Pierwsze japońskie kimono wyszperała w antykwariacie w Barcelonie i ma je do dziś. Długie, męskie, czarne, z kołnierzem w kolorze écru, sygnowane znakami rodowymi (w Japonii kimona to rodzinne pamiątki przekazywane z pokolenia na pokolenie).

– Gdy je włożyłam, poczułam, że odnalazłam swoją przestrzeń. Kimono jest dla mnie odzwierciedleniem maksymalnej treści w minimalnej formie. To niesamowite, że można je stylizować na tyle sposobów! – opowiada Joanna Hawrot.

Właśnie to kimono stało się pretekstem do założenia autorskiej marki. Joanna jako jedna z nielicznych w Polsce projektuje współczesne ubrania inspirowane japońską estetyką. Wśród nich kimona, kombinezony, szerokie spodnie hakama czy koszule. Wszystko uszyte z wysokiej jakości jedwabnych tkanin, przy których projektowaniu Joanna współpracuje z polskimi artystami sztuki współczesnej. Na przykład Angelika Markul jest autorką energetycznych wzorów tkanin wykorzystanych w ostatniej kolekcji „The Pleasure Is Mine”.

Kiedy Joanna mówi, że na co dzień wkłada tylko ubrania swojej marki (i że są to głównie kimona!), wiem, że nie kokietuje. Sama chętnie bym je nosiła – przekrój wzorów, które proponuje projektantka, sprosta gustom i minimalistki, i eklektyczki.

– Kimona noszę jako płaszcz, dużą marynarkę czy sukienkę. Nie stylizuję ich archaicznie, wolę nowocześnie. Dobieram do nich sportowe sneakersy Nike czy Adidas, dżinsy albo cygaretki. Ostatnimi czasy, gdy biegam po dziecko do przedszkola, łączę je nawet z bluzą z kapturem! – opowiada.

Mateusz Grzelak

Mottem marki Joanna Hawrot jest hasło „From fashion to art”, bo jej ubrania są sztuką stworzoną do noszenia. Joanna bardzo rozsądnie podchodzi do swojego stylu i niczym prawdziwa kolekcjonerka selekcjonuje to, co ma w szafie. Ceni rzemiosło i unikatowość. Wspiera kolegów i koleżanki po fachu, chętnie kupując w innych autorskich, polskich butikach czy galeriach sztuki.

– Po buty i torebki najczęściej chodzę do Mako, a biżuterię, o ile nie jest vintage, noszę od Bellera, Trzpiotki czy Bytomski Jewellery – zdradza.

Zanim zaczęła się pandemia, jeździła do Japonii co roku we wrześniu. – Po pierwsze dlatego, że ściśle współpracuję z Japończykami i mam tam wielu przyjaciół, a po drugie, kocham ten kraj i przywożę z niego mnóstwo pięknych rzeczy – opowiada.

Nie tylko w jej szafie, lecz także w samym mieszkaniu można podziwiać perełki wyszperane na japońskich targach staroci. Ale są wśród nich także egzemplarze z warszawskiego Targu na Kole.

Mateusz Grzelak

– Upolowałam tam m.in. świetne kowbojki vintage i słomiany kapelusz z wielkim rondem. Z Azji z kolei przywożę oryginalne kimona, biżuterię, porcelanę, a nawet szpilki do włosów. Uważam, że nie wszystkie przedmioty muszą być utylitarne. Duża część mojej szafy jest kolekcjonerska – mówi. Nie bez powodu nazywa siebie specjalistką od gromadzenia rzeczy niepotrzebnych.