W czwartkowe popołudnie, na dziedzińcu paryskiego Palais Royal, Isabel Marant odkryła przed nami alternatywną rzeczywistość. Zamiast prognozowanej przez wielu jej kolegów po fachu dystopii, Francuzka przywitała nas jednak głośną imprezą w klubie disco rodem z lat 80. Było więc głośno, wesoło i spektakularnie. Zabrakło natomiast zaskoczeń, ze strony branży zaś: surowej krytyki ich braku. „Wykreowana przeze mnie sylwetka jest bardzo rozpoznawalna. Nie mogę projektować inaczej. Nie muszę zmuszać się do tego jedynie ze względu na fakt, że nastały trudne czasy. Moje projekty pozostały więc skoncentrowane na eightiesach, zawieszone gdzieś między Saint-Germain a Manhattanem, ale doprawione dodatkowym błyskiem” - opowiadała o kolekcji na sezon wiosna-lato 2021.
Za tło dla modelek maszerujących w romantycznych, zwiewnych koszulach z balonowymi rękawami, mikro szortach, podkreślających talię spodniach i kombinezonach z nogawką typu paperbag czy odsłaniających ramiona (lub przynajmniej jedno ramię) topach i sukienkach mini, posłużył dynamiczny spektakl artystów z grupy (La)Horde. Wszystko to podzielone na 4 bloki kolorystyczne. Miks fioletu z różem, soczystą czerwień, elektryzujący kobalt i dostojną czerń dopełniało srebro i metaliczny blask.
Tęsknota za dobrze znaną normalnością wyrażona została tu w sposób dwojaki. Za pomocą charakterystycznych, wielokrotnie powtarzanych w przeszłości zestawień i cięć, ale i w samej formie modowego widowiska przepełnionego bliskością, dotykiem, beztroską i zabawą.