Grzecznie, pod krawatem

Zaczynał na początku lat 60. i przed kolejne cztery dekady definiował muzykę współczesną, będąc głównym graczem w branży, który do tego na stałe zapisał się na kartach popkultury. Dziś nie ma osoby, które nie znałaby "Let's Dance" czy - wpisanego w 2011 roku na listę 500 najlepszych piosenek w historii muzyki wg magazynu "Rolling Stone" - utworu "Heroes". Pisania i produkowana przez niego muzyka to jedno: David Bowie, a właściwie David Robert Jones, to też umiejętnie przemyślany wizerunek, który zmieniał się wraz z kolejnymi etapami w karierze muzyka. Kto wie, czy w ogóle nie najciekawszy w historii muzyki i kultury. 

Bowie, konstruując każde ze swoich oblicz i kreując nowe alter ego, inspirował się nie tylko muzyką i własnymi przeżyciami, ale też sztuką i teatrem. 

Zaczynał jako "złoty chłopak": gęsta grzywka przysłaniająca czoło, wyprasowany kołnierzyk w koszuli, ciemna marynarka i krawat. Jak na klasycznego Modsa przystało, Bowie wyglądał wręcz pedantycznie, a zamiast szkołą - interesował się głównie muzyką eksperymentalną. Grał wtedy zresztą z zespołem The Lower Third, ale grupowe występy rzucił w końcu na rzecz rozpoczęcia solowej kariery. Mimo to zachował ten styl i z okładkowego zdjęcia do swojego debiutanckiego albumu, zatytułowanego po prostu "David Bowie", zerka jako typowy "good guy". 

Harry Styles: bluzki z żabotem, kolorowe paznokcie i brokatowe dżinsy. Dlaczego kochamy styl muzyka?>>

Kosmita ląduje na Ziemi

Wydane między 1969 a 1971 rokiem albumy "Space Oddity", "The Man Who Sold the World" i "Hunky Dory" zaprezentowały Davida w zupełnie nowej odsłonie. Muzyk zerwał z nastoletnim wyglądem, a w jego garderobie znalazły się futrzane kurtki, bogato zdobione kapelusze i rozszerzane spodnie - zanim David Jones na dobre dał się poznać jako "ten" Bowie, prezentował się niczym rasowy hipis. Do dziś jednak mówi się, że sukienka projektu Michaela Fisha, w której pojawił się na okładce "The Man Who Sold The World", zapowiadała nadejście Ziggy'ego Stardusta. Ten powoli "lądował" w teledyskach do "Life On Mars" i wznowionym "Space Oddity". Już w pierwotnej wersji tego drugiego artysta czerpał z kosmicznych motywów, ale dopiero udoskonalenie w 1972 roku dało nam Bowiego-kosmitę z czerwonymi nastroszonymi włosami i zgolonymi brwiami, które dopełniały brokat, czasem przepaska na oku i cekiny pokrywające szczupłe ciało. Androgeniczny Ziggy Stardust był miksem przybysza z kosmosu, "Mechanicznej Pomarańczy", teatru Kabuki i makijaży Alice'a Coopera.

W tym czasie kostiumy sceniczne Bowiego wykonywał Kansai Yamamoto, projektant, który odpowiadał między innymi za jego winylowy kombinezon z szerokimi zaokrąglonymi nogawkami, jednoczęściowe kostiumy i wielkie płaszcze z japońskimi napisami. Bowie tak bardzo identyfikował się ze swoim alterego, że rzadko kiedy wychodził z roli i nawet na konferencjach prasowych występował pod taką postacią. Owszem, bywał niestosowny i daleki od kanonu, ale glamrockowy wizerunek idealnie korespondował z koncepcyjnym albumem "The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars" z 1972 roku. Przedstawiającym, nie inaczej, historię kosmity, który przyleciał na Ziemię i został gwiazdą rocka, mimo liczny rozterek, wzlotów i upadków. 

Elegant spod ciemnej gwiazdy

Rok później z Ziggy'ego zrobił się Aladdin Sane, który zadebiutował razem z nowym albumem o tym samym tytule. Inny Bowie komentował problem rozpadu społeczeństwa, a na okładce płyty miał namalowaną na twarzy czerwono-niebieską błyskawicę. Z tym wizerunkiem kojarzy Davida Bowiego dziś praktycznie każdy - nawet ci, którzy wcale nie znają (sic!) jego muzyki. Pod kosmiczną postacią muzyk wystąpił jeszcze w filmie Nicolasa Roega "Człowiek, który spadł na ziemię" z 1976 roku, ale równolegle zaczął ewoluować w kolejną postać. Thin White Duke, który wybrzmiewa na "Station to Station", zaczesuje rude włosy gładko do tyłu, nosi białą koszulę z czarną kamizelką oraz spodniami w kancik i ma przyklejonego do ust papierosa. Bowie jako Chudy Biały Książę stał się chłodny, dekadencki i zdystansowany. Po latach przyznawał zresztą w wywiadach, że nie pamięta sesji nagraniowej tej płyty i że w tamtym czasie żywił się tylko czerwoną papryką, mlekiem i narkotykami.

One dress show: Księżna Diana i jej "revenge dress". Co naprawdę oznaczała "sukienka zemsty" Lady Di?>>

Pod koniec roku 1976  wyjechał do Berlina Zachodniego, gdzie powstała słynna już "trylogia berlińska": albumy "Low", "Heroes" i "Lodger". Bowie zrezygnował na dobre z ekscentryzmu modowego. Nosił trzyczęściowe garnitury, krawaty i eleganckie brogsy, pofarbował włosy na platynowy blond, ograniczył makijaż, opalił się. "Szalone" lata 80. były dla niego momentem wizerunkowej ogłady. Ale nieprzypadkowo - według własnych założeń, wraz z wydaną w 1983 roku płytą "Let's Dance", miał być w tym czasie "nienaganną supergwiazdą".  

Bowie nieśmiertelny

Do eksperymentów z modą wrócił w latach 90., kiedy poznał somalijską modelkę Iman. Na scenie i sesjach promocyjnych zaczął pojawiać się we wzorzystych obcisłych spodniach, koszulach z koronkowymi rękawami, kolorowych koszulach czy słynnym rozszerzanym płaszczu w brytyjską flagę (projekt domu mody Alexander McQueen). Ponownie zaczął sięgać do estetyki glamrock i wędrował między epokami - tak, jak potrafił tylko Bowie - a zmotywowała go do tego współpraca z brytyjsko-amerykańskim zespołem rockowym Tin Machine.

Kolejny powrót do przeszłości zaliczył wraz z początkiem 2000 roku, kiedy zaczął wracać do stylu, który towarzyszył mu w młodości: hippie. Muzyk w tym czasie dużo podróżował po świecie, co miało go ponoć zmotywować do zapuszczenia na nowo włosów, noszenia długich wzorzystych płaszczy, lejących koszul i barwnych kamizelek.

W casualowej wersji Bowiego nie zabrakło po prostu luźniejszych ubrań, prostych dżinsów i zarzuconych niedbale na t-shirt dżinsowych kurtek. Zupełnie innych niż obcisłe trykoty z młodości, a jednak idealnie pasujących do nieoczywistego wizerunku artysty.

Ostatnim artystycznym performansem Davida Bowiego było wydanie albumu "Blackstar". Muzyk, który od długiego czasu chorował na raka, chciał się nim pożegnać ze światem. Wydał go dokładnie pięć lat temu, w swoje sześćdziesiąte dziewiąte urodziny i dwa dni przed śmiercią. Co ciekawe, ostatnia płyta muzyka była pierwszą, na której okładce nie było podobizny Bowiego - zamiast zdjęcia pojawiła się czarna gwiazda, na którą sam nalegał muzyk. David Bowie wystąpił za to osobiście w dwóch teledyskach do utworów z albumu: konkretnie „Blackstar” i „Lazarus”. Jest w nich ubrany na czarno, nosi przerażający kostium niczym z filmów grozy, ma zabandażowaną twarz oraz oczy-guziki i swoim wizerunkiem pokazuje, że wcale się nie boi. Wręcz przeciwnie, przeżył i widział już tyle, że to on jest tym, którego można się bać. 

Najbardziej znane teledyski Davida Bowiego>> 

Podczas całej swojej kariery Bowie jak nikt inny żonglował swoim wizerunkiem i traktował jako nieodłączną całość artystycznej kreacji. Jego ubrania i styl miały mówić to samo, co autorska muzyka oraz podbijać jej znaczenie. Rezonować. Podkreślać indywidualność. Zachęcać do zaglądania wgłąb siebie. To dlatego chętnie współpracował z dziwakami swojego pokroju, nie tylko Kansai Yamamoto, ale też Hedim Slimane'em czy Alexandrem McQueenem. A moda kochała Bowiego i przyjmowała go takim, jaki jest. Do dziś jest on zresztą ogromną inspiracją dla współczesnych projektantów czy domów mowy. Liczne analizy i interpretacje jego wizerunków znalazły swoje miejsce w kolekcjach Chloe Pre-Fall 2015, Gucci na jesień-zimę 2006, wiosenną Givenchy w 2010 roku, Balmain jesienią 2011, Dior Couture wiosna-lato 2015 czy Jean Paul Gaultier na wiosnę 2013, a nawet Diane von Furstenberg (jesień-zima 2013) czy Alexander McQueen Resort 2013. To przekraczanie granic oraz niewyczerpana kreatywność przyciągają od zawsze i chyba nigdy nie przestaną.