Czyli na przykład „Tajemnica zielonej pieczęci” Hanny Ożogowskiej. Bohaterem tej książki jest Stefek, który ma różne przygody, walczy z przeciwnościami, a w tle pojawiają się delikatne damsko-męskie sprawy. Mając dziewięć lat, przeczytałem ją kilkanaście razy.

Wielokrotnie czytałem też, już jako nastolatek, „W drodze” Jacka Kerouca. Ciężki przypadek, bo ta książka po latach się nie broni. Jest w niej mnóstwo odwołań do różnych pisarzy – dzisiaj myślę, że lepszych niż Kerouac, np. Borroughsa, Ginsberga czy Ferlinghettiego, do których potem sięgałem. Ale to dzięki „W drodze”
zrozumiałem, że sam chciałbym pisać.

Następna ważna książka to „Armia konna” Izaaka Babla. Czytałem ją w liceum, a potem na studiach po rosyjskui o ile „W drodze” mi pokazała, że chcę pisać, to „Armia konna” sprawiła, że mniej więcej wiedziałem jak. Oczywiście przepisywanie czyjegoś pisania nie ma sensu, ale jak byłem młody, lubiłem się tym pisarzem infekować. Babel ma frazę tak silną, że pożera mózg. To literatura piękna naprawdę piękna.

Dalej: opowiadania Bohumila Hrabala. Minipowieści, takie jak „Zbyt głośna samotność”, oczywiście też. Ten autor na trzech stronach potrafi opowiedzieć więcej niż inni w kilku tomach. To jest zabawne i straszne, lekkie i skłaniające do przemyśleń, a w dodatku głęboko osadzone w filozofii. Hrabal zaczynał przed wojną jako surrealista, ale po wojnie zrozumiał, że można być surrealistą, będąc realistą – że w jego opowiadaniach wcale nie musi się przechadzać trzygłowy mężczyzna ze skrzydłami. To bliskie mojemu myśleniu o pisaniu: szukanie przetarć w świecie, które nagle pokazują coś absurdalnego.

Cenię bardzo wiersze Emily Dickinson. Dostałem je dawno od koleżanki, długo leżały na półce. Aż Maciek Maleńczuk wydał kasetę z różnymi piosenkami z ulicy i były tam dwa wiersze Dickinson, które on tłumaczył. Tak mi się spodobały, że sięgnąłem po jej tomik. Powiem jeszcze o małej, trochę zapomnianej książeczce Krzysztofa Vargi „45 pomysłów na powieść. Strony B singli”. Dziś może ten pomysł nie wydaje się tak nowatorski, ale zachwycił mnie, kiedy miałem 19 lat. Uświadomiłem sobie, że nie trzeba dopowiadać żadnych puent, biednego czytelnika brać za głowę i mu wszystkiego tłumaczyć do ucha, a i tak będzie pięknie. Dziś się przyjaźnię z autorem i wiem, że on nie jest aż takim fanem tej książki jak ja, ale on po prostu nie ma racji. Bo prawda jest taka, że jak się wydało książkę, to ona nie jest już pisarza, tylko czytelników. Więc jeśli ja uważam, że książka jest piękna, to autor nie ma już nic do powiedzenia.


Wysłuchała Marta Szarejko