Nie pamiętam wszystkich filmów ani seriali, w których grał, ale jego role zawsze. Adwokata Bartka z „Magdy M.”, który nienawidził kobiet, męża Magdy Cieleckiej w „Samotności w sieci”, podkomisarza z „Instynktu”, gdzie partnerował Danucie Stence. Nawet jego ostatnia rola: ginekologa w lekko cukierkowym serialu „Lekarze”, ma głębię. Dlatego spodziewam się, że jest silny, opanowany, elegancki. Przede mną siedzi człowiek, w którym kipią emocje. Trudno się rozmawia z kimś, kto czyta w myślach i wszystko widzi. Szymon Bobrowski odpowiada nawet na te pytania, które zadałam tylko w myślach. Jednocześnie nie przestaje obserwować ulicy i wnętrza lokalu, w którym siedzimy. Mówi, że mógłby być policjantem, bo ma naturalny zmysł obserwacji, i na potwierdzenie tych słów łapie w locie siedzącego obok chłopaka, kiedy ten przewraca się na krześle. Wierzy w anioły.

ELLE Kobiety Pana kochają, wie Pan o tym?

Szymon Bobrowski: Wiem nawet, kim są! Mają 35-50 lat. Dojrzałe, wiedzące, czego chcą, lubiące silnego faceta, który nie jest troglodytą i potrafi budować zdania w logiczną myśl. Po autografy nie podbiegają do mnie nastolatki.

ELLE W serialach gra Pan policjantów, gangsterów, silnych facetów z tajemnicą w tle. Taki jest też Pana bohater w ,,Lekarzach”. Te role zbudowały Pana wizerunek macho. Jest Pan agresywny?

S.B. Agresywny nie, ale bywam impulsywny. Kiedyś podczas wakacji we Francji z żoną i dziećmi mieszkaliśmy niedaleko plaży, która podczas przypływu znikała pod wodą na kilometr w głąb. Nagle zaczął się taki przypływ, w ciągu sekund robiła się fala na dwa metry. Wtedy zobaczyłem, że na plaży została kobieta, kulejąca. Pobiegłem po nią, wszyscy stali i patrzyli. Ale to nie było bohaterstwo, tylko głupota, bo gdyby mnie ta fala zmyła, moja żona zostałaby sama z trojgiem dzieci.

ELLE Często się Panu zdarzają takie rzeczy?

S.B. Los mi cały czas zsyła takie petardy od życia. Jeszcze na studiach zatrudniłem się jako opiekun na kolonii w Kołobrzegu dla dzieci z ubogich rodzin. Trzy tygodnie byłem wzorowym wychowawcą, a przedostatniego dnia dzieci wymyśliły, że koniecznie chcą zbierać bursztyny. OK, to wstajemy rano i idziemy nad morze, zarządziłem. Nie uprzedziłem kierownictwa, bo wiedziałem, że by nas nie puścili. Idziemy: ja i tych 12 chłopców i nagle jeden z nich dostaje ataku padaczki. Jest szósta rano, ja sam na plaży i gromada przerażonych dzieci. Zacząłem reanimację, przerażony, mokry ze strachu. I nagle nadbiega człowiek, sam jeden w tej pustce. Okazuje się, że to lekarz na porannym joggingu. Anioł.

ELLE Spotykał Pan jeszcze potem tego anioła?

S.B. Często. Może powinienem w ogóle zacząć od tego, że jestem człowiekiem szczęśliwym. Nie mam żadnych problemów. Mam problemiki.

ELLE Co to są problemiki?

S.B. One wynikają z mojego poczucia odpowiedzialności. Mam troje dzieci i chciałbym je dobrze wychować. To nie polega na tym, że każdemu zabezpieczę po sto tysięcy na koncie i kupię mieszkanie, tylko na tym, by miały dobrze ułożone w głowach. Spędzam z nimi mnóstwo czasu, ile tylko się da. Czasem myślę, że moja rodzina przypomina stado piesków preriowych: żyjemy całą naszą piątką według własnych zasad. Nie spełniam żadnych wymogów Superniani. My karmiliśmy się za długo, spaliśmy razem za długo i inaczej się pieluchowaliśmy.