Pierwszy marca. Niecałe dwa tygodnie przed ogłoszeniem przez WHO pandemii koronawirusa. Ostatnia niedziela paryskiego tygodnia mody, program ustalony od miesięcy,
kolekcje na jesień–zimę 2020/2021 gotowe. Kilkanaście godzin wcześniej Kanye West zaprasza gości na osławioną już niedzielną mszę – Sunday Service, a w poniedziałek
późnym wieczorem – na doklejony naprędce do programu pokaz kolekcji Yeezy Season 8. Sunday Service odbyło się w niedzielnyporanek w Théâtre des Bouffes du Nord w 10. dzielnicy. Tłum, w którym obok dziennikarzy i stylistów stali Kim i Kourtney Kardashian, Jacquemus, Haider Ackermann, Olivier Rousteing, Michèle Lamy, a nawet Cédric Charbit, CEO Balenciagi, przyglądał się ubranemu w beże chórowi i Kanyemu kiwającym się w rytm muzyki przy pianinie. Wszystko trwało nieco ponad godzinę. Czym jest Sunday Service, które West zaprezentował równie niespodziewanie podczas ubiegłorocznej Coachelli? „Chodzi o to, żeby otworzyć serca i tworzyć muzykę, która jest w naszym odczuciu czysta i pozytywna” – tłumaczył muzyk u Davida Lettermana. „I robić to w każdą niedzielę, zapraszając wszystkich ludzi” – warto wyjaśnić, że w słowniku Westa „wszyscy” to Brad Pitt, Katy Perry czy Bradley Cooper. Reszta ma zadowolić się streamingiem. West szykuje się do roli pastora? Możliwe. Miał już przecież pomysł, żeby wystartować w wyborach prezydenckich. Religia okazała się jednak bardziej skomplikowanym tematem – artysta zgłosił nawet wniosek o budowę struktur medytacyjnych, który
(na szczęście) ze względów formalnych został odrzucony. Nie zniechęciło go to. W trakcie swoich mszy niczym pastor wygłasza kazania o tym, że za bardzo przywiązujemy się do dóbr materialnych: samochodów, zegarków, ubrań – to wszystko stawiamy ponad Boga. A po skończonych perorach zaprasza do swojego merchu po zakup gadżetów promocyjnych z hasłem Holy Spirit: skarpet za 50 dolarów czy bluz za 225. Noszą je już Jay-Z, Pharrell Williams czy Diddy, a także setki uczestników Coachelli, którym udało się kupić rzeczy w sklepiku festiwalowym. West na swój sposób celebruje, a nawet hajpuje religię, co w Europie wydaje się jeszcze dość osobliwe (choć w Paryżu zadziałało), z kolei w Stanach jest na porządku dziennym. Nagrał piosenkę „I Am a God”, zapozował na okładce „Rolling Stone’a” jako Jezus, a raczej Yeezus. Ale coraz większe pieniądze przynosi mu chrześcijańska moda. I nie tylko jemu.

W IMIĘ MODY I STYLU, I GUSTU. ŚWIĘTEGO?

W internecie wystarczy wpisać hasło „skromna moda”. Polskie zasoby pokazują cztery miliony wyników (światowe aż 140!). Szacuje się, że rynek ten jest już wart miliardy dolarów. W Londynie odbył się nawet jakiś czas temu Modest Fashion Festival, a to dopiero początek trendu. Mowa o modzie zgodnej z wytycznymi największych religii świata. Dla klientek z Bliskiego Wschodu duet Dolce & Gabbana od lat projektuje burki, DKNY pokazała specjalną kolekcję Ramadan, sieć H&M zaprosiła do kampanii modelkę
noszącą hidżab, Mariah Idrissi. A o promującej modę muzułmańską Dian Pelangi piszą najważniejsze serwisy, łącznie z Business of Fashion, który umieścił 29-letnią Indonezyjkę wśród 500 najważniejszych osób kształtujących branżę. Moda jest symbolem religijnej przynależności. To komunikacja wiary, przywiązanie do pewnych
norm, a także hierarchia, siła albo prostota i pokora, jak podkreśla we wstępie do „The Religious Life of Dress: Global Fashion and Faith” Lynne Hume. Ważna jest też perspektywa, z jakiej oceniamy religijny ubiór. Emma Tarlo, profesor antropologii na londyńskim Goldsmiths, przygląda się temu, dlaczego muzułmanki, nawet te zamieszkujące kraje zachodnie, coraz chętniej wyrażają swoją tożsamość przez strój. Choć w Europie zasłanianie twarzy w ostatnich latach wzbudzało niepokój, a feministki grzmią o patriarchalnej opresji, której symbolem są burki i czadory, okazuje się, że kobiety traktują je jako Projects, Gucci) i przyciąga nowych wiernych – także specjalnymi kolekcjami ubrań! Bo każdy z Megakościołów dzięki swoim pastorom ma kolekcje pełne gadżetów, często tworzonych z pomocą Jerry’ego Lorenzo, właściciela religijnej marki ubrań Fear of God. To on zasłynął stwierdzeniem, że „moda pomaga zdobywać followersów Chrystusowi”. W kościelnym merchu jest coś świeżego. I cool… Szczególnie jak ubiera to Bieber albo Kendrick Lamar. Takie T-shirty i bluzy w drugim obiegu schodzą za minimum 150 dolarów. Ale czemu się dziwić? Rzeczy wyglądają jak z kolekcji wiodących
streetowych brandów. Styl pastorów jest tak popularny, że o wywiady z nimi ubiegają się serwisy modowe, a ich stylówkom poświęca się instagramowe konta, np. @preacherssneakers. Warto śledzić.

BOGOBOJNY PROJEKTANT

Pandemia koronawirusa sprawiła, że kazania pastorów z Megakościołów przeniosły się na YouTube. Online działają także ich sklepy z gadżetami. Carl Lentz jest bardzo aktywny w sieci, dużo mówi o wzmocnieniu wiary, o potrzebie bliskości w trudnych czasach, o tym, że wyjdziemy z tej sytuacji mocniejsi. Nadal doskonale wystylizowany. Lentz wspierający społeczność zgromadzoną wokół Hillsong NYC opublikował też post, w którym opowiedział o przechorowaniu COVID-19 i konieczności stosowania się do zaleceń lekarzy: dystansowania społecznego, zakrywania twarzy maskami, chustami czy bandanami. Sam sfotografował się w tej od Fear of God, dziękując jednocześnie projektantowi marki. Fear of God, która nie tylko współpracuje z Megakościołami, lecz także ubiera Biebera na jego trasy koncertowe, to w środowisku mody ulicznej klasyk. Wymienia się ją jednym tchem obok takich gigantów, jak Supreme, Off-White czy Yeezy, którym dorównuje nie tylko cenowo, ale przede wszystkim dobrym krawiectwem. Jesienią do sklepów
trafi kolekcja stworzona we współpracy z domem mody Ermenegildo Zegna, a w kampaniach utrzymanych w skandynawskiej stylistyce (marka pochodzi z LA!) biorą udział gwiazdy, m.in. Jared Leto. Relacja mody i religii przestała być dziś metaforyczna, a stała się dosłowna. Fear of God to marka Jerry’ego Lorenzo, który często wrzuca cytaty z Biblii do mediów społecznościowych. Skąd pomysł? Tak to tłumaczył w „The Cut”: „Dorastałem z Chrystusem w centrum mojego świata, ale nie zawsze byłem taki bogobojny.
Po przybyciu do LA organizowałem imprezy. Potem zacząłem rozmyślać nad życiem i wiarą. Postanowiłem założyć własną markę”. Fear of God ma ogromne zaplecze celebryckie (przyjaciółmi i klientami są Jay-Z i Kanye West), jeszcze większe wsparcie Megakościołów, a także dziennikarzy mody – to projekty skrojone na potrzeby poszukiwaczy trendów z pokolenia millennialsów i generacji Z. Szybko więc stały się inspiracją dla innych marek, których centrum zainteresowań stanowi Chrystus. Wkrótce jak grzyby po deszczu wyrosły brandy z Jezusem w nazwie, streetowe, przystępne cenowo, których oferta w wielu przypadkach ogranicza się do czapeczek i bluz – tego, co najlepiej się sprzedaje.

POLACY NIE GĘSI, SWOJE MARKI MAJĄ

Chrześcijańskie marki podbijają kolejne rynki. Nawet polski. Tu dużą popularnością cieszy się Marie Zélie, założona przez Krzysztofa Ziętarskiego z myślą o żonie, która nie mogła znaleźć odpowiednio powściągliwych strojów w sieciówkach. Marka o konserwatywnej filozofii od początku istnienia stawia na propagowanie chrześcijańskich
wartości. W naszym kraju, tak bardzo przez ostatnie lata podzielonym, czasem za tę identyfikację jej się obrywa – bo kroje za kolano, bo płytkie dekolty. „Opowieść podręcznej”? To chyba zbyt ciężkie działo, biorąc pod uwagę światowe trendy i świetnie sprzedające się, zakrywające ciało projekty topowych brandów podczas tygodni mody. Ziętarski mówi też, że jego marka trafia „do każdej kobiety”, nie tylko katoliczki. Projekty zaś mają zapobiec „narażeniu się na przedmiotowe traktowanie przez mężczyzn”, którego
przyczynkiem ma być nieobyczajny wygląd. Kobiety w Polsce reagują na to w różny sposób. Przeglądam komentarze w mediach społecznościowych i widzę, że po kolejnej publikacji opisującej Marie Zélie część pań jest zaskoczona, bo nie spodziewała się, że filozofia marki jest związana z wiarą. Mają w szafie kilka sukienek i są zadowolone, bo jakość lepsza niż w sieciówce, a ceny zbliżone. Inne przeklinają, wspierając się wolnościowymi hasłami i oswobodzeniem z kajdan religijnej cenzury. Jeszcze kolejne lubią – za nawiązania do Kościoła i styl. Faktem jest, że Marie Zélie znalazła niszę i spełniła swoje zadanie.

SKROMNOŚĆ TO NOWA CZERŃ

Fran Lebowitz, amerykańska publicystka, napisała kiedyś, że „miłość do ubrań zastępuje jej duchowość”. Dziś moda nie musi już wypierać duchowości. Marki Religion, True Religion, Jesus Jeans lubiły szokować, kusić nagością. Jednak w ostatnich sezonach coraz częściej obserwujemy trend odwrotny. Molly Goddard, Cecilie Bahnsen, Shrimps, Baum und Pferdgarten, Gabriela Hearst czy Acne to popularne marki, które solidnie obudowują sylwetkę. Skromność to nowa czerń. Za to religia to (od zawsze) świetny biznes. Aż dziwne, że z modą tak długo było jej nie po drodze.

Tekst Maja Chitro

Artykuł ukazał się we wrześniowym numerze ELLE 2020