Małgorzata Halber, pisarka
Bez wstydu
Dzięki akcji #metoo zmieniło się wszystko! To, że powstał film braci Sekielskich, który ma tak duży oddźwięk. To, że pojawiły się filmy o gwiazdach molestujących swoich fanów, np. „Leaving Neverland” czy film o R. Kellym. Dzięki #metoo powstała przestrzeń do narracji ofiar, której wcześniej nie było.
W „Poetyce” Arystotelesa jest napisane, że wzruszymy się losem bohatera, jeśli uwierzymy, że to, co mu się przytrafiło, może przydarzyć się nam. I to jest dokładnie to, co zmieniło się po akcji #metoo. Jednego dnia wszystkie nasze koleżanki zrobiły to, co poradziły im zrobić ich amerykańskie koleżanki: jeśli byłaś w swoim życiu molestowana seksualnie, napisz #metoo. Gigantyczna fala, która przeszła przez internet, spowodowała, że narracja ofiar przestała być narracją ofiar. W języku angielskim nie używa się już tego słowa – o osobie molestowanej mówi się „survivor” (ocalały). Amerykanie, którzy wierzą, że język kształtuje świadomość, postanowili to zmienić. I dobrze. W Polsce wciąż króluje słowo „ofiara”, ale spojrzenie na nią na szczęście już się zmienia. Takie miałam wrażenie podczas oglądania filmu „Tylko nie mówi nikomu”, a także „Leaving Neverland”. Patrzyłam na fajnych facetów, którym molestowanie zniszczyło życie. Raz, że nigdy wcześniej nie słyszałam mężczyzn, którzy opowiadają o takim doświadczeniu, a dwa: nie było w tym taniej sensacji. Tylko historia, która sprawia, że inaczej patrzymy na osoby, które tego doświadczyły: z empatią i szacunkiem. Wcześniej te narracje były inne. Głośna sprawa Polańskiego – pamiętam dobrze reakcje, swoją też. „No tak, ale to jest Polański, przecież robi genialne filmy!”. Dziś trudno mi w to uwierzyć. Okazało się, że ten Polański wcale nie jest spoko. A minęło przecież ledwie kilka lat. To pokazuje zmianę, która się dzieje właśnie dzięki #metoo. 


Katarzyna Klimko-Damska, seksuolożka
Przełom jak pigułka
Zmieniły się dwie rzeczy. Po pierwsze, kiedy kobieta mówi: „Nie życzę sobie tego typu zachowań ani w czasie pracy, ani po” – to jest to jasny przekaz. Kiedyś spotkałoby się to pewnie z komentarzem, że to jakaś wariatka, stara panna, nikt jej nie chce, dlatego histeryzuje. W tej chwili to jasny przekaz, nie ma dyskusji. Kobieta może wyraźnie zaznaczyć granicę. A po drugie: mężczyźni muszą trochę pomyśleć, zanim coś powiedzą albo zrobią. Zastanowić się: czy moje uwagi na pewno są eleganckie? Czy chciałbym, żeby ktoś w ten sposób zwracał się do mojej żony albo córki? Myślę, że to najlepszy efekt #metoo: mężczyźni muszą myśleć. Oczywiście nie jest tak, że nagle wszyscy mężczyźni zaczną inaczej traktować kobiety, a kobiety natychmiast nauczą się wyznaczać granice, bo to jest proces. Ale on się zaczął, coś ruszyło i nie da się już tego cofnąć. Młode kobiety mają już to narzędzie, więc jak usłyszą komplement, to nie będą się już rumienić, nie będą zawstydzone. Wiedzą, że mogą powiedzieć wprost, czy im to pasuje, czy nie. Dziewczynie, która zaczęła akcję #metoo, powinno się wystawić pomnik, bo to trochę jak wynalezienie pigułki antykoncepcyjnej: jedna i druga dają wolność kobietom. A jeśli kobiety będą się czuły wolne i będą umiały się bronić, a mężczyźni zrozumieją, że „nie” znaczy „nie”, to pewnie będzie mniej przemocy. 

Kinga Dębska, reżyserka
Lepiej razem
Nie jestem niestety optymistką. Nie uważam, by akcja #metoo załatwiła sprawę. Z jednej strony cieszę się, że temat molestowania seksualnego został nagłośniony. Z drugiej – myślę, że kobiety, które ucierpiały najbardziej, wcale nie stały się bohaterkami tej akcji, nie wychylają się, cierpią w ukryciu. Choć z pewnością przyznanie się do bycia ofiarą przemocy seksualnej przez osoby medialne, sławne robi dla nich wiele dobrego. Pokazuje, że to może się zdarzyć każdej z nas i nie ma w tym naszej, czyli ofiar, winy. Pokazuje, że to jest zło i że nie ma na to przyzwolenia. Na fali #metoo kobiety zaczęły się nawzajem wspierać i to jest wspaniałe. A  wcale nie było takie oczywiste. Silne kobiety rzadko stają za sobą murem, często nie są sobie życzliwe. „Bądź taką kobietą, która poprawi koronę innej kobiecie, nie mówiąc światu, że się osunęła” – powtórzę za nieznanym autorem. Moja koleżanka mawia: „Jak ci już dają kluczyki do ferrari, to nie uśmiechaj się nieśmiało i nie odmawiaj, mówiąc, że to nie dla ciebie, tylko po prostu je weź!”. Kobiety często nie biorą tego, co im daje życie, właśnie ze strachu. Akcja #metoo pokazuje, że możemy przestać się bać i że w grupie siła. To bardzo ważne. Głęboko wierzę, że pomóc nam może tylko drugi człowiek. Zwłaszcza ten, który przeżył to samo.


Katarzyna Pawlikowska, ekspertka w dziedzinie zachowań konsumenckich
Stop reklamie
To, jak wpłynęła na świadomość kobiet akcja #metoo, jest widoczne w badaniach, to można zmierzyć. Akcja #metoo jest także częścią świata konsumenckiego. Kobiety dzięki niej zyskały świadomość, mówią: „Stop, nie jestem przedmiotem”. A kiedy same siebie zaczynają traktować podmiotowo, to też wybierają i kupują inne rzeczy. Prokobiece. Jeszcze kilka lat temu aż tak bardzo nie zwracałyśmy uwagi na reklamy, w których byłyśmy traktowane jak przedmiot – pokazywanie hamburgera trzymanego między nogami albo reklamowanie opon za pomocą wyeksponowanego biustu modelki nikogo nie dziwiło. Dziś wciąż takie reklamy można znaleźć, ale dziewczyny coraz rzadziej uważają je za normę. I bojkotują firmy, które myślą o nich jak o rekwizytach, które mają spełniać męskie potrzeby. Najlepszy przykład: kryzys firmy Victoria’s Secret, który nie trwa od miesiąca czy dwóch. To stała tendencja spadkowa. To się przekłada też na świat kultury i sztuki: baczniej przyglądamy się artystom, którzy nie szanują kobiet. Niedawno byłam na wystawie fotografii Helmuta Newtona i wrzuciłam kilka zdjęć na Instagram. To niewiarygodne, jak ostro zareagowały kobiety. Newton to wielki artysta, ale charakterystyczny w swoim widzeniu świata. Wiele jego zdjęć pokazuje kobietę jak przedmiot. Dziś Polki nie chcą już na coś takiego patrzeć i mówią o tym głośno. Ich refleksja i pewność, że mogą powiedzieć „nie”, to jest pokłosie #metoo. Ta akcja niesie wielką falę świadomości, a tego nie da się przecenić. Bo od uświadomienia sobie, kim jestem i do czego mam prawo, zaczyna się wolność. Oczywiście mówimy ciągle o uchylaniu drzwi, a nie otwieraniu ich na oścież, ale od czegoś trzeba zacząć! 


Sylwia Chutnik, pisarka
Mechanizmy przemocy
Media społecznościowe mają niesamowitą siłę, na dobre i na złe. Na dobre, bo hasztag #metoo rozprzestrzenił się w ciągu kilku dni po całym świecie. Akcja chwyciła od razu, nie potrzebowała zbędnej reklamy ani dodatkowych artykułów – to pokazuje wielką potrzebę kobiet powiedzenia głośno, że były molestowane. I na złe, bo negatywne skutki tej akcji są wyraźne – trzeba to przyznać, nawet jeśli jest się feministką. Bardzo łatwo rzucić oskarżenie bez pokrycia, które zrujnuje komuś życie. Jeden tweet czy wpis na zawsze może przylepić łatkę molestatora niewinnej osobie. W Polsce toczą się dwie sprawy, w których okazywało się, że nic nie jest takie proste. I teraz – czy zawsze mogę powiedzieć, że jestem po stronie kobiet? Tak. Czy to oznacza, że im wierzę? Owszem. Czy może się zdarzyć, że ofiara mija się z prawdą? Niestety tak. Bo ofiara też może być katem. Krótko mówiąc, akcja #metoo pokazała pewne aspekty przemocy, które nie są czarno-białe, po prostu. I nie wiemy jeszcze, na ile ona sama może być mieczem, który tnie na oślep. Może szwedzki pomysł aplikacji, w której każda strona przed stosunkiem seksualnym wybiera opcję „tak” albo „nie”, jest jedynym wyjściem? Nie wiem. Mimo wszystko bilans akcji #metoo jest na plus, bo dzięki niej zostały opisane mechanizmy różnego rodzaju przemocy. Kiedy kilka lat temu przygotowywałam spektakl „Gwałt. Głosy” w Teatrze Powszechnym na podstawie pogłębionych wywiadów z kobietami, które były ofiarami molestowania i przemocy seksualnej, było to dla ludzi szokujące. Teraz byłoby zaskakujące o wiele mniej właśnie dlatego, że narracja na temat kata i ofiary jest w publicznym dyskursie bardziej pogłębiona.

Wysłuchała Marta Szarejko