Jako jedyna osoba z Polski znalazłeś się na tegorocznej liście „Variety" 10 najlepiej zapowiadających się europejskich aktorów, reżyserów i producentów. Twoja pierwsza reakcja?

Jakub Gierszał: Kiedy menedżer dał mi znać, że jestem na liście, nie mogłem w to do końca uwierzyć. Zapytałem: „To znaczy, że jestem nominowany?". A on na to: „Nie, już jesteś na liście!". Bardzo się z tego ucieszyłem. Nagrody i wyróżnienia są zawsze względne, ale dają pewnego rodzaju atencję w biznesie filmowym.

Jak sądzisz, dlaczego to Ciebie zauważyli?

Sam chciałbym wiedzieć. Pewnie znaczenie miało to, że „Pokot" Agnieszki Holland znalazł się w konkursie festiwalu w Berlinie, i to, że kiedyś zostałem wyróżniony nagrodą Shooting Star. No i fakt, że zagrałem w „Beyond Words" („Pomiędzy słowami") Urszuli Antoniak.

Shooting Star na Berlinale dostałeś już pięć lat temu. Zawróciło Ci to w głowie?

Wtedy myślałem, że ta nagroda to moja jedyna szansa, by zrobić coś za granicą. To bardziej stresowało, niż zawróciło w głowie. Ale w ciągu kilku lat różne sukcesy i niepowodzenia nauczyły mnie, że to nie do końca tak działa.

Nagroda miała wymierny efekt?

Poznałem mnóstwo ludzi, m.in. reżyserów castingów, dzięki czemu czasem dostaję niewielkie role w międzynarodowych produkcjach. Nagroda pozwala wejść w środowisko anglo- i niemieckojęzyczne. Dlatego też cieszę się, że trafiłem na listę „Variety". Chodzi o to, żeby zaznaczać swoją obecność.

A propos obecności. Kilka lat temu w rozmowie z ELLE przyznałeś, że nie masz konta na Facebooku. Nadal trzymasz się tej strategii?

Tak. Nigdy nie założyłem konta i to nie tylko dlatego, że chcę chronić prywatność. Nie odpowiada mi sama idea pokazywania w internecie siebie i swojego życia oraz podglądania cudzego. To naprawdę przerażające, bo w realu ludzie są przecież zupełnie inni. Dopóki w to nie wchodzisz, jesteś w miarę bezpieczny. A jak raz spróbujesz, to myślę, że ciężko jest się z tego świata wydostać.

To, że dorastałeś w Niemczech, ma wpływ na to, jaki jesteś?

Na pewno. Miałem 11 lat, kiedy wróciliśmy do Polski. W Niemczech jako emigrant musiałem dostosować się do obcego społeczeństwa, a z kolei wracając do Polski, byłem już przystosowany do życia tam. Musiałem powtórnie odnaleźć się w nowej sytuacji.

Porozumiewamy się pewnymi kodami kulturowymi – załapałeś się np. na fenomen Barei, „Misia”?

Nie do końca. „Misia” obejrzałem pierwszy raz w liceum, a kiedy ktoś wspominał „5-10-15”, to nie wiedziałem, o czym mówi. W sensie popkulturowym wychowałem się w Niemczech i jeszcze po powrocie do Polski oglądałem w telewizji głównie niemieckie programy. A tamtejsza popkultura jest zupełnie inna, o wiele więcej czerpie z Ameryki. Więc nadal poznaję tu nowe dla mnie rzeczy. I się dziwię.

Czułeś się wyobcowany?

Absolutnie tak. Co teraz pomaga mi w pracy. Potrafię się zasymilować, dogadać, przyjąć świat, do którego wchodzę. Nie blokuję się, nie mówię: „Albo idziesz w to, co proponuję ja, albo nie pracujemy”. W sztuce tak się nie da. Artystyczna dusza chłonie jak gąbka. Nie zamyka się, tylko przetwarza to, co spotka.