Elle 2/2017

Wypieki na twarzy. Przyspieszone bicie serca. Nerwowo przerzucane strony. To ja przed laty, wykradająca rodzicom egzemplarz „Sztuki kochania” Michaliny Wisłockiej. Wersja z odwróconą młodą parą. Ona w kwietnym wianku, zarzuconym na welon, on w połyskującym ciemnym garniturze. Biblia miłości, seksu, wyzwolenia. Mam ten egzemplarz do dziś. Zaczytany, wypłowiały, posklejany taśmą klejącą. Był nie tylko podręcznikiem, inspiracją, ale przede wszystkim odkryciem własnej kobiecej seksualności.

Siedem milionów sprzedanych egzemplarzy (więcej niż „Trylogii” Henryka Sienkiewicza), wielkie problemy z wydaniem. Partyjni notable z KC PZPR blokowali parę lat ukazanie się książki, a rysunki pozycji seksualnych kazali zmniejszać do rozmiarów znaczka pocztowego. „Sztuka kochania” pojawiła się w aurze totalnego skandalu. Wisłocka burzyła wszelkie tabu. Uczyła, co to orgazm, i rozgrzeszała kobiety, gdy nigdy go nie doznały. Mówiła o potrzebie antykoncepcji i problemie aborcji. A także opisywała najbardziej wyszukane pozycje seksualne. Uczyła nas, co to bliskość,
pożądanie, tłumaczyła „skomplikowaną” naturę mężczyzn, jednocześnie wspierając kobiety. Jej książka stała się legendą. Co tak naprawdę nam dała Wisłocka, dowiecie się z naszej redakcyjnej dyskusji na stronie 64.
40 lat po ukazaniu się jej książki wchodzi do kin film „Sztuka kochania” w reżyserii Marii Sadowskiej. Czy biografia najsłynniejszej polskiej seksuolożki zburzy kolejny mit? Żyła w skomplikowanym małżeńskim trójkącie, adoptowała nieślubne dziecko swojego męża i bez przerwy zakochiwała się w kolejnych, dużo młodszych kolegach. Czekam na ten film. Szczególnie w dzisiejszych czasach. Kiedy słowo „antykoncepcja” pali współczesnych partyjnych notabli równie mocno jak w latach 70.