1. GENETYKA W LODÓWCE
Katarzyna Pawlikowska,
właścicielka agencji PR ,,Garden of Words”
Diety, detoksy, badania na nietolerancję pokarmową. Robiłam wszystko, by schudnąć i czuć się lepiej. „To wina hormonów, zespołu policystycznych jajników” – słyszałam najczęściej od różnych specjalistów. Lekarz profilaktycznie przepisał mi nawet leki na cukrzycę, brałam je wiele lat. Ludzie, którzy podobnie jak ja są wiecznie na diecie, mają dość wysoki poziom insuliny. Lepiej więc dmuchać na zimne. Przed 40. urodzinami miałam nadwagę, zero energii życiowej. Obsesyjnie liczyłam kalorie i nie dojadałam, co i tak nie miało znaczenia, bo nie chudłam. Notorycznie bolała mnie głowa, a gdy coś zjadłam, mój brzuch zamieniał się w balon nadmuchany przez anemika, często czułam się zmęczona. Kiedyś się zawzięłam i zaczęłam intensywnie ćwiczyć. W osiem miesięcy schudłam cztery kilogramy. Jakaś dobra rzecz? Poziom cholesterolu. Idealny, bo nie lubiłam ani nie jadłam mięsa.
Moja walka z wagą trwała kilkanaście lat. Na szczęście jestem osobą, która łatwo się nie poddaje. Znalazłam ośrodek we Włoszech specjalizujący się w nutrigenetyce i zamówiłam test genetyczny, który miał mi dać definitywną odpowiedź, skąd biorą się moje problemy z nadwagą. Instrukcja: potrzeć patyczek o wewnętrzną stronę policzka, zamknąć w hermetycznej próbówce i odesłać kurierem do laboratorium. Trzy tygodnie i wyniki gotowe. Ponaddwudziestostronicowy raport z instrukcją obsługi organizmu. Co mnie tuczy, na jakie produkty jestem uczulona, jaki sport powinnam uprawiać. Wszystko na piśmie. Najgorsza wiadomość? Mam gen otyłości. Jestem zaprogramowana na tycie! Do tego jeszcze mam geny celiakii i gen odpowiedzialny za miażdżycę. Mój organizm nie toleruje węglowodanów, tłuszczów nienasyconych ani glutenu. Te informacje wystarczyły. Już wiedziałam, co zrobić, by w miesiąc schudnąć pięć kilogramów. W rok – aż 20. Jakby kiedyś ktoś zapytał mnie, czego w życiu na pewno nie będę robić, odpowiedziałabym: nie będę biegać! Dziś biegam cztery razy w tygodniu po pięć kilometrów. Kiedy przebiegłam Biegnij Warszawo, popłakałam się na mecie. Okazało się, że bieganie jest w moim przypadku nie tylko możliwe, lecz także daje mi radość i jest najlepszą formą ruchu dla mojego organizmu. Badania okazały się najlepszą inwestycją w moje zdrowie. Odzyskałam wiarę w siebie i energię życiową. Wystarczyło, że dowiedziałam się dwóch rzeczy: co powoduje, że tyję, i że jeśli nic nie zmienię w diecie, za parę lat mogę być poważnie chora. Zaczęłam jeść tłuste ryby, nie martwiąc się o kalorie, bo się okazało, że mój organizm najlepiej je metabolizuje. Jem chleb, makaron, ale bezglutenowy. Cukier zastąpiłam ksylitolem. Zaczęłam jeść często, bo okazało się, że mój organizm zachowuje się, jakby miał nastąpić wielki głód, i gromadzi zapasy. Moja lodówka stała się moją apteką. Nie twierdzę, że unikam tortu bezowego jak ognia. Jem go, bo życie jest za krótkie, by rezygnować z przyjemności. Ale rzadko, bo mam świadomość, że mój organizm go nie lubi. Dziś mam modelowe wyniki krwi. Pod okiem lekarza odstawiłam wszystkie leki na cukrzycę. Osoby, które nie widziały mnie przez kilka lat, nie poznają mnie. A ja wtedy mówię, że na zmiany nigdy nie jest za późno w życiu. I możesz świetnie wyglądać i czuć się, nie mając już 20 lat.
WIĘCEJ INFORMACJI:
Wybierz, gdy... Jeśli zakończyłaś kolejną dietę bez skutku, z frustracją, z efektem jo-jo. Test Genodiet Slim bada geny odpowiedzialne za procesy metaboliczne w twoim organizmie i ich wzajemny wpływ na siebie. Dostajesz spersonalizowany plan żywieniowy na całe życie niczym sukienkę szytą na miarę. Możesz wykonać dodatkowo dwa testy: Genodiet Health i Genodiet Sensor. Pierwszy wykazuje choroby, na które jesteś genetycznie podatna. Drugi nietolerancje na produkty spożywcze.
Gdzie? W Warszawie w Instytucie Zdrowia i Urody Sharley, www.sharley.pl. Adresy gabinetów w całej Polsce sprawdzisz na www.dfmedica.eu Cena: Pełne badanie 3500zł. Pojedynczy test Genodiet Slim kosztuje 1500 zł.
2. TYDZIEŃ W PIEKLE
Małgorzata Matuszewska,
właścicielka agencji PR i agentka gwiazd
Nigdy nie groziła mi kariera modelki. Jeśli już, to wyłącznie w rozmiarze XL. Moje ciało od zawsze wykazywało tendencję do zaokrąglania się z niekontrolowaną prędkością. Do tego po ciąży moja waga poszybowała niebezpiecznie w górę i pierwszy raz się przestraszyłam, że na zawsze zostaną tą fajną grubaską. Popadłam w szał diet. Jedna, druga, dziesiąta. Efekt? Głównie jo-jo. Kończyłam i wracałam do starych nawyków i poprzedniej wagi. Przyznaję. Jestem hedonistką. Lubię dobre jedzenie. Ale też intensywnie pracuję. Dom, rodzina, firma. Moje życie ma raczej ekspresowe tempo i styl, w którym brakuje miejsca na restrykcyjną dietę i liczenie kalorii. Uświadomiłam sobie, że bez diametralnych zmian moja waga nigdy nie spadnie. Zaczęłam od pięciodniowego detoksu, na który prawie siłą zaciągnęła mnie moja przyjaciółka w 2011 roku. Głodówka w cenie tygodniowego lenistwa na plaży na Kanarach i „nic inclusive”. Cóż... Desperacko pragnęłam schudnąć.
Głód? Okazał się najmniejszym problemem. Zmęczenie, które z ciebie wychodzi przez pierwsze dwa dni, jest za to nie do opisania. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo jestem zanieczyszczona nie tylko tym, co wrzucałam w siebie przez tyle lat, lecz także codziennymi problemami, telefonami, e-mailami. Detoks okazał się odpoczynkiem i dla wagi, i dla głowy. Nie jesz naprawdę nic. Przez pierwsze trzy wieczory pijesz oczyszczający wątrobę drink z oliwy i soku z cytryny w proporcjach jeden do jednego. Na śniadanie jesz łyżeczkę ajurwedyjskiej pasty, która absorbuje toksyny. Na obiadokolację łyżeczkę pasty, która działa jak papier ścierny w jelitach. Głównie pijesz. Ciepłą, przegotowaną wodę. Brzmi nie do wytrzymania? Kwestia determinacji. Moja była ogromna. Zgubić jak najszybciej chociaż pięć kilo i po powrocie przeprowadzić rewolucję w lodówce. A najsilniejsza trzeciego dnia, kiedy poczułam kosmiczny przypływ energii, jakby nagle ktoś wymienił mi baterie. Miałam siłę na dwugodzinne spacery, ćwiczenia, czytanie książek. Przez pięć dni nie tylko nie jesz nic, lecz także nie używasz żadnego kosmetyku, oprócz pasty do zębów, szamponu i mydła. Dwa razy dziennie bierzesz gorący prysznic i szczotkujesz ciało. Chodzi o to, by nic nie blokowało porów skóry, przez które uchodzi około 30 proc. wszystkich toksyn. Pamiętam, jak po powrocie poszłam na masaż i kosmetyczka nie mogła wyjść z podziwu, że w moim wieku można mieć taką skórę. Po pięciu dniach detoksu można. I można zrezygnować w życiu raz na zawsze z diety. Nie dostałam sekciarskiego olśnienia po powrocie ani nie przeszłam na ajurwedyjskie rytuały w swojej kuchni ani w łazience. Ale to, jak wyglądałam i czułam się po powrocie, zmobilizowało mnie do zmian. Tak bardzo nie chciałam zaprzepaścić efektów. Nie piję krowiego mleka. Ograniczyłam cukier. Wyeliminowałam gluten. Pszenicę zastąpiłam kaszą i mąką jaglaną i gryczaną. Zaczęłam czytać uważnie etykiety. Odmawiam sobie jedzenia, po którym źle się czuję, czego kiedyś nie zrobiłabym z łakomstwa. I udaje mi się utrzymać stałą wagę. A jeśli nawet zdarzy mi się raz na jakiś czas mała zbrodnia na talerzu, potrafię bez wysiłku zafundować sobie postny dzień w tygodniu w ramach pokuty.
Uzależniłam się od detoksu. Ale jest to zdrowe uzależnienie. Robisz coś dla siebie. Chudniesz i odpoczywasz. Odzyskujesz sylwetkę, energię i mobilizację. Po pierwszym detoksie zaczęłam biegać. I biegam regularnie do dziś. Dziesięć kilometrów bez wysiłku, które kiedyś były nieosiągalne dla mnie nawet spacerem. W tym roku jadę na swój czwarty detoks. W domu to nie ma sensu. Za mało wsparcia, za dużo kuszących bodźców wokół.
WIĘCEJ INFORMACJI:
Wybierz, gdy... Jeśli chcesz coś zmienić w swoim życiu. Detoks to dobry sposób na oczyszczenie się z wszystkiego, co złe. Toksyn i emocji. Poza tym to sposób na absolutny relaks. Idealny kierunek, by na chwilę uciec od nigdy niezasypiającego telefonu i Facebooka.
Gdzie? Szambala Terapia Detox jest organizowana w Szczyrku w hotelu Meta przez międzynarodową specjalistkę od ajurwedyjskich detoksów Martę Głoduń (www.szambala.pl). Cena: od 2490 zł
![]() |
fot. Fotolia |
3. WYGRANA ZE SMAKIEM
Monika Stukonis,
redaktor naczelna ELLE
Pracuję w dużym tempie. Pięć, sześć spotkań dziennie, mnóstwo decyzji. Cały dzień muszę być na najwyższych obrotach. Jedzenie? W locie. Nie mam pojęcia, co jadłam na śniadanie, co było na obiad. Nie analizuję, przecież nie mam na to czasu. Ostatnią (czwartą, piątą kawę) piję koło 16. Do domu wracam z uczuciem ssania w żołądku. Kolacja? Często z laptopem na kolanach, przecież jeszcze stos e-maili czeka na odpowiedź. Każdy poranek rozpoczynam z poczuciem winy. W nic się nie mieszczę! Ratunku! Znajoma radzi mi przestać narzekać, tylko wprowadzić program „nowa ja”. Umawia mnie z dietetyczką i osobistym trenerem. Na pierwsze spotkanie pędzę z radością neofity. Z przekonaniem, że teraz moje życie odmieni się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Waga jest bezlitosna. Do zrzucenia osiem kilogramów i co najmniej po kilka centymetrów w biodrach i talii. Kiedy z panią Moniką omawiamy listę grzechów i grzeszków, moja wydaje mi się „never ending story”. Od dziś jem pięć posiłków dziennie i dwa razy w tygodniu ćwiczę. Efekt? Przyjdzie, ale najwcześniej po pół roku. „Efektywne chudnięcie to kilogram tygodniowo” – tłumaczy mi pani Monika. A tymczasem czeka na mnie catering z pudełek, siłownia, pot i łzy. Mój trener wypytuje o wszystko: rozkład dnia, poziom stresu, formy wypoczynku. Łapię się na tym, że albo pracuję, albo... pracuję w domu. „Kiedy zrobiłaś coś dla siebie” – podpytuje mnie trener. Wstyd się przyznać... Nie pamiętam. „Na treningach nie myślisz o pracy, skupiasz się, by ćwiczenia wykonać jak najlepiej. Ja nie tylko chcę, byś schudła, ale byś wreszcie zaczęła inaczej myśleć o sobie” – przekonuje mnie Paweł. Dostaję wycisk. Ćwiczenia siłowe połączone z kardio. Czuję się niezgrabnie, gdy mam wymachiwać ciężarkami, stojąc przed lustrem albo leżąc na plecach. „Nie mogę” – mruczę co chwila pod nosem, a mój trener się śmieje. Jeszcze pięć, cztery, trzy, dwa i jeden. Zaliczone. Po siłowni czuję się, jakbym dostała nowe życie. Wszystko mnie boli, ale już nie mogę się doczekać, kiedy znów pojawię się na sali. Kiedy mój trener wyjeżdża na tygodniowy urlop, dostaję od niego plan ćwiczeń i drugi dzień świąt Bożego Narodzenia spędzam... na bieżni. Ja, dla której święta oznaczały jedzenie, hedonizm i lenistwo. Po dwóch miesiącach jestem o pięć kilogramów lżejsza i mam po pięć centymetrów mniej w biodrach, pasie i udach. Z rozmiaru 40 już jestem w 38. I tak ma być! Kiedy wyjeżdżam służbowo do Dubaju, mój kolega z pracy przeciera oczy ze zdziwienia oczy. Tuż przed konferencją pędzę do siłowni, a potem w restauracji biorę owsiankę i porcję soczystych owoców. Bez najmniejszych wyrzeczeń. Kiedy słyszę od swojego trenera pierwsze pochwały, wiem, że było warto. Mam mnóstwo energii, chce mi się żyć. Pudełeczka z jedzeniem odstawione po miesiącu. Nadal nie grzeszę. Nauczyłam się, jak jeść. Nie wrócę do żadnej diety! Nigdy. Uświadomiłam sobie, że w odchudzaniu potrzebuję pomocy. Bez niej jestem zestresowana, zagubiona i łatwo się poddaję. Od dwóch miesięcy wsłuchuję się w siebie, chudnę. Nowe życie naprawdę ma smak! To ja! Nowa ja!
WIĘCEJ INFORMACJI:
Wybierz, gdy... Po tygodniu rzucasz kolejną dietę, która miała być tą idealną. Jesteś zapracowana, nie masz czasu gotować ani biegać po sklepach ze zdrową żywnością. Jeśli potrzebujesz profesjonalnego dopingu w odchudzaniu. I kontroli. Dietetyczka, osobisty trener i zdrowy catering dostarczany na cały dzień pomogą ci szybciej schudnąć niż siedem diet pod rząd. Gdzie? Healthy Lifestyle. Dietetyczny catering, porady dietetyka i indywidualne treningi u Pawła Ancukiewicza, www.healthylifestyle. com.pl Cena: W zależności od opcji, jaką indywidualnie wybierzesz. Jeden trening to koszt około 150 zł.
untitled
4. DETOKS NA TELEFON
Marta Rudowicz,
szefowa działu urody ELLE
Schudłam skutecznie, dopiero gdy zaczęłam intuicyjnie jeść. Na początku wcale nie chodziło mi o wagę, tylko o samopoczucie. Nigdy nie byłam gruba, ale wystarczyło, że zjadłam cokolwiek i momentalnie zachodziłam w ciążę spożywczą. W głowie czułam się grubaską. Ograniczające uczucie. Nie ruszasz się, bo boli cię brzuch. Chodzisz w luźnych ciuchach, aby się zakryć przed światem. Nie chcę tak dłużej. Na początek odstawiłam kawę z mlekiem. Ulga natychmiastowa. Ryż, po którym puchłam. Gluten, bo się okazało, że mam skłonności do celiakii. Wyrzuciłam z kuchni wszystko, po czym czułam się źle, i okazało się, że chudnięcie jest prostą sprawą. W rok zgubiłam dziesięć kilogramów bez żadnej specjalnej diety. Od czasu do czasu mam gorszy dzień i pocieszam się tabliczką czekolady albo miską makaronu z sosem ze świeżych pomidorów. Jestem w końcu tylko kobietą. Burzą hormonów. Nauczyłam się jednak jeść świadomie. A raz w miesiącu robię sobie jednodniowy detoks z Essence Cleanse. Rano przyjeżdża do mnie pięć buteleczek w przenośnej lodóweczce. Tłoczone na zimno soki, które zachowują wszystkie wartości odżywcze, witaminy i enzymy. Każda buteleczka to jeden posiłek. Energetyzujący sok z pomarańczy z imbirem, moje ukochane mleko kokosowe z migdałami, sok z buraków, selera... Sycą tak, że czasem nie dopijam ostatniego „posiłku”. Taki dzień raz w miesiącu robię sobie w nagrodę za to, że trwam w swoich postanowieniach. Świetnie motywuje mnie, by dalej zwracać uwagę na to, co jem. Nie chcę odzyskać swoich dziesięciu kilo. Z nimi nie czuje się sobą.
WIĘCEJ INFORMACJI:
Wybierz, gdy... Potrzebujesz zastrzyku energii. Chcesz zrobić pełnowartościową głodówkę, odpocząć od gotowa- nia i dostarczyć organizmowi bombę witamin.
Gdzie? Essence Cleanse, www.essencecleanse.com Cena: Jednodniowy detoks 100 zł,
weekendowy 450 zł.
Tekst Marta Rudowicz