W jeden z październikowych, deszczowych poranków wpadamy z wizytą do Tartaruga Studio w Łodzi. Niewielka pracownia tkacka mieści się w kompleksie pofabrycznych budynków Art_Inkubatora na ulicy Tymienieckiego. To tutaj Wiktoria i Jadzia tworzą większość swoich kilimów i makatek. Z dziewczynami rozmawiamy o tkaniu, projektowaniu wzorów, designerskich marzeniach, ulubionych lekturach i muzyce.   

Kto stoi za Tartaruga Studio? Opowiedzcie proszę coś o sobie.

Za Tartarugą stoimy my: Wiktoria Podolec i Jadzia Lenart. Wiktoria jest szefem, czyli robi wszystko – od projektów,  farbowania przędz, po wszystkie rozliczenia i podejmowanie ważnych biznesowych decyzji. Jadzia jest prawą i lewą ręką firmy – tka, projektuje i jest odpowiedzialna za social media. Prywatnie Wiktoria to miłośniczka koszykówki i cukiernik-amator. Uwielbia rośliny doniczkowe i swojego psa Bajkę (zresztą wszyscy ją uwielbiają). Do pracy zawsze chodzi piechotą przez park, na śniadanie zjada kanapkę z masłem, masłem orzechowym i nutellą, a większość rozmów które prowadzi dotyczy jedzenia lub filmów i seriali. Jadzia też uwielbia spędzać czas w kuchni, choć przyrządza raczej
wegetariańskie konkrety, niż słodkości. Przy pracy uwielbia słuchać kryminałów, country i starego rocka. Uzależniona od Netflixa i czekolady.
Poznałyśmy się na studiach. Obydwie trochę z przypadku wylądowałyśmy na wzornictwie na Politechnice Łódzkiej. Razem byłyśmy na specjalności Architektura Tekstyliów, gdzie wpadłyśmy na tkaniny. Choć na studiach zajmowałyśmy się bardziej projektowaniem dla przemysłu, to czułyśmy potrzebę, żeby skupić się na tkaninie w kontekście rzemiosła i tradycyjnych technik tkackich. Na szczęście nasi profesorowie podeszli do tych poszukiwań bardzo przychylnie i po zajęciach pomagali nam przyswoić sobie podstawy. Potem były długie godziny siedzenia przy krosnach, żeby nauczyć się tkać równo i elegancko. Ręcznie tkane kilimy tak nas zauroczyły, że postawiłyśmy wszystko na jedną kartę i tak powstała Tartaruga.

Skąd właściwie nazwa Tartaruga?

Tartaruga to z języka włoskiego „żółw”. Naszym zdaniem ta nazwa idealnie pasuje do pracy, którą wykonujemy. Nasze tkaniny powstają bardzo powoli i są długowieczne. Oprócz tego zawsze śmiejemy się, że wybrałyśmy najtrudniejszą do zapamiętania i wypowiedzenia nazwę.

Jak powstał pomysł na firmę produkującą kilimy i dywany?

Od momentu, w którym nauczyłyśmy się tkać praktycznie nie odchodzimy od krosien. Urzekła nas ta technika, naturalne przędze i odprężająca monotonia w czasie pracy. Naszym zdaniem ręcznie tkane kilimy i dywany mają niesamowity urok, a umiejętnie dobrane pasują do każdego wnętrza. W Polsce nadal wiele osób kojarzy ten typ dekoracji z czasami minionymi. My wykorzystujemy jedynie tradycyjną technikę, zestawiając ją z aktualnym wzornictwem. W Ameryce, Australii czy Portugalii ten typ tkanin jest teraz bardzo popularny. Po pięciu miesiącach działalności możemy chyba powiedzieć, że ręcznie tkane kilimy są też coraz bardziej poszukiwane w naszym kraju i to nas bardzo cieszy!

Jak wygląda Wasz zwyczajny dzień pracy?

W naszym przypadku ciężko mówić o zwyczajnym dniu pracy, ostanie 5 miesięcy było lekko szalone i chyba nie zdążyłyśmy popaść w rutynę. Czasem nawet tęsknimy za ośmiogodzinnym dniem pracy w wyznaczonych porach. Przez ostatnie 3 miesiące przygotowywałyśmy się do targów w Londynie. Tkałyśmy wtedy na dwie zmiany, bo mamy tylko jedno krosno, a chciałyśmy zrobić jak najwięcej. Pomagała nam też nasza przyjaciółka Ewelina, dzięki której udało nam się skończyć kolekcję na czas. Teraz czasem pracujemy z domu, a do pracy wpadamy razem nie tylko po to, żeby tkać, ale też porozmawiać, spakować tkaniny do wysyłki i zaplanować co dalej. Mamy za to wymarzony zwyczajny dzień w pracy. Zaczyna się jeszcze przed pracą: Wiktoria idzie do pracy z psem, zawsze przez ten sam park. Jadzia jedzie tramwajem i czyta książkę. Potem przez 7 godzin pracujemy przy krosnach. To przetestowane, dłużej się nie da, bo zaczynają boleć ręce! Nasze studio mieści się w postindustrialnych przestrzeniach Art_inkubatora w Łodzi. Jesteśmy tam rezydentkami razem z innymi kilkunastoma firmami z sektora kreatywnego. Oznacza to nie więcej, niż to, że przed południem pijemy kawę w naszej inkubatorowej kawiarni odpisując na mejle i załatwiając inne komputerowe sprawy. Oprócz tego dużo się śmiejemy i plotkujemy ze znajomymi. W międzyczasie jest jeszcze czas na obiad i spacer z Bajką. Jak jest ładna pogoda, to w przerwach wychodzimy posiedzieć na schodach z sąsiadami. Taki wymarzony dzień zdarza się nam nie częściej niż raz na tydzień.

Jak długo tkacie pojedynczy dywan?

Czas tkania kilimu zależy od dwóch czynników: jego rozmiaru oraz wzoru. Nasz najtrudniejszy wzór Shapes on stripes w standardowym rozmiarze (120x70cm) to niecałe 40 godzin pracy. Ten sam wzór w wersji 150x100 cm tka się już 70 godzin. Zig-zag standard, czyli najprostszy do wykonania wzór to około 26 godzin przy krośnie. Ostatnio zrobienie dużej wersji tego kilimu (100x150 cm) zajęło nam 50 godzin. Jest też inna ciekawostka – mniejsze tkaniny na ścianę nie są wcale tak szybkie w realizacji, jakby się mogło wydawać. Kilim Stripes do powieszenia na ścianę (o wymiarach 40x40 cm bez frędzli) to aż 12 godzin pracy.

Jak projektujecie wzory? Czy macie swoje ulubione kolory i desenie?

Projektowanie zaczynamy od szkiców w notatnikach. Robimy je ręcznie, najczęściej farbami lub kredkami. Najważniejsze dla nas to uchwycić ten nieperfekcyjny ruch ręki, lekko krzywą kreskę czy koślawy okrąg. Następnie projekty trafiają do komputera, gdzie przechodzą ostateczną weryfikację i są odpowiednio skalowane. Później zastanawiamy się w ilu rozmiarach i jak dużych nakładach będą tkane. Następnie pierzemy, farbujemy i suszymy wełnę. Kolejnym krokiem jest osnucie krosna i przeniesienie rysunku na osnowę. W tym momencie zaczyna się tkanie. Później pozostaje już tylko zdjęcie gotowej tkaniny z krosna, powiązanie frędzli oraz naszycie metki. W naszej najnowszej kolekcji królują paski oraz róże i turkusy. Jest też dużo naturalnych kolorów wełny – bieli, szarości oraz czerni. Staramy się projektować wzory tak, by z jednej strony były aktualne, z drugiej zaś – by jak najbardziej opierały się upływowi czasu. Kilimy to w końcu przedmioty długowieczne i nie mogą ulegać chwilowym modom.

Kto kupuje Wasze dywany?

Większość tkanin, które miałyśmy w sklepie przed wprowadzeniem kolekcji "Kilimy z Polski" została w kraju. Kilimy najczęściej wysyłamy do Warszawy lub innych dużych miast. Sporo kilimów sprzedałyśmy jako prezenty ślubne. To trend który nas zaskoczył, ale bardzo się z niego cieszymy. Jest dla nas znakiem, że ludzie na tyle nam ufają, że decydują się podarować nasz kilim rodzinie lub przyjaciołom w tak szczególnym dniu. Jeśli chodzi o kolekcję „Kilimy z Polski” to zaczyna ona wędrować po świecie. Kilka najnowszych kilimów zostało w Londynie, a jeden poleciał do Belgii. Mamy nadzieję, że w przyszłych miesiącach uda nam się rozszerzyć działalność również poza granice Polski.

Gdzie można Was spotkać?

Na co dzień pracujemy w naszym studio w Art_Inkubatorze w Łodzi. Nie mamy regularnych godzin pracy, dlatego zawsze najlepiej do nas zadzwonić lub napisać przed odwiedzinami. Oprócz tego wszystkie tkaniny można znaleźć w naszym sklepie internetowym na tartarugastudio.pl. Pod koniec listopada będziemy na konferencji "Trendy, wizje, prognozy" w Warszawie. Planujemy też pojawić się na przedświątecznej edycji Targów Rzeczy Ładnych!

Jaką muzykę najczęściej słychać w Waszej pracowni?

Najczęściej w naszej pracowni słychać audiobooki! Ostatnio były to wszystkie części Harry’ego Pottera no i obowiązkowo wszystkie najnowsze kryminały. Bardzo lubimy też biografie. Z racji tego, że nasze gusta muzyczne częściowo się pokrywają to często gra też Jack White, David Bowie, The Rolling Stones i Gorillaz. A jak Jadzi (fanki tradycyjnego rocka) nie ma w pracy to słuchamy też często klasyków z naszej wczesnej młodości, takich jak Justin Timberlake czy Beyonce.



Zdarza się też, że zamiast słuchać – jednym okiem oglądamy seriale. Koło krosna ustawiamy tablet; często udaje się obejrzeć cały sezon jednego dnia!

Czy macie jakieś wnętrzarsko-dizajnerskie marzenia?

Tak! Pomysły i wizje mnożą się w naszych głowach w zastraszającym tempie! Po wyjeździe na London Design Fair naszym pierwszym w kolejności marzeniem jest obecność naszych kilimów w domu handlowym Liberty London. Oprócz tego chciałybyśmy też nawiązać współpracę z naszymi ulubionymi polskimi ilustratorami lub po prostu firmami, które uwielbiamy i śledzimy od lat. Marzy nam się też, żeby kilimy Tartarugi pojawiły się w offowych butikach ze wzornictwem we wszystkich stolicach Europy, a co!

W jakim miejscu widzicie się za 5 lat?

Jeśli sprawy w dalszym ciągu będą zasuwały tak jak teraz, to prawdopodobnie za 5 lat przejmiemy pełną kontrolę nad wszechświatem! A tak serio to pewnie będziemy dalej siedzieć przy krośnie (śmiech). Mamy
jednak nadzieję, że będzie to duża pracownia - tkalnia z prawdziwego zdarzenia. Taka z kilkoma podłogowymi krosnami, osobnym pokojem do farbowania przędz i dużym magazynem. Byłoby to miejsce, w którym pracowałoby kilka/kilkanaście osób i gdzie każdy mógłby przychodzić z psem. Ważne jest dla nas, żeby utrzymać produkcję w Polsce.

Czy macie jakieś rady dla młodych projektantów?

Trzeba przygotować się na ciężką pracę, najlepiej już od pierwszego roku studiów. I nie mówimy tu o zakuwaniu wszystkiego na piątki, ale o dodatkowych inicjatywach, w których można brać udział będąc studentem. Koła naukowe, wolontariaty, wystawy, projekty, wykłady i po pierwsze i najważniejsze -wszystkie możliwe konkursy dla młodych projektantów w Polsce i za granicą. Dobrze jest poznawać jak najwięcej inspirujących ludzi i zwiedzać muzea. Warto też być miłym i pomocnym dla innych, bo to zawsze wraca.

Co ostatnio czytałyście?

Jadzia: Jeśli o Tobie zapomnę, stanę się kimś innym Idy Linde, Obłokobujanie Patti Smith i reportaże Hen oraz Białe Ilony Wiśniewskiej. I jeszcze Wiadomość i Córkę rzeźbiarza Tove Jansson.
Wiktoria: U mnie również były ostatnio opowiadania Tove Jansson. Poza tym czytałam trochę reportaży o Islandii w ramach przygotowania do wakacji. Polecam „Szepty kamieni” B. Lenard i P. Mikołajczyka za ładny, poetycki język. I oczywiście komiksy! Moim ostatnim ulubionym odkryciem jest seria dla dzieci „Ariol”.

Jak najchętniej wypoczywacie?

Jadzia: Uwielbiam siedzieć w domu (śmiech). Przy moim aktualnym rytmie dnia (praca w Tartarudze, studia na ASP i przygotowywanie pracy dyplomowej na Politechnice) każdy dłuższy poranek z kawą, kotem i książką jest świętem. Jak już się wyśpię, to uwielbiam spacerować po pobliskim parku na Zdrowiu, albo po raciborskich polach i lasach z rodzicami i psem. Lubię być blisko natury. Najlepiej w życiu wypoczęłam chyba w te wakacje. Spędziłam 3 miesiące na obrzeżach Sztokholmu. Surowe skały, lasy, jeziora i cynamonowe bułeczki wspominam z rozrzewnieniem!
Wiktoria: Nienawidzę wypoczywać! Niby lubię spać ale nawet na to szkoda mi czasu. Wolny czas zawsze spędzam aktywnie. Relaksuje mnie tkanie (czyli praca), pieczenie ciast i gotowanie. Poza tym odpoczywam na spacerach (dwie godziny dziennie), które ze względu na rasę psa (kundelko-husky) są niemalże biegiem. Każdą pozostałą wolną chwilę spędzam z mężem i psem. Często razem wychodzimy na miasto, żeby spotkać się ze znajomymi, zjeść coś albo po prostu się powłóczyć. Dość dużo podróżujemy.

Rozmawiała: Agnieszka Niedzielak-Kowalska