Para decyduje, że oglądają porno. Czasem razem, przed ich wspólnym zbliżeniem, czasem oddzielnie. Któregoś dnia ona wchodzi do sypialni, widzi, że on ma włączony film, i zaczyna żartować, że trzeba znaleźć mu nowe hobby. Ale wychodząc, słyszy, że z komputera dochodzi kobiecy głos adresowany do jej partnera: „Jak tam? Doszedłeś już?”. Okazuje się, że to rozmowa na komunikatorze internetowym. Ona uważa, że to zdrada, on – że „personalizowane porno”. Zdradził czy nie?

Andrzej Depko: Zależy, na co się umawiali. Każda para ma swoją hierarchię wartości, reguły i normy, którymi się kieruje. Dla jednych sam fakt, że partner pokaże się przed kimś nago, będzie zdradą. Albo flirtowanie przez telefon, bez erotycznych propozycji. A dla innych nawet seks nie będzie nosił znamion zdrady. Ludzie mają różne poziomy zawłaszczania drugiej osoby. Wynika to z cech osobowości, wychowania, zaburzeń lękowych, socjalizowania seksualności i norm, które uznają w życiu za ważne. Ogólnie o zdradzie mówimy wtedy, kiedy zdradzona osoba traci poczucie bezpieczeństwa z powodu zachowania tej pierwszej. 
 

Mężczyźni są bardziej zazdrośni o fizyczność czy sferę emocjonalną?
Odpowiem przewrotnie: u kobiet bardzo często nawiązanie romansu wiąże się z gotowością do przewartościowania w zakresie emocjonalnym. 


Czy to nie jest odrobinę staroświeckie? Przecież kobietom też czasem chodzi tylko o seks! 
To nie jest staroświeckie – po prostu nie można ludzi wrzucać do jednego sita i mówić: „Tu są kobiety, a tu mężczyźni i to wszystko jest dla nich charakterystyczne”. Sita mają różne oczka i można przez nie przesiać z pozoru jednorodną grupę mężczyzn na osoby, które będą miały bardzo różne przekonania. Możemy trafić na kogoś, kto całe życie kieruje się zasadami religii, jest głęboko wierzący – i on właśnie z tego powodu nie będzie zdradzał. Wszelkie formy zdrady będą dla niego krzywdzące i już. 


Bez względu na płeć? 
Tak. Możemy też trafić na osoby z podwójną moralnością: mówią, jak bardzo trzeba piętnować zdradę, a jednocześnie mają kogoś na boku. W kontekście zdrady i płci tylko jedno wydaje mi się pewne: przez co najmniej trzy tysiąclecia kobiety, zdradzając, musiały wykazywać się większym sprytem, bo system patriarchalny osadził ich seksualność w sztywnych gorsetach. One socjalizowały się seksualnie na zasadzie zakazu: tego ci nie wolno, tamtego też nie. I były pacyfikowane. Myślę, że to nie pozostało bez wpływu na geny. Kobiety, które teraz chcą zdradzać, potrafią się do tego doskonale przystosować. Mam pacjentkę, która zdradza męża od ponad 20 lat. Mówi: „Seks dla mnie był zawsze bardzo ważny, więc kiedy po wstępnych uniesieniach mój mąż poświęcił się pracy, rozwojowi zawodowemu i ewidentnie wykazywał, że ma mniejsze potrzeby seksualne, zaczęłam szukać innych partnerów. Co nie zmienia faktu, że męża bardzo kocham: zawsze kiedy idę spotkać się z kochankiem, gotuję wyjątkowo dobry obiad. Dbam o to, by mężowi i dzieciom nie stała się krzywda. Oni są dla mnie najważniejsi. A to, że mam swoją małą tajemnicę, która pozwala mi trochę zaszaleć? Nikogo przecież nie krzywdzę”. 


Przyjęła męski model, jest jak Don Draper albo Tony Soprano: przygoda przygodą, ale rodzina jest najważniejsza. 

Zdarzają się mężczyźni, którzy zdradzają i nie dbają o rodzinę. Mało tego – nie spinają się nawet, by zdradę ukryć. Bo mężczyźni mają przyzwolenie społeczne na romanse. Zasady i reguły odnoszące się do seksualności tworzyli przecież sami, więc zadbali o to, żeby mogli więcej. 
 

Teraz jest im trochę trudniej, co prawda nigdy nie było tak łatwo o romans, ale nigdy ukrywanie go nie było tak trudne. 

To prawda. Era cyfrowa spowodowała, że znowu aktualne stało się XVIII-wieczne powiedzenie, że nic tak nie plami honoru kobiety jak atrament. Dziś moglibyśmy powiedzieć, że nic tak nie plami honoru obu płci jak komunikatory, czaty, randkowe aplikacje. Bo to wszystko przecież zostaje – jeśli nasz partner z jakiegoś powodu stanie się podejrzliwy i zaniesie nasz komputer do odpowiedniej firmy, to wydobędzie rozmowy nawet sprzed kilku lat. 


Nie wiem, co jest bardziej przerażające: to, że sextingi zostawiają cyfrowe ślady na wieczność, czy to, że jeśli zdradzany je znajdzie, zaczyna kopać coraz głębiej i często ma silną, masochistyczną potrzebę przeczesywania megabajtów rozmów, zdjęć, filmów. 

Wszystko zależy od tego, kto, kogo i jak zdradza. Ale najważniejsze jest pytanie, dlaczego zdradzamy. Powody można podzielić na dwie grupy: seksualną i pozaseksualną. W tej drugiej znajdują się takie jak nieudany związek czy potrzeba dowartościowania. Seks w przypadku takiego romansu nie do końca służy samej przyjemności ze współżycia, ale potwierdzeniu własnej wartości czy atrakcyjności. 


Mówimy o sytuacji wieloletnich związków, w których jedna strona zaczyna marzyć o flircie, chce być uwodzona. 

Niekoniecznie. Są ludzie, którzy zdradzają już po roku.


Są ludzie, którzy żyją w szczęśliwych związkach, a i tak zdradzają. 

No właśnie. Chodzi o to, że potrzebują relacji dopełniającej. 


Brzmi jak psychologiczny wytrych. 

Ale nim nie jest. Niektórym niezbędna jest pewna baza, stabilizacja, dzięki której mogą funkcjonować. Ale jednocześnie pragną przygód, bo to właśnie one pozwalają im się dowartościować i spełnić seksualnie. U mężczyzn to jest wyraźniejsze: chcą mieć madonnę za żonę i kochankę ladacznicę. W końcu wszystko się sypie. Żona odchodzi, jej miejsce zajmuje ladacznica i po pewnym czasie staje się madonną. Wtedy mężczyzna znowu zaczyna szukać ladacznicy na zewnątrz. 


Dlaczego tak się dzieje?

Bo mamy różne osobowości. Ktoś zdradzi, bo ma nieudany związek od początku, a ktoś inny po 20 latach, bo nie może już dłużej znieść rutyny. A jeszcze ktoś inny tylko dlatego, że ma w domu za mało seksu. Albo ma chorego partnera, który nie może dać mu satysfakcji.


Ale to już trudno uznać za zdradę. 

A co to jest, jeśli nie zdrada? Przecież druga strona będzie cierpiała, jak się o tym dowie.


No, ale przecież nie może uprawiać seksu. 

Nie może, ale jednocześnie nie chce być zdradzana. Zdarzają się takie osoby: jestem chora, ale i tak cię zawłaszczę. Dobry tu jest też przykład par, które mają problem z seksem oralnym. Znam mężczyzn, którzy nie pieszczą swoich żon oralnie, bo się tym brzydzą. Nie brzydzą się swoich partnerek, ale uważają, że kobiece narządy płciowe nie służą do całowania. Kontakt języka z wargami sromowymi jest dla nich źródłem dyskomfortu. Tu, w gabinecie, poznałem kiedyś taką parę: on był bardzo zaborczy, zazdrosny do tego stopnia, że kiedy rano wychodzili do pracy, to tylko on miał klucze do domu. Jechał po nią po południu, wracali razem. Któregoś dnia ona miała dosyć. Najpierw celowo zapomniała torebki, wróciła do domu i zostawiła otwarte okno. Kiedy mąż wrócił po pracy do domu, w szafie nie było już jej rzeczy. Odeszła do tego, który dał jej satysfakcję. Co więcej – związała się z nim, mimo iż żyło im się znacznie gorzej. Ale on się nie brzydził dotykać jej językiem. 


Dlaczego ludzie tego wcześniej nie ustalają? On mógłby powiedzieć: „Nigdy w życiu nie zrobię ci minety”. A ona: „O nie, w takim razie nie mogę za ciebie wyjść”. 

Niektórzy zachowują czystość do samego sakramentu, dopiero później zaczynają się problemy. Pamiętam taką parę: ona z poprzednim partnerem miała najcudowniejszy seks oralny w życiu. Właściwie to on wyzwolił w niej taką potrzebę pieszczenia oralnego mężczyzn. Dzięki temu ona zyskała poczucie siły, dominacji, spełnienia. Ale z różnych względów się rozstali. Jej kolejny partner, później mąż, nie uznawał takich zachowań. Uważał, że kobieta, która bierze męski członek do ust jest prostytutką. Podjęła dwie próby pieszczot oralnych i usłyszała, że jeśli spróbuje trzeci raz, on wniesie sprawę o rozwód. 


Jak to się skończyło?

Zanim odeszła od męża, zaczęła robić to z kolegą w pracy. Po pewnym czasie uznała, że ma tylko jedno życie i nie warto go poświęcać dla mężczyzny, który nie docenia jej zaangażowania erotycznego. 

Nie da się takiego mężczyzny jakoś przekonać? Swoją drogą, jak to brzmi – przekonywanie faceta do seksu oralnego. 
Nie da się, bo niektórzy nie potrafią skorygować swoich poglądów. Nawet jeśli kochają swoją partnerkę. 

A inne powody zdrady?

Jednym z najczęstszych jest rozczarowanie seksem, które następuje po latach. I brak umiejętności przeciwdziałania tej nudzie. 

I chyba takie naturalne zanikanie chemii. Z czasem przestajemy czuć zapach partnera, który na początku bardzo nas podniecał. 

Zapach czujemy zawsze, ale jesteśmy modyfikowani przez relacje pozaseksualne. Punktem wyzwalającym są często rozczarowania w zupełnie innych, niezwiązanych z seksem płaszczyznach, które przekładają się na łóżko. Są związki, w których właściwie od początku trwa walka o dominację, pojawiają się konflikty, oboje pielęgnują umiejętność nasilania kłótni zamiast wygaszania ich. W takich związkach, nawet jeśli intensywnie czuje się zapach partnera, to on nie jest pożądany, bo zaczyna kojarzyć się z osobą, do której nic nie czujemy. I ten sam zapach, który nas kilka lat temu podniecał, może stać się przyczynkiem do…
 

Otwierania okna. 

Właśnie. 

Skoro kulturowo jesteśmy otwarci na seks, to dlaczego wciąż tak wstydzimy się zdrady? I dlaczego ona tak bardzo boli?

Bo godzi w poczucie bezpieczeństwa i własnej wartości. Wybieramy kogoś, przypisujemy mu określone cechy, wierzymy, że nie zrobi nam krzywdy. I bez względu na to, czy jesteśmy w związku otwartym, swingerskim czy sakramentalnym, wierzymy, że wybraliśmy najlepszą osobę na świecie. Że ją znamy. Więc jeśli ona zdradziła, to znaczy, że potwornie się pomyliliśmy. I ten błąd, nasz własny, strasznie boli. Dowiadujemy się też, że wcale nie jesteśmy wyjątkowi. Bo doprowadziliśmy do tego, że z jakiegoś powodu ta osoba zdradziła. 

Znalazła kogoś na nasze miejsce. 
Wszystko przez to, że oczekujemy od partnera całego pakietu: ma być kochankiem, przyjacielem, kumplem, towarzyszem przygód, partnerem intelektualnym. 

Może trzeba zrobić krok w tył i przestać myśleć, że partner spełni wszystkie nasze potrzeby? Zaakceptować, że nam też może się zdarzyć skok w bok. 

Myślę, że trzeba by panią spalić na stosie za szerzenie takich herezji. 

Dlaczego?

Bo co prawda wiele by to ułatwiło, ale nie jesteśmy gotowi na takie rozwiązania. Społeczeństwo lubi pielęgnować swoje reguły, normy, pieczołowicie wypracowywane przez lata. To jest proces, który musi zachodzić powoli. Ale z drugiej strony nowe pokolenia wychowują się już w zupełnie innym paradygmacie – szybkiego, niezobowiązującego seksu, zapewnionego przez internet. 

W jakim kierunku to zmierza?

Są dwie opcje: albo w stronę wyzwolenia, bo okaże się, że stabilność jednak jest nudna i doskwiera. Albo w stronę wstrzemięźliwości: młody się wyszumi, trochę dojrzeje i będzie chciał zapomnieć 
o szaleństwach młodości. Stanie się porządny i będzie nawoływał do wierności jednemu partnerowi. Niech się pani nie śmieje, to wcale nie jest zabawne. Pierwsze ławki w kościołach zajmują kobiety, które w młodości bzykały się jak szalone. A potem nagle postanowiły o tym zapomnieć. 
Do tego Kościół postrzega zdradę podwójnie negatywnie: nie dość, że nie można tego robić, to jeszcze nie można o tym myśleć. 

No, i jeszcze trzeba żałować. 

Jeśli faktycznie będzie tak, jak Pan mówi, to zniknie cały czar zdrady, jakiegoś sekretu, który jest kluczowy, bo romans stanie się zbyt dostępny. Ekscytuje nas dlatego, że jest tajemnicą.

Nie. Ekscytujemy się romansem, bo możemy bezpiecznie załatwić sprawę, o którą nam chodzi. W romansie ważne jest, że druga strona pokazuje, czego pragnie – romans to wychodzenie naprzeciwko oczekiwaniom drugiej osoby. W romansie obie strony zgadzają się na to samo.

Czy zdradę można przekuć na coś pozytywnego?
Tak, jeśli ta druga, zdradzona strona potrafi się zdystansować i przyjrzeć tej sytuacji, zastanowić, co się właściwie stało. A nie zrzucić całą winę na partnera, tupnąć nogą, obrazić się i odejść. 

Można ochronić związek przed zdradą?
Niektórym się to udaje, ale statystyki pokazują, że niedługo będą stanowili mniejszość. Związek tworzy dwoje ludzi wyposażonych w odrębne układy nerwowe o różnym stopniu pobudliwości, impulsywności, radzenia sobie z emocjami. I ta odmienność powoduje, że życie z drugim człowiekiem jest cholernie trudne. Rozczarowuje na różnych poziomach. Wszystko można właściwie sprowadzić do jednej rady: wychodź zawsze naprzeciw oczekiwaniom swojego partnera. I egzekwuj, żeby on robił to samo. To oczywiście trudne, bo naturalnie następuje pewna habituacja, wydziela się z czasem mniej hormonów, odchodzimy od namiętności do przywiązania – no, jesteśmy narażeni na to, żeby zdradzać, bo świat wokół nas podsuwa liczne pokusy. 

Może dlatego ci, którzy zdradzają, mawiają: „Czuję, że żyję”.
Do czasu, aż zdrada wyjdzie na jaw. Wtedy jedni mówią: „Warto było”, a inni: „Po co mi to było”. Kto ma rację? Oto jest pytanie.