przez całe lat 80. szarpał się z Richardsem w kwestii drogi muzycznej. Richards chciał pozostać przy tradycyjnym brzmieniu, ale wokalista miał ciągotki do eksperymentowania z innymi gatunkami. To sprawia, że na „Undercover” słychać wpływy z reagee i nawet hip hopu. Efekt końcowy nie jest zbyt udany i momentami zabawny, ale jest coś pociesznie uroczego w utworach jak „Too Much Blood”. Średnia rzecz, do której raczej nie ma po co wracać.

19. A Bigger Bang (2005)

Ostatni jak dotąd pełny album z nowymi utworami Stonesów jest produktem nagranym przez profesjonalistów: panowie zrobili w studiu to, co do nich należało. Bez wątpienia brzmi to lepiej niż wszystko, co nagrali po 1989 roku. „A Bigger Bang” jest zdecydowanie za długi i nie oferuje żadnych zaskoczeń, ale o takie rzeczy ciężko po 43 latach wspólnego grania. Wyróżnia się „Rain Fall Down” z bardzo dobrym motywem gitarowym. Kolejny średniak w ich dyskografii, do którego raczej nie ma po co wracać.

18. Steel Wheels (1989)

Ten album był czymś w rodzaju comebacku po tym, jak wspomniany wyżej konflikt Jaggera i Richardsa niemal rozsadził grupę na strzępy. „Steel Wheels” to album, który łączy ostrzejsze, rockowe klimaty z bardziej popowymi, wręcz radiowymi rejonami. W miarę współczesna produkcja albumu miała przypomnieć młodszym generacjom, że Stonesi nie są jeszcze takimi dziadkami. Pełno tu wypełniaczy, ale są też momenty naprawdę dobre: „Terrifying” (kapitalnie buja), „Rock and a Hard Place” i „Almost Hear You Sigh” (naprawdę ładna ballada).

17. Blue & Lonesome (2016)

To skądinąd nie najgorszy powrót do korzeni, gdy zespół wyrabiał sobie markę jako specjalista od coverów artystów bluesowych. Trzeba oddać, że pomimo mocno zaawansowanego wieku panowie z zaskakującą energią zabrali się tutaj za kawałki napisane przez Buddy’ego Johnsona czy Howlina Wolfa. Można nawet powiedzieć, że jest to najlepszy album, jaki nagrali od 1989 roku, jeśli nie idąc nawet dalej.

16. The Rolling Stones (1964)

Debiutancki album Stonesów to ważna rzecz pod kątem historycznym, ale nie jest czymś, do czego wracam z wypiekami na twarzy. Nie można jednak odmówić, że młode chłopaki zafascynowane rhythm and bluesem nieźle poradziły sobie z utworami Williego Dixona czy Jimmy’ego Reeda. Jest tu groove, jest tu surowość, jest totalna autentyczność – wtedy to musiało brzmieć bombowo i miało ogromny wpływ na wszystkie białe zespoły, które zapuszczały się w blues rockowe rejony.

15. The Rolling Stones, Now! (1965)

Kolejna dawka tego samego, co słyszeliśmy na debiucie Stonesów. Zespół coveruje utwory różnych wykonawców z konkretną swadą. Jakoś się przyjęło, że to kolejny album, do którego po prostu rzadko wracam. Jednak Stonesi naprawdę wielcy stali się, gdy zaczęli wypełniać swoje albumy autorskimi kompozycjami. Ale słucha się tego przyjemnie.

14. Out of Our Heads (1965)

Można uznać tę płytę za swoiste zamknięcie pierwszej fazy w historii Stonesów, która charakteryzowała się soczystymi coverami rhythm and bluesowych czy soulowych utworów. „Out of Our Heads” i dwa jego poprzedniki można traktować jako jeden album, więc umieszczenie ich ex aequo na liście byłoby dość sensownym pomysłem, ale ostatecznie postawiłem na taką kolejność. 

13. Emotional Rescue (1980)

Stonesi kontynuowali tutaj z grubsza brzmienie z „Some Girls”, ale niestety całościowo album nie jest tak równy jak tamten tytuł, bo utworom brakuje podobnej chwytliwości. Jednak tytułowy utwór jest absolutnie genialny – Stonesi zapuścili tutaj się w rejony disco, tworząc dzieło, które kapitalnie buja i jest cholernie seksowne.