Mieszkamy w kraju, w którym podobno wszyscy narzekają. I od minusów zaczynamy opowieść o tym niespełna 30-metrowym mieszkaniu. Tony gruzu wewnątrz, dwa maleńkie lokale podzielone ścianami, jak to w starych kamienicach bywa, grubymi na pół metra z okładem, a na dodatek to parter, z jednym tylko oknem. Trudno bowiem za prawdziwe okno uznać maleńki lufcik pod sufitem. A gdyby wad było za mało: jedno z pomieszczeń wiele lat temu służyło jako szalet, a drugie jeszcze niedawno było punktem ksero. Stan obu lokali każdy człowiek przy zdrowych zmysłach określiłby jako koszmarny.

Historia tego wnętrza ściśle związana jest z kobietami, które nie narzekają. Przeszkody traktują jak wyzwania, a oczyma wyobraźni widzą więcej. Gdyby nie ich upór, spokój i wyobraźnia nigdy nie byłoby tej ciekawej i bardzo wygodnej kawalerki.

Ale zacznijmy od początku.  Kasia pewnego dnia znalazła ogłoszenie o małych lokalach na parterze w centrum, z ciekawości poszła je obejrzeć z Moniką Gruszką z pracowni LUUMO, znajomą architektką, z którą współpracowała kilka lat wcześniej.

Co zobaczyły, już wiecie. To, co sobie wyobraziły, możecie zobaczyć na zdjęciach.

Kasia namówiła swojego męża Grzegorza na zakup, argumentując, że może któremuś z ich dzieci w nieodległej przyszłości przyda się studenckie lokum, a na razie mogą je wynająć. I tak nabyli niespełna 30 niedoświetlonych metrów w opłakanym stanie, podzielonych na dwa pomieszczenia, ale bez łazienki i bez kuchni. Monika Gruszka z pracowni LUUMO od razu wystąpiła o zgodę na okno. Dostali ją bez problemu, ponieważ w oryginalnej fasadzie rzeczywiście istniało w miejscu lufcika.

Kasia i Monika są sentymentalne: postanowiły odzyskiwać i przywracać. Cegła, drzwi wejściowe i wspomniane skrzynkowe okno w opłakanym stanie – te elementy musiały zostać doprowadzone do stanu użyteczności, ba, nawet świetności. Okazało się, że pan Marian, jeden z członków ekipy remontowej, pracował kiedyś przy renowacjach haussmannowskich kamienic w Paryżu. Pieczołowicie odnowił okno, a drugie wykonał starannie na wzór pierwszego. Nie wszystko jednak szło jak z płatka. Szef ekipy remontowej, pan Tomek, wciąż powtarzał: „Tylko spokój nas uratuje”.I ratował! Na przykład gdy nie można było postawić kontenera i trzeba było nosić gruz naprawdę daleko przez cztery miesiące. Albo gdy problemem okazało się wydzielenie kuchni i łazienki bez utraty jednego z pokoi. Monika wpadła wtedy na odważny pomysł spójnej, drewnianej konstrukcji i zarazem ramy, która stylistycznie połączyła strefę łazienki i kuchnię. Rama idzie po ścianie dość obszernego korytarza i kończy się w sypialni. Blisko wejścia jest moduł z szafą. Tuż za nim, naprzeciwko wejścia do saloniku, mieści się część kuchenna. Moduł łazienkowy został ulokowany równolegle do łóżka. Razem tworzą nietypowe i praktyczne rozwiązanie, które okazało się także niedrogie. Monika obawiała się, że może Kasi i Grzegorzowi pomysł wyda się zbyt wywrotowy. Ale im niekonwencjonalne rozwiązanie spodobało się od razu. Bo zachowując spokój, zawsze dopuszczają do głosu wyobraźnię. 

WNĘTRZE TYGODNIA - GALERIA>>>

Tekst: Ela Stasiak