O otwarciu Concordia Design na Wyspie Słodowej we Wrocławiu pisaliśmy Wam już w zeszłym tygodniu TUTAJ. Dziś chcieliśmy jeszcze dodać kilka słów na temat wyjątkowego fresku, jaki pojawił się w tej przestrzeni. To praca młodej artystki Alicji Białej, absolwentki Via University College i The Copenhagen School of Design and Technology w Danii. Alicja wciąż studiuje w The Royal College of Art w Londynie.

Jej malowidło ma ponad 500 metrów kwadratowych. Tematyką dzieła jest powolność, szacunek do codzienności, a także kontakt z przyrodą. Prawdziwe postacie przeplatają się z wymyślonymi stworzeniami. Wszystko dzieje się w ramach, stworzonego przez artystkę spójnego krajobrazu, składającego się z czterech horyzontalnych przestrzeni ulokowanych na ścianach i sufitach. Na wysokości 10 i więcej metrów znajdziemy bawiące się dziewczynki, mężczyzn wracających ze sklepu z kwiatami dla ukochanych, zobaczymy pływaków, oko Matki Ziemi, postaci wzorowane na starych zdjęciach wyciągniętych przez artystkę z miejskiego archiwum czy Świętą Klarę. Święta patronka pojawia się tu nieprzypadkowo, to ważna postać dla Wyspy. W średniowieczu teren należał bowiem do zakonu klarysek, przez długie wieki stały tu młyny jej imienia, wysadzone, wbrew protestom, po wojnie. Teraz Święta Klara symbolicznie powróciła na wyspę.  

To co rysuję,to kolaż historii i wyobraźni – mówi Biała. – Moich postaci nie maluję realistycznie, uwspółcześniam je, tworzę intuicyjnie – dodaje. – Przesłanie mojej pracy niezamierzenie stało się samospełniającą się przepowiednią. Chciałam skonfrontować widza z pytaniami po co się spieszy i biegnie i czy na pewno wie za czym. Teraz rzeczywistość zapewniła tej pracy zupełnie nowy kontekst Zatrzymano nas i zadawane przez mnie pytania są bardziej aktualne niż kiedykolwiek. – zaznacza Biała mając na uwadze pandemię koronawirusa. 

Praca nad malunkiem nie należała do najłatwiejszych. - Pracowałam prawie non stop, już zrezygnowałam z prób zmywania farby z siebie, kolejne warstwy kolorów wtopiły się w skórę. Wiedziałam od początku, że ten projekt będzie trudny. Sufity maluje się na leżąco, trzeba wspinać się wciąż i wciąż na rusztowania, piętnaście metrów w górę i w dół, kilkadziesiąt razy w ciągu dnia. Do tego dochodzi walka z grawitacją. Farba kapie na twarz, ręce od ciągłego trzymania w górze zaczynają się trząść, a tu trzeba robić proste kreski! Pod sufitem poruszam się na czworakach, na kolanach przenoszę ciężkie pojemniki z farbą. Najgorzej, gdy zapomni się małego pędzelka… wyczołgać się, zejść i nie spaść, znaleźć zgubę, znów na górę… nie zwariować… - wspomina artystka.