Ubieramy się do pracy, na wieczorne wyjście, spotkanie z przyjaciółmi, imprezy… Co robimy po powrocie do modu? Zdejmujemy sukienki, garnitury, koszule a nawet dżinsy i… przebieramy się w coś wygodnego. Już nie musimy wyglądać świetnie bo przecież nikt nas nie ogląda poza naszym odbiciem w lustrze i ewentualnie domownikami, którzy, ustalmy, widzieli nas już w każdych okolicznościach. Co jednak gdy z tego domu w ogóle nie wychodzimy lub to wychodzenie ograniczone jest do minimum? No właśnie i tu stajemy się świadkami narodzin dwóch zupełnie nowych, opozycyjnych nurtów. Te dwa „ruchy” powstały zupełnie spontanicznie właściwie już w momencie wybuchu epidemii. Pierwsza grupa od razu przebrała się w dresy i bluzy z kapturem. Druga nie dawała za wygraną i stroiła się dalej, tyle, że na home office.

Świadomość, że mam chodzić przez cały dzień w dresach i mój sprzeciw wobec tego sprawił, że trafiłem do grupy numer 2. Grupy, która podczas siedzenia w domu wkładała koszule, chinosy, maksi sukienki, spódnice, żakiety, ach czego tam nie było, a następnie wszystko skrzętnie dokumentowała na Instagramie. Prekursorką tego ruchu była moja redakcyjna koleżanka, Karolina Limbach, która wmyśliła nawet hashtag dla tej społeczności: #strojesienahomeoffisie. Pod nim można było wrzucać swoje wymyślne, domowe stylizacje, które z powodzeniem mogłyby sprawdzić się na korytarzach drapaczy chmur, imprezie, w teatrze a nawet na czerwonym dywanie. Jak mówi influencerka Gosia Boy: „Kiedy kilka miesięcy temu zostaliśmy zamknięci w domach, wiele osób poczuło, że w ówczesnej, poważnej sytuacji, nie wypada "stroić się". Epidemia strachu na jakiś czas sprawiła, że włożyliśmy wygodne dresy i piżamy. Z biegiem czasu jednak zatęskniliśmy za czynnością ubierania się, z którą dla wielu wiążą się psychologiczne i emocjonalne korzyści. Odkryliśmy na nowo czerpanie przyjemności z ubierania się dla siebie i najbliższego otoczenia. W końcu przez lata pielęgnowaliśmy te rytuały przed lustrem, które stały się częścią naszego "ja". Bo z ubieraniem się jest jak z dobrą imprezą - nawet jeśli jest to impreza jednoosobowa - nigdy nie masz jej dość”.

Ale czy naprawdę tak wystrojeni siedzieliśmy np. bite osiem godzin przed komputerem w kuchni? Sam brałem udział w tym stylowym procederze i przyznam, że sprawił mi on dużo frajdy, ale zaraz po zrobieniu sobie zdjęcia na Instagram, natychmiast przebierałem się w… dresy. I podejrzewam, że większość robiła podobnie. Wychodziłoby więc, że byliśmy jedną grupą podzieloną na tych, którym radość sprawiały małe, modowe oszustwa w social mediach i tych, którzy na tę zabawę nie mieli ochoty. Na sam koniec jednak wszyscy lądowaliśmy w dresach na kanapie. A skoro tak to oznaczałoby, że moda i stylizowanie się przestaje mieć dla nas sens, jeśli nie oglądają nas inni, że siedząc w domu sami ze sobą wcale nie mamy potrzeby wyglądać wyjątkowo. Wystarczą te przysłowiowe dresy. I zresztą tę teorię potwierdzają wszystkie sprzedażowe wyniki z czasów najbardziej restrykcyjnego okresu przemieszczania się, które wskazywały jasno, że nie sprzedawało się nic oprócz wygodnych spodni dresowych, bluz i piżamek. Chyba, że owy dres także potraktujemy jako formę strojenia się i współczesny, modowy atrybut, który nie powinno się lekceważyć. Tak właśnie sugeruje dziennikarka Maja Chitro: „Jestem przekonana, że ubieramy się dla siebie, żeby dobrze się czuć. A jeśli dobrze się czujemy, wyglądamy lepiej nie tylko w swoich oczach, ale i oczach innych. Przez czas lockdownu siedzieliśmy w domu, najchętniej w dresach. Zdawało się, że przestajemy się przejmować tym, jak widzą nas inni, że przestajemy się stroić. I w pierwszej fazie przymusowego zamknięcia w domu faktycznie tak było. Ale z czasem przyzwyczailiśmy się do strachu. Skoro siedzieliśmy w domu, chcieliśmy, żeby było nam wygodnie. A wygodny jest dres. Zaczęłam więc przeglądać strony internetowe i zauważyłam, że z każdej oferty znikały najczęściej najmodniejsze modele dresów w najmodniejszych kolorach. Oszukujemy się, że nam nie zależy, ale przecież chcemy się czuć dobrze. Nie chodzi o próżność, ale podstawową poprawę nastroju w tym trudnym czasie. Świadomość, że chociaż nad tym mamy kontrolę”. 

"Moda jest językiem, w którym komunikujemy się z otoczeniem. Dlatego nie ma dla mnie niczego dziwnego w tym, że chcemy ubierać się również dla innych. Jest częścią kreacji wizerunku, który w dzisiejszych czasach dotyczy każdego z nas”, tłumaczy Boy. Zgadza się z tym dziennikarka i wykładowczyni mody Gabrysia Czerkiewicz: „Mówi się, że kobiety ubierają się dla innych kobiet. I coś w tym chyba jest. Podejmując odzieżowe decyzje wydaje się, że wybieramy to, co pasuje do nas, ale raczej nie założymy czegoś co nie zostanie zaakceptowane przez otoczenie. To że przez jakiś czas nie mięliśmy okazji pokazywać się innym nie sprawiło, że strojenie przestało mieć sens. Lubimy otaczać się ładnymi rzeczami i jeśli dla kogoś moda zawsze była ważna to tym bardziej w trudnych czasach pozwoli zachować resztki normalności”. Słowa te potwierdzałoby to co wydarzyło się po zniesieniu ograniczeń w przemieszczaniu. Nagle owe dresy poszły w kąt, za to na pierwszym planie pojawiły się eleganckie fasony, mocne kolory i efektowne wzory czyli wszystko w czym moglibyśmy przykuwać uwagę innych. Spragnieni chęci pokazywania się, chwalenia czy lansu wkładaliśmy nasze najlepsze ubrania, czasem wręcz przesadnie stylowe do okazji. Sam zacząłem jeździć na rowerze w marynarce, co wcześniej nigdy mi się nie zdarzało. Więcej czasu niż kiedyś poświęcam też na myślenie o tym w co się ubiorę bo zwyczajnie sprawia mi to radość. Wymyślanie sobie codziennych stylizacji do biura kiedyś było dla mnie uciążliwym i koniecznym procesem. Ale dziś, gdy wciąż pracujemy z domu, a wychodzimy w innych, bardziej błahych celach niż do pracy, stało się pewnego rodzaju wyzwaniem. Na pewno bardziej doceniam możliwość kontaktu z modą i jego wszechstronność. Możliwość wystylizowania się raz na retro dandysa a innym razem w look niczym z Riwiery Francuskiej sprawia, że mam poczucie wolności, który daje mi właśnie moda. I poprzez nią możliwość wyrażania siebie. 

Tylko czy chęć wyrażania siebie, ale bez publiki byłaby wystarczającą mobilizacją do tego aby bawić się modą? Dla projektantki Ani Kuczyńskiej tak. „Ubieranie się ma różne funkcje - społeczne i kulturowe, ubieramy się dla wygody, z potrzeby serca, dla innych. Kierujemy się różnymi kodami, wymogami i oczekiwaniami stawianymi nam przez społeczeństwo i miejsce, w którym żyjemy. Ja lubię ubierać się dla siebie. Jestem przekonana o tym, że dbałość o nas samych i o nasz wygląd pozytywnie wpływa na nasz humor i nastrój, nasze wnętrze. Inaczej podchodzimy do różnego rodzaju wyzwań mając na sobie marynarkę lub ładną sukienkę, inaczej dres. Luźny strój jest fajny od czasu do czasu, na dłuższą metę demobilizuje i rozleniwia”, mówi projektantka. Wniosek? Być może faktycznie ubieramy się dla siebie, ale dobrze byłoby, aby istniały możliwości i okazje, by doceniali to inni.