Oboje pochodzą ze Śląska. Do dziś zresztą mieszkają w Katowicach - tam prowadzą agencję reklamową, w ramach której zajmują się strategią marki i pozycjonowaniem stron internetowych. Praca z social mediami i dzielący ich jedynie rok różnicy sprawił, że naturalnie poznali się na Instagramie. "Każdy pamięta ten moment inaczej. Ja tak, że Radek napisał do mnie bezpośrednio, on - że polubiłam jego zdjęcie z sarną, czym podobno go sprowokowałam" przyznaje Olga i zaczyna się śmiać. Po chwili jednak poważnieje i dodaje: "Kiedy się poznaliśmy, wiedzieliśmy od razu, że każde z nas jest uosobieniem idealnego partnera na życie dla tego drugiego". Oboje mieli już ze sobą bagaż doświadczeń i kilka rozczarowań życiowych, do tego wychowywali dzieci z poprzednich związków. Przyznają jednak zgodnie, że pierwszy raz w życiu nie musieli udawać lepszych niż byli. 

Zaręczyny przyszły szybko. Nieoficjalnie - po tygodniu znajomości, kiedy Olga oświadczyła się swojemu chłopakowi przez telefon. Oficjalnie podczas wigilijnej kolacji, gdy Radek wręczył ukochanej ich wspólne zdjęcie oprawione w ramę, na którym napisał: "Kocham Cię, dzisiaj o całe wczoraj mocniej. Świat to trudne miejsce, stwórzmy sobie swój własny. Taki, w którym będę mógł do Ciebie mówić żono...". I stworzyli. Po czterech miesiącach znajomości planowali już wspólną przyszłość. 

fot. Rafał Bojar

Olga wymarzyła sobie, że uroczystość udokumentuje Rafał Bojar, którego zdjęciami zachwycała się od dłuższego czasu. Fotograf zgodził się towarzyszyć im podczas tej szczególnej dla nich chwili i, jak sam opowiada, zaczęli rozmawiać na Facebooku jakby wszyscy znali się od lat. Wkrótce Olga poprosiła o wysłanie umowy i dopięcie wszelkich formalności. Wtedy Rafał zorientował się, że wybrany przez parę termin jest jednak zajęty. "Było mi bardzo głupio, więc nagrałem notatkę głosową, żeby przeprosić za tę pomyłkę. Olga odpisała, że musi w takim razie pogadać z Radkiem - w końcu mieli już zarezerwowane miejsce na swoje wesele i nagle zostali bez fotografa". Po dwóch dniach wróciła do niego z wiadomością: rozmawiali we dwójkę bardzo długo o zaistniałej sytuacji i zdecydowali się... zmienić termin oraz miejsce ślubu, bo zależy im, żeby Rafał był razem z nimi tego dnia. 

Ślub, który planowali, miał być mały i luźny, z uwzględnieniem tylko i wyłącznie ludzi, których naprawdę chcą tego dnia zobaczyć. 

Pierścionki polskich marek, które mogą zastąpić zaręczynowe>>

Po dwóch tygodniach Olga znalazła, jak podkreśla - najlepsze miejsce, jakie mogliby sobie wyobrazić. "Poprosiła mnie, żebym je odwiedził i sprawdził, czy da się tutaj zorganizować ceremonię, a ja byłem naprawdę zaskoczony, bo nigdy wcześniej nie widziałem takiego miejsca w Polsce" wspomina Rafał. Padło na Stodołę u Jojo - umiejscowioną w zakopiańskich Rzepiskach odnowioną szopę, która pełna jest pamiątek z licznych podróży jej właścicielki. Na co dzień odbywają się tutaj spektakle teatralne, koncerty i warsztaty, a ludzie zjeżdżają się z metropolii, by zaczerpnąć świeżego powietrza i zapomnieć o hałasie. Podczas spaceru po posesji fotograf odkrył w jej okolicy przepiękną polanę na wzgórzu i nagle go olśniło: a może tak zaproponować Oldze i Radkowi zawarcie związku małżeńskiego właśnie tam? Ślub humanistyczny, który podsunął im Rafał, miał być zupełnie inny od katolickiego, jaki początkowo planowali. "Humanist wedding", który w Szkocji posiada nie tylko moc prawną, ale przewyższa liczbę ceremonii katolickich, zupełnie jednak do nich pasował. Jego przebieg miał zależeć w zupełności od pary, a uroczystość prowadzi tak zwany mistrz ceremonii. Mimo że nie jest "legalny" w świetle prawa, również w Polsce coraz więcej osób chce cieszyć się z jego wolnej formy i to ona w końcu przyciągnęła Olgę i Radka. "Rafał, wiesz co, Ty mi już tyle rzeczy pozmieniałeś - datę ślubu, miejsce, charakter. Więc może po prostu zajmij się jego organizacją?" powiedziała w końcu przyszła panna młoda, a fotograf - który widział już niejeden ślub i zawsze marzył o udokumentowaniu takiego, w którym nic nie będzie udawane - przystanął na tę propozycję z radością. 

fot. Rafał Bojar

Tymczasem w dniu ślubu nic nie było do końca ustalone i panował (przynajmniej pozornie) chaos. "Dziewczyny zamiast zbierać kwiaty według planu, urządziły sobie warsztaty robienia wianków, a my do samego końca nie wiedzieliśmy, gdzie odbędzie się ceremonia. Mimo to bardzo nam to odpowiadało, bo spędziliśmy kilka dni przed ceremonią w gronie najbliższych" opowiadają młodzi i błyszczą im oczy. Spontaniczność tego dnia to najlepsze, co mogło się przydarzyć. Olga po drodze do fryzjera zatrzymała się w polu i zerwała kwiaty do przystrojenia stodoły. Pół godziny przed startem i przybyciem wszystkich gości piekła jeszcze szarlotkę. Jojo wyciągnęła swoje obrusy i przygotowała stoły, a przy głównym z nich - tym z parą młodą - wcale nie zostali usadzeni świadkowie, tylko gospodarze Stodoły i fotograf. To w końcu on, wedle życzenia pary, zorganizował oprawę całego wydarzenia. "Wymyśliłem, że te dwadzieścia osób tuż przed ceremonią złapie po dywaniku, weźmie wino w rękę, pochodnie i korowodem wszyscy wyjdziemy ze stodoły i skierujemy się na polanę".

To tu zaczęła się ceremonia: w tle cichutko przygrywała muzyka w klimacie ich ukochanego Cigarettes After Sex, goście siedzieli na chodnikach z Meksyku, a Radek i Olga stanęli przed sobą.

Ona w świeżym wianku na głowie i w sukni ślubnej ozdobionej aplikacjami z kolorowych kwiatów, on - ubrany w białą koszulę z podwiniętymi rękawami, kamizelkę i ciemne chinosy. Między nimi Mateusz Jordan-Młodzianowski - mistrz ceremonii, który dał znak, że czas na przysięgę i gwar nagle ucichł. "Była wzruszająca, pamiętamy śmiech i łzy najbliższych" wspomina Olga i dodaje: "...ale byliśmy zbyt przejęci tym co mówiliśmy, żeby skupić się na całej reszcie". Potem dzieci podały im obrączki i stało się: w jednej sekundzie zostali mężem i żoną. Dorośli otworzyli wino i zapalili pochodnie, dzieci zaczęły bawić się w ganianego, a zaproszony na ceremonię zespół - niespodzianka od Rafała - zmieniła delikatną muzykę w prawdziwy rockowy koncert. Wzgórze ożyło. 

fot. Rafał Bojar

Jeszcze wieczorem, już w Stodole, ludzie na zmianę śmiali się, przytulali i przecierali oczy ze wzruszenia, podając sobie szarlotkę i przekrzykując się w rozmowach. Gdy wybiła północ, panna młoda zaczęła smażyć naleśniki dla dzieci, a pan młody już spał od nadmiaru emocji - nic nie było w stanie go dobudzić. I wszystko było takie, jakie miało być: po swojemu, szczerze, wśród ulubionych ludzi i bez zadęcia. "Wiesz, miłość to czasami odpuszczenie, czasami zrozumienie, wspieranie się i nie udawanie" podkreśla Olga i dodaje, że oboje są bardzo wdzięczni, że dali się namówić Rafałowi na właśnie taką, niestandardową formę ślubu. W końcu to był ich dzień - nikogo innego. 

Rafał Bojar: "Trzeba jeszcze trochę poczekać, by ludzie się przekonali, że ślub jest dla nich, a nie dla rodziców lub znajomych" [wywiad]>>