Twoje poprzednie książki były o modzie i luksusie w czasach PRL-u. A teraz przepytałaś pół Polski, żeby dowiedzieć się, co ludzie myśleli i czuli w dniu pierwszych wolnych wyborów, 4 czerwca 1989 roku. I znowu trafiłaś w sam środek ich codzienności.
ALEKSANDRA BOĆKOWSKA Moje książki pokazują realia bardziej nawet niż tytułowy temat. One zawsze były dla mnie pretekstem do pokazania czegoś więcej. W modzie bardziej mnie ciekawiło, kto i dlaczego nosił ubrania, a nie jakie konkretnie fasony. Pracując wcześniej nad opowieściami o PRL-u, zwróciłam uwagę, że ludzie często nie pamiętają, kiedy on się skończył. Z drugiej strony w Warszawie co pięć lat obserwowałam huczne obchody rocznic 4 czerwca. Sama uważam, że pierwsze wolne wybory zasługują na to, by ich rocznica była świętem. Postanowiłam sprawdzić, dlaczego jest świętem właściwie środowiskowym. Najpierw wytypowałam miasta. Zaczęłam od Lubaczowa na wschodzie, bo leży tuż przy granicy z ówczesnym Związkiem Radzieckim, a skończyłam w Świnoujściu, przy polsko-niemieckiej granicy. 
 

I co się okazało – że nikt nie pamięta tego dnia?
Różnie. Spotkałam kobietę, która robiła wtedy rewolucję w swoim życiu, przeprowadzała się i zapamiętała z tego czasu tylko to, a wybory całkiem jej umknęły. Nie pamiętał nic prezydent jednego z miast, zupełnie nic szefowa komisji wyborczej w podwarszawskiej wsi – jak powiedziała: „Nie zajmowałam się nigdy polityką”. 
 

W Twojej książce jest jednak więcej męskich historii niż kobiecych.
Kiedy rozmówcy polecali mi kolejnych, w 90 proc. wskazywali na mężczyzn. Kobiety, które działały razem z mężczyznami, wolały, by opowiedział o tym mąż, same szły parzyć kawę. Szkoda, bo one przeważnie mówią ciekawiej – pamiętają więcej szczegółów, opowiadają swoją historię, a mężczyźni najchętniej całej Polski. Jednego działacza zapytałam, jak się miała radość z odzyskanej wolności do udręczenia codziennością. Powie-dział: „A to może żona coś wie, ja nie robiłem zakupów”. Jego żona też była zaangażowana.
 

W książce znalazłam mnóstwo ciekawostek dotyczących ówczesnej rzeczywistości. Na przykład że „Pretty Woman” można było obejrzeć na nielegalu przed europejską premierą.Używasz terminu „wideowolność”. Jak Netflix?
Wideo było z pewnością większym luksusem niż dziś jest Netflix, choć – jak powiedział mi jeden z historyków – w Polsce było więcej magnetowidów niż w RFN-ie. Ale jednak nawet jeśli milion Polaków miało wideo, to 30 milionów – nie miało. Docierały do Polski z różnych miejsc, głównie z Singapuru i właśnie z RFN-u, w Peweksie były wściekle drogie. Kasety pochodziły z przemytu – przywoziły je stewardesy latające do Stanów. I tak właśnie „Pretty Woman” wylądowała w Białogardzie.

Rozmawiała Anna Luboń 

Aleksandra Boćkowska, „Można wybierać. 4 czerwca 1989”, wyd. Czarne