Kapelusze Philipa Treacy

Gorące, sobotnie popołudnie. Schody Hiszpańskie w Rzymie zalane słońcem. Z ich szczytu, po 135 stopniach schodzą modelki w pierzastych tunikach, błyszczących sukniach, jedwabnych kombinezonach i chmurach falban. Widok zapiera dech. Ucztę dla oczu zapewnił dom mody Valentino, który w historycznej scenerii urządził pokaz jesiennej kolekcji haute couture (z pierwszego rzędu show podziwiali m.in. Anne Hathaway, Andrew Garfield i Naomi Campbell). W ciągu 32 minut zaprezentowano 102 sylwetki i tylko 10 kapeluszy. „Tylko” lub „aż”, bo to w dużej mierze one nadały charakter całej kolekcji. Raz przypominały kwiatowe kule mieniące się na czerwono i fioletowo (modelki nosiły je do błyszczących garniturów, płaszczy w kwiatowe wzory i asymetrycznych małych czarnych), innym razem wielkie pióropusze aureole. Te zestawione z jedwabnymi tunikami i przezroczystymi pelerynami. 

Autorem nakryć głowy był Philip Treacy, najbardziej znany modysta świata. Rok wcześniej, także na potrzeby kolekcji haute couture Valentino, zaprojektował zdobione piórami gigantyczne nakrycia głowy przypominające meduzy (zdj. po prawej). Osiem analogicznych modeli, m.in. w odcieniu różu, bieli, czerni i fiołka, połączono z różnymi fasonami mini. Również w 2021 roku głośno było o pokazie haute couture Balenciagi, do którego Treacy stworzył 11 błyszczących kapeluszy przypominających latające spodki. A to ledwie czubek jego portfolio. Kapelusznik w ciągu ponad 30-letniej kariery pracował dla gigantów branży, w tym Chanel, Alexandra McQueena, Givenchy, Versace, Ralpha Laurena, Donny Karan czy Thierry’ego Muglera. Wierzy, że „kapelusze są niesamowite, rozumieją to tylko ci, którzy je noszą”. 

Skąd wziął się Philip Treacy

W tym roku Treacy skończył 55 lat, ale patrząc na jego zdjęcia z młodości, można odnieść wrażenie, że się nie zmienił. Od lat nosi się tak samo. Bluza z kapturem, na którą narzuca marynarkę, albo niebieska koszula – oto baza jego stylizacji. Blond fryzura wciąż – z grzywką na bok. Wygląda trochę jak byronowski bohater, a trochę jak chłopak z boysbandu z lat 90. Sam rzadko nosi kapelusze. Nigdy też nie marzył, żeby je robić. Za to jako dziecko lubił obserwować ślubne pochody, które odbywały się co weekend w kościele naprzeciwko rodzinnego domu w małej wiosce Ahascragh w hrabstwie Galway w zachodniej Irlandii. Wyszykowani goście, kobiety w eleganckich kapeluszach byli odskocznią od codziennej, ponurej rzeczywistości. 

Philip Treacy urodził się jako przedostatnie z ośmiorga dzieci. Jego ojciec był piekarzem (zmarł, gdy Treacy miał 11 lat), matka gospodynią domową. Najstarsza siostra szybko odkryła w bracie artystyczną duszę. Co miesiąc przywoziła mu najnowszy numer „Harper’s & Queen”, wówczas jednego z prestiżowych brytyjskich magazynów o modzie i stylu życia. „Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem. Mówiła mi (siostra), że może i ja kiedyś zostanę projektantem… że może nawet zaprojektuję coś dla królowej” – opowiadał w wywiadzie dla magazynu „Love”. Słowa okazały się prorocze.

Philip Treacy - edukacja i mentorka

Treacy zaczął studiować projektowanie w Dublinie. Tam też zapisał się na sześciotygodniowy kurs z innym słynnym kapelusznikiem Stephenem Jonesem. Wygrał stypendium na studia magisterskie w Royal College of Art w Londynie, gdzie właśnie tworzono nowy kierunek: projektowanie kapeluszy. W trakcie nauki poznał londyńską bohemę, a w latach 80. spotkał swoją przyszłą muzę – arystokratkę Isabellę Blow. Akurat wróciła z Nowego Jorku, gdzie asystowała w „Vogue’u” Annie Wintour i André Leonowi Talleyowi, w stolicy Wielkiej Brytanii pracowała jako redaktorka mody w piśmie „Tatler”. Zaiskrzyło między nimi od razu. Blow szybko dostrzegła talent Philipa. Miała gust i intuicję – to ona kilka lat później zostanie matką chrzestną sukcesu Alexandra McQueena. 

Jednym z pierwszych kapeluszy, który zaprojektował dla niej Treacy, był renesansowy czepek – założyła go, kiedy po raz drugi wychodziła za mąż. Wkrótce tak się zaprzyjaźnili, że Blow zaproponowała Treacy’emu, by wprowadził się do jej domu w dzielnicy Belgravia. Tu w suterenie urządził swoją pracownię. Kapelusze Treacy’ego idealnie pasowały do ekscentrycznego, widowiskowego stylu, w jakim ubierała się Isabella. Zakładała je, bywając na salonach, a po każdym przyjęciu opowiadała twórcy o reakcjach na jego dzieło.

Artystyczne nakrycia głowy sprawiały, że drobna i niewysoka Blow przykuwała uwagę. Miała odwagę, by nosić nawet najbardziej ekstrawaganckie modele: błyszczące talerze, toczki z woalką zdobione kwiatami i piórami lub wykorzystujące efekt iluzji optycznej, kapelusze dekorowane popartowymi ustami albo makietą japońskiej pagody, nakrycia przypominające przybyszy z kosmosu czy w kształcie homara.

„Była moją największą inspiracją. Nikt nigdy jej nie dorównał. Wszyscy w porównaniu do niej byli nudni” – stwierdził Treacy w wywiadzie dla „Irish Independent”.

Sama Blow tłumaczyła, że dzięki takim wyborom mogła trzymać ludzi na dystans. Kapelusz był jej ochroną przed światem. A czasem też lekarstwem na zły nastrój. „Gdy jest mi źle, zakładam kapelusz. Gdy jest fatalnie – idę po receptę do lekarza” – mówiła. W 2002 roku z 30  jej najbardziej ikonicznych nakryć głowy stworzono wystawę, która z sukcesem zjeździła świat. 

Herbatka u Lagerfelda

„Ona sprawiła, że stał się sławny. On uczynił z niej ikonę” – napisał w 2011 roku „The Daily Telegraph”. Na początku lat 90. Blow była już cenioną redaktorką i miała mnóstwo znajomości, które postanowiła wykorzystać, by pomóc przyjacielowi. Tuż po tym, gdy Treacy obronił dyplom, poznała go z Karlem Lagerfeldem: „Miałem 23 lata i nawet nie wiedziałem, jak się do niego zwracać. Pan Lagerfeld czy jakoś inaczej. Za to Issie (Blow) była dokładnie sobą. Po prostu weszła do siedziby Chanel i powiedziała: »Napilibyśmy się herbaty«” – wspomina kapelusznik.

Spotkanie zaowocowało współpracą z domem mody na kolejnych 10 lat oraz pierwszą okładką brytyjskiego „Vogue’a” z projektem Treacy’ego: Linda Evangelista pozowała na niej w kapeluszu Chanel w kształcie zdobionej piórami klatki dla ptaków. Blow przedstawiła przyjaciela także McQueenowi, gdy ten w połowie lat  90. zyskał rozgłos w Londynie. Treacy najpierw tworzył kapelusze dla domu mody Givenchy, w którym McQueen został dyrektorem kreatywnym, a później już do autorskich kolekcji projektanta. Sam też organizował pokazy swoich nakryć głowy. Jeden z najgłośniejszych odbył się w 1993 roku w Londynie. Podczas show wystąpiły supermodelki: Naomi Campbell, Kate Moss, Yasmin Le Bon, Christy Turlington. Żadna nie wzięła gaży, wynagrodzeniem były kapelusze, które prezentowały na wybiegu.

Sława projektanta szybko rosła – jedną z najwierniejszych fanek jego talentu została Sarah Jessica Parker, nosząca kapelusze nie tylko w serialu „Seks w wielkim mieście”, lecz także na czerwonym dywanie. Treacy stworzył nakrycia głowy do serii o „Harrym Potterze”, a w 2012 roku na występ Madonny podczas Super Bowl. Jednak największą popularność zyskał, gdy jego nakrycia głowy zaczęła zamawiać brytyjska rodzina królewska

Pierwsza była Camilla Parker Bowles – wówczas księżna Kornwalii, która w kapeluszu jego autorstwa w 2005 roku wzięła ślub z księciem Karolem. „To może zabrzmieć dziwnie, ale gdy wychowujesz się w kulcie monarchii i nagle widzisz księżną w swoim kapeluszu kroczącą do ołtarza w Windsorze, jesteś w siódmym niebie” – komentował Treacy na łamach „Love”.

Sześć lat później, podczas ślubu Kate Middleton i księcia Williama, aż 36 gości wybrało nakrycia głowy jego projektu, w tym księżniczka Beatrice, której toczek – „w kształcie precla” – doczekał się setek memów i własnego fanpage’a na Facebooku. Niewiele mniej, bo 20 kapeluszy, zamówiono na ceremonię zaślubin Meghan Markle i księcia Harry’ego. Wśród wielbicielek irlandzkiego kapelusznika znalazły się m.in. Oprah Winfrey i Victoria Beckham. Treacy uważa, że gdyby nie monarchia, nie osiągnąłby dzisiejszej pozycji. 
król rzemiosła

Rzadko udziela wywiadów i stroni od blasku fleszy. Chyba że chodzi o przyznanie mu OBE, czyli tytułu kawalera Orderu Imperium Brytyjskiego, który otrzymał w 2007 roku z rąk księcia Karola. Strzeże też swojego życia prywatnego, choć wiadomo, że w 2017 roku Philip Tracy poślubił wieloletniego partnera Stefana Bartletta, który od lat pomaga mu w prowadzeniu firmy. Poświęca się kapelusznictwu, podobno wciąż każde nakrycie głowy od początku do końca wykonuje sam. O kunszcie, z jakim to robi, opowiada polska modystka Joanna Denier, która nie tylko zna Treacy’ego, lecz także pracowała z nim pod koniec lat 90. w Londynie. – Philip prawie od startu kariery był związany z fabryką kapeluszy w Luton. Sponsorowała go i dzięki temu mógł zatrudniać stałą ekipę pracowników – wspomina. – Od zawsze był obsesyjnie oddany zawodowi. Innowacyjność, lekkość i szlachetność linii są podstawą jego twórczości. Zmysłowe, ekscentryczne kapelusze Treacy’ego to na nowo zinterpretowane formy, które często funkcjonowały już w tradycji, ale on swoją ostrą, nowoczesną „kreską” nadał im współczesny wyraz – zauważa Denier.

Projektant specjalizował się w tworzeniu konstrukcji z piór i potrafił wymyślić oryginalne, awangardowe wzory. – Bereciki, węzły, trilby, fedory, różne kształty „talerzykowe” są w jego wydaniu tak doskonałe dzięki technologii ich wykonania – mówi, a pytana o proces twórczy dodaje: – Zaczyna się od zrobienia ze szpaterii (rodzaju tkaniny ze słomki roboczej) wersji kapelusza, którą potem wysyła się do formiarzy braci RE w Paryżu. Oni na tej podstawie wykonują drewnianą formę i dopiero na niej tworzy się, naprasowując i usztywniając lakierem, elementy kapelusza. Stąd perfekcyjny wygląd każdego z nich, może nawet za bardzo – jak na mój gust – doskonały. 

Inna modystka, Marta Ruta, uważa, że obok projektów Treacy’ego nie sposób przejść obojętnie. – Mimo szaleństwa nie ma w jego kreacjach niepotrzebnej przesady, przekroczenia cienkiej linii kiczu. Jest za to odpowiednia mieszanka dramatu, humoru, grubej, szkicowej wręcz „kreski” i lekkości – twierdzi. Joanna Denier zaznacza, że to właśnie dzięki Irlandczykowi kapelusz przestał kojarzyć się staroświecko. – Zmienił jego postrzeganie, dzięki czemu dziś nie uważa się go za element przebrania. Wykreował nakrycia głowy na pożądane akcesorium modowe. Przyciągnął też wielu młodych do modniarstwa, czego sama jestem przykładem. Zawdzięczamy mu odrodzenie artystycznego kapelusznictwa, które w latach 70. wraz z rozwojem produkcji masowej niemal przestało istnieć – mówi. 

Mimo to wciąż nie widać następców Treacy’ego, równie jak on uzdolnionych i odważnych. Może młodzi projektanci nie chcą trudnić się tak skomplikowanym zawodem, a może talent tej miary rodzi się raz na kilka dekad?