Którego bohatera „Ziarna prawdy” najbardziej lubisz?
Borys Lankosz: Powinienem powiedzieć, że prokuratora Szackiego, bo to był powód, dla którego chciałem opowiedzieć tę historię, ale zło ostatecznie okazało się atrakcyjniejsze. W Szackim jest wiele rzeczy, które mi się podobają. Umiłowanie zdrowego rozsądku, to, że jest racjonalistą. Że nie ulega łatwo wpływom. Nie interesują go interpretacje ani stronnictwa, ani oszołomy od politycznej poprawności, ani antysemici. Lubię w nim upór w dążeniu do prawdy.

A pamiętasz, że „Dom zły” Wojciecha Smarzowskiego był reklamowany hasłem: „Prawda? nie ma takiej”.
Wojtek jest nihilistą. Ja nie.

Więc prawda istnieje?
Prawda to jedyne, co istnieje. Fikcję, kłamstwo wymyślamy. Zawsze lubiłem cytat z Mojżesza Mendelssohna, który powiedział, że w życiu najważniejsze jest szukać prawdy, kochać piękno, chcieć dobra i czynić najlepsze.

Szacki jest mizoginem, nie znosi ludzi, lekko gardzi kobietami. Za to go chyba nie lubisz?
Jego pogardy dla kobiet nie rozumiem. Dla mnie taka postawa świadczy o jakimś zaburzeniu. Ale też my wszyscy jesteśmy stamtąd, z tamtej epoki. Z każdego z nas ten szowinizm może w każdej chwili wyjść. Staram się uczestniczyć w życiu swojej rodziny, pomagać żonie, ale na ogół mi się nie chce. Wtedy włącza mi się czerwona lampka i się staram.

Masz w sobie dostęp do kobiecej strony swojej osobowości?
Mam dużo kobiecych cech. Na przykład empatię. Kobiety mają większy talent do tworzenia więzi. Dla mnie ona też jest ważna. Na tym polega też mój model pracy na planie z aktorem. Chcę pogłębienia relacji, zaufania.

Twoje filmy mocno dotykają życia. W filmach dokumentalnych łamiesz tabu, przesuwasz granice. A jeśli już robisz komedię, jak „Rewers”, to czarną aż do kości. Skąd takie podejście?
Moje życie układa się szczęśliwie, bez większych tragedii czy traum, ale zawsze miałem poczucie, że świat wcale taki nie jest. Teraz myślę, że wszystkie tematy, jakie wybierałem, do filmów dokumentalnych czy fabularnych, były prowokowaniem losu. Żeby czegoś doświadczyć i dzięki temu dowiedzieć się czegoś o sobie. Cały czas rozmawiamy o prawdzie. Staram się, żeby każdy film był dla mnie jakąś lekcją, nie tylko warsztatową, także prywatną. Jestem świadomy wszystkich mroków i niedoskonałości, które mam w sobie, ale też przekonany, że moim zadaniem jest rozpoznanie i próba ich rozświetlenia. Mój film dyplomowy miał tytuł „Rozwój”. To była sytuacja graniczna dla mnie, dwudziestokilkuletniego chłopaka, który mówił: „Jestem otwarty, tolerancyjny, ba, solidarny”. I nagle znalazłem się w piekle, w domu opieki nad głęboko upośledzonymi starcami. By dostrzec w nich człowieka, musiałem przekroczyć siebie. Dziś myślę, że najważniejsza jest odwaga. Zrozumiałem też, jak ważna jest czujność. Z nich bierze się zrozumienie i emocjonalne zaangażowanie.