Dekadę temu świat był prostszy. Mało kto zdawał sobie sprawę z tego, że krzesła są zabójcze dla kręgosłupa, i wierzyliśmy, że za choroby serca winę ponosi wyłącznie „zły” tłuszcz. Dokładnie wtedy zaczęłam prowadzić stronę o fitnessie i zdrowiu w „New York Timesie”. Pamiętam jak zobrzydzeniem usuwałam skórkę z piersi kurczaka, unikałam bekonu i miałam szczere wyrzuty sumienia po zjedzeniu sera. Regularnie za to biegałam i jeździłam na rowerze, rozciągając się przed każdym treningiem. A odkąd sprzedawca w sklepie biegowym mi powiedział, że mam nadpronacje, biegałam tylko w ciężkich, stabilnych butach, aby moja noga bron Boże nie przesuwała się w trakcie ruchu. W tamtym okresie regularnie nawadniałam też swój organizm i z łatwością przekraczałam przepisowe osiem szklanek wody dziennie, a w biurze siedziałam na świetnie dopasowanym i odciążającym kręgosłup krześle. Każdy mój dzień zaczynał się tak samo: od połknięcia garści witamin, zjedzenia suchego bajgla, którego zapijałam czarną kawą bez kropli mleka, i zrobienia 50 pełnych brzuszków, żeby wyrzeźbić brzuch i wzmocnić plecy.

A potem nagle, bo nic nie trwa wiecznie, okazało się, że tradycyjne brzuszki mają wbrew pozorom mały wpływ na mięśnie brzucha, za to powodują urazy kręgosłupa. Tak zwane niepełne są mniej inwazyjne i wzmacniają kręgi. Dowiedziałam się też, że nadmiar wody może w pewnych okolicznościach człowieka nawet zabić. Uczucie pragnienia to najlepszy wyznacznik naszego zapotrzebowania na płyny. Jeśli chce ci się pić, to pij. I tylko wtedy. Nie powinno się przyśpieszać tego procesu, tak jak nie przyspiesza się uczucia głodu. Potem przyszła kolej na buty biegowe. Podczas przygotowywania jednego z artykułów odkryłam, że ciężkie, modne wówczas buty, w których sama biegałam bardzo często, powodują urazy. Hamują w trakcie ruchu naturalny obrót stopy do wewnątrz, który uznawano za szkodliwy dla stawów. Okazało się, że ta rotacja sama w sobie nie prowadzi do kontuzji, za to buty już tak. Dlatego najlepiej biegać po prostu w wygodnym obuwiu. Szkodliwy okazał się też stretching, który z uporem maniaka uprawiałam. Rozciąganie się przed ćwiczeniami wcale nie pomaga w osiągnięciu lepszej formy ani nie zmniejsza ryzyka naciągnięć. Badanie przeprowadzone w 2010 roku udowodniło, że biegacze, którzy rozciągali się przed treningiem, tak samo często doznawali kontuzji jak ci, którzy to pomijali. Rozciągając się, wysyłasz mózgowi sygnał, że masz zamiar forsować dany mięsień, a w odpowiedzi mózg wysyła do mięśnia sygnał, żeby się napiął. Koniec końców osiągasz odwrotny skutek – usztywniasz się, zamiast rozciągać. Lepsza rozgrzewka przed treningiem jest poruszanie rękami i nogami w prawo i w lewo i truchtanie przez kilka minut. W dniu, w którym mój tekst o tym, jak się nie rozciągać, został opublikowany na stronie „New York Timesa”, zyskał więcej wyświetleń niż artykuł o Baracku Obamie, który kilka godzin wcześniej wygrał wybory w USA… Ludzie byli zszokowani tym, ze czynność, którą wykonywali od tak dawna, nagle została uznana za całkowicie niepotrzebna, a wręcz przynosząca przeciwny skutek, niż myśleli. Otrzymałam setki mejli od młodych trenerów, którzy dopytywali się, czy przypadkiem nie skrzywdzili swoich podopiecznych rozciąganiem. Przychodziły też pełne nienawiści wiadomości od ludzi, którzy ganili mnie za to, że śmiem kwestionować to, co od lat wpajają im trenerzy osobiści.