W Nowym Jorku zatrzymałyśmy się na Long Island City, Queens. Dzielnica po wschodniej stronie rzeki, z olśniewającym i panoramicznym widokiem na Manhattan. Nie ukrywamy, że we wrześniu ubiegłego roku to miejsce zrobiło na nas większe wrażenie, dlatego dobrze że to nie był nasz pierwszy raz. Odwiedzając Nowy Jork w lutym (mogłyśmy się w sumie tego spodziewać, haha...) było przeszywająco zimno, mimo że temperatura nie spadała poniżej zera - wilgotność od rzeki po prostu robi swoje, ale nie o tym... Przeprowadzimy Was teraz przez Nowy Jork naszym szlakiem, a będąc na Long Island City zaczniemy od miejscówek w tej dzielnicy.

Nieznany Nowy Jork: Long Island City

Park wzdłuż rzeki, zielony, z miejscem dla każdego. Znajdziemy tutaj liczne place zabaw dla dzieci, ale też dla piesków. Boiska do kosza, rugby, siatkówki, liczne ławki dla tych, co lubią siedząc łapać promienie słoneczne. Duży plac, na którym często grupy ludzi uprawiają jogę, albo inne szalone wysiłki sportowe. Wszystko to przy akompaniamencie pięknego widoku na Manhattan, rzekę i zieleń. We wrześniu to była nasza ulubiona miejscówka do joggingu.

Sweetleaf - po bieganku, albo też po leniwym śniadaniu ZAWSZE wybierałyśmy się na pyszną kawę do chłopaków na rogu naszej ulicy. W kawiarnii niedość, że można wypić kawkę pierwsza klasa z ziaren z własnej palarni, to dodatkowo przy rapie można zjeść znakomitą muffinkę z borówkami i zakupić winyla. Luźna atmosfera, przyjacielska, wręcz ziomalska... Uwielbiamy to miejsce bo jest po prostu dla ludzi. Fun fact - nie usiądziesz tam popracować - na stolikach widnieje napis by delektować się kawą i muzyką, ale nie pracą.

Dosłownie obok kawiarni znajdziemy Comedy Creek - to natomiast ulubione miejsce Olgi. Kocha stand-upy, a tam w okolicy dają najlepsze. Dlatego jeśli chcesz się pośmiać, ale też masz odwagę wystąpić to koniecznie zajrzyj do tego miejsca. Oprócz komików na pełen etat organizowane są też wieczory "openMIC", gdzie każdy początkujący lub bardziej zaawansowany, może starać się rozśmieszyć publikę swoimi anegdotkami.

Nowojorski Chinatown

Przenosimy się teraz do naszej ulubionej dzielnicy. Chinatown znajduję się niedaleko mostu Brooklińskiego (zaraz obok Little Italy), który we wrześniu był tak oblegany ludźmi, że przejście nim zajmowało spokojnie ponad godzinę. Przeciskanie się i staranie się by nikomu nie zepsuć kadru jest jak balansowanie niczym cyrkowiec na linie. Natomiast w lutym - puściutko i miejsca jak dla króla, co prawda najcieplej nie jest, ale marsz przez most zajmuje Ci pół godziny, a widoki nadal są niesamowite, w dodatku łatwiej też o selfie. Kochamy to miejsce z kilku względów, po pierwsze, to tam Olga obchodziła swoje urodziny, kiedy pierwszy raz odwiedziła Nowy Jork, po drugie jest tam Peachy’s, po trzecie: jest tam NomWah, po czwarte: Beasment, po piąte: Chemistry, po szóste: panujący tam chaos i klimat miejsca jest tym, co na maksa lubimy, po siódme: to właśnie to miejsce jako pierwsze przychodzi nam na myśl, gdy chcemy coś zjeść (kolejność przypadkowa).

Teraz trochę przedstawimy Wam wcześniej wymienione miejscówki, zaczniemy od jedzonka a skończmy na eliksirach bogów.
NomWah... polecamy przejść się w tygodniu, omijając godziny lunchu. W weekendy i podczas lunchów kolejki sięgają końca ulicy i szamkę można dostać tylko na wynos. Co tam zjemy i za ile? No właśnie! Zjemy tam oczywiście specjały kuchni azjatyckiej... od pierożków sprężystych, jak pupa J.LO po obłędne desery. My zazwyczaj bierzemy kilka pozycji i robimy sobie ucztę, nie zawsze do końca wiemy co jest czym, ale nie trafiłyśmy tam nigdy na coś, co by nam nie smakowało. Ostatnio wjechały krewetki w tempurze, sajgonki, spring rollsy, pierożki dim sum (swoją drogą PYCHA; to polecamy Wam najbardziej, bo to ich specjał). Ceny nie są wygórowane, a porcje takie, że na spokojnie ukoją duży głodek. (https://nomwah.com)

Miejscem, w którym drinki zasługują na miano eliksiru bogów, wnętrze na odznakę bycia perfekcyjnym, a obsługa na order zwycięstwa to... PEACHY’s! Nasze ukochane miejsce do celebrowania sukcesów, świętowania urodzin, czy spędzania czasu z przyjaciółmi. Panuje tam zakaz robienia zdjęć, co z jednej strony jest mega cool, ale z drugiej totalnie chciałbyś zrobić zdjęcie każdego zakątka, bo piękna przestrzeń podziemia z migającymi różowymi neonami, kwiatami spadającymi na Ciebie z sufitu, wielkim smokiem na ścianie i tapetą w tygrysy, wręcz się o to prosi! Karta drinków jest obszerna, a koktajle to zwycięstwo smaku, w dodatku potrafią namieszać w głowie nie tylko smakiem. Dopieszczone od samego startu, czyli od podania w pięknych szklankach/kuflach/naczyniach te wyskokowe napoje na początku zachęcają Cię zapachem, a na koniec applause na stojąco za perfekcyjny smak... Spokojnie, jeśli to nie jest Twój dzień, a proces decyzyjny uległ chwilowej awarii, obsługa po krótkiej rozmowie z Tobą, wyczuje co lubisz.

Drzwi w drzwi z Peachy’s sąsiaduje urokliwe miejsce zwane Chemistry. Spot nie jest tu przypadkowy i oba mogłyby konkurować o odznakę perfekcyjnej przestrzeni, ale na szczęście nie muszą, bo miejsca są w kompletnie innych klimatach, ale równie "sztosowych". Chemistry - nie przypadkowo ma taką nazwę. Od progu zobaczysz milion fiolek i innych potrzebnych rzeczy używanych w labolatorium, a karta drinków brzmi jak eliksiry, które mają Cię uleczyć. Same z Olgą mamy teorie, że gin z burakiem zdecydowanie uzupełnia mikro i makro elementy, ale jest to tylko wymówka, żeby móc skosztować tego idealnie dopracowanego trunku. Obsługa przy barze jest w kitlach, a marmurowy bar ciągnie się przez całą salę... Miejsce nie jest za duże, ale jeśli jesteśmy przyzwyczajeni do warszawskiego Planu B to na pewno nie zrobi nam to większej różnicy.

Gdy rozgrzewka została wykonana, a brzuszek jest pełny, a noga rwie się do tupania to polecamy kolejne miejsce: Basement. Nazwa zdradza nam, że lokal ulokowany jest w piwnicy, ale trafić do niego nie jest łatwo, ponieważ drzwi od lokalu to... lodówka Coca-Coli! To bar z piwkiem i klasycznym drineczkiem, ale też z beer pongiem, rzutkami, bilardem oraz muzyką idealną do potańczenia (kto nie kocha tańczyć do TLC czy Britney niech pierwszy rzuci kamieniem!).

Ukochane lokale i spoty w Nowym Jorku. Zlepek miejsc...

...gdzie dzielnica nie ma większego znaczenia, bo po prostu są wyjątkowe same w sobie. To wyróżnione przez nas spoty, które uważamy, że warto zobaczyć, zwiedzić, poczuć czy doznać. Znajdziesz tutaj miejsca z jedzeniem, do posiedzenia przy kawie, czy na koncert. Najlepsze zostawiłyśmy na koniec, bo lubimy kończyć pięknymi rzeczami, dlatego wytrwaj do końca!

Bryant Park to nasz ulubiony park w Nowym Jorku. Znajduje się na Manhattanie i każdą porą roku prezentuje się inaczej. Ta zielona przestrzeń w miejskiej dżungli ulokowana jest pomiędzy Fifth Avenue i Avenue of the Americas oraz między 40. a 42. ulicą. Wschodnia połowa Bryant Park jest zajęta przez główny oddział nowojorskiej biblioteki publicznej. Zachodnia część, która latem tętni życiem, koi oczy "zielonością", gasi pragnienie szybką kawką z przelewu z małych kawiarenek poustawianych co i rusz. Za to zimą staję się „zimową wioską”, gdzie można zażyć ruchu na łyżwach, napić się gorącej czekolady w igloo albo kupić grzane winko. Przyjemnie jest rozsiąść się z książką, albo odpocząć po intensywnym dniu. Warto też śledzić i sprawdzać wydarzenia, bo ten zielony spot jest miejscem wielu eventów.

Kawiarnia Panino Mucho Gusto to lokal, mieszczący się zaledwie przecznicę od apartamentu Carrie Bradshow z "Seksu w wielkim mieście", zarządzany przez latynosów. Skosztujesz tam nie tylko świeżo palonej kawy, pysznego ciastka, ale też, co totalnie nas zachwyciło, kupisz jajka od kur, które chodzą sobie po polanie oraz ich własne produkty.

Highline, miejsce bardzo znane, ale bardzo lubimy chodzić tam na spacery. Stara trasa kolejowa to fajna odskocznia od labiryntów Nowego Jorku, co więcej, można sobie na miasto popatrzeć z góry. Świetnie przemyślany, zielony deptak, z dużą ilością ławek i spotów widokowych, prowadzi przez perełki tutejszej architektury. Smakosze street artu też będą zadowoleni, to właśnie idąc Highline najlepiej widać murale i artystyczne instalacje. Najczęściej z trasy schodzimy chwilę wcześniej niż się kończy, żeby dotrzeć na... Chelsea Market. To coś pokroju naszej Hali Koszyki, ale my uważamy, że jest niebo lepszej (sorry not sorry). Pierwsza część, to przestrzeń gdzie miejscowi producenci wystawiają się ze swoimi produktami. Są to m.in. ubrania, biżuteria, ręcznie tworzone różne, przeróżne rzeczy. Ale znajdziesz tam też stare vinyle i merchowe t-shirty ulubionych kapel. Natomiast w drugiej części zobaczysz obszerną gamę przeróżnych restauracji i kuchni z caaaałego świata. Mega polecamy to miejsce - zawsze zamawiamy tam mac’n’cheese, które potem jemy siedząc na ławeczce, przy okazji przypatrując się tętniącemu tam życiu.

To co kochamy w Nowym Jorku, to pomysłowość ludzi i to, że za każdym razem to miasto może Cię czymś zaskoczyć, tak jak to miejsce - sklep z ołówkami na Soho. Nie ma tutaj co więcej opisywać, lokal jest po prostu poświęcony w 100% ołówkom. Kupisz tam totalne oldschoole, ale też "pojechane" nowości. Tak więc warto tylko zaopatrzyć się w szkicownik, odwiedzić ten sklep, a następnie zacząć działać.

To jeszcze nie koniec! PIZZA, PICKA, PLACEK jak zwał tak zwał, ale to jedno i tak samo, w dodatku pewne jak to, że woda jest mokra. JEDYNE, SŁUSZNE, PRAWILNE MIEJSCÓWKI DO ICH ZJEDZENIA TO: SKAR’S PIZZA i ROBERTA’S... nie ma dyskusji o lepszej w Nowym Jorku. Wiemy co mówimy bo wyznajmy zasadę "love gluten" i "only pizza can judge me". Jeśli byłeś, to wiesz o czym piszemy, jeśli nie miałeś okazji to musisz ją sobie stworzyć. Miejsce nr 1 to typowa amerykańska pizza (czyli tłusta) i kupicie ją również na slice’y, czyli kawałki. Lokal nr 2 to placek bardziej w stylu włoskim - cieńszy i prosty, ale obie receptury mimo, że tak różne są perfekcyjne!

Dla fanów machy polecamy Cha Cha Matcha! Wszelkie możliwe mieszanki matchy w różnych odsłonach: z kawą, z kokosem, bez cukru, z cukrem, gorąca czy zimna, nitro, w puszce, na miejscu, w kubku... Co tylko sobie wymarzysz! Miejsce samo w sobie jest bardzo urokliwe i dopracowane w każdym detalu. Trzeba po prostu tam pójść i spróbować pysznej matchy.

Tacocina. Meksykańska kuchnia to zdecydowanie jedna z naszych ulubionych, dlatego donosimy, że najlepsze tacosy dostaniesz na Brooklynie zaraz nad rzeką. To miejsce jest naszym odkryciem z wrześniowego wypadu, tak samo jak wcześniejsza pozycja. Tacocina ze względu na to, że kompletnie cała znajduje się na otwartej przestrzeni, polecana jest, gdy za oknem jest ciepło. Jedzenie taco w lutym i to na deszczu nie jest najprzyjemniejszą rzeczą... Chociaż tak szczerze, za te tacosy oddałybyśmy naprawdę wiele. W menu znajdziesz około siedmiu pozycji (każda przepyszna!), a do tego "colka" w szkle - czego chcieć więcej?

"Last but not least", czyli salon jazzowy u Marjorie Eliot na Harlemie to jedno z tych przeżyć, którego nie zapominasz do końca życia. Ponad 85 -letnia kobieta od 27 lat w swoim mieszkaniu, a dokładnie w salonie, nieprzerwalnie co niedzielę wraz z synem zapraszają na koncerty jazzowe. Udało nam się tam dotrzeć chwilę wcześniej, dzięki czemu dorwałyśmy miejsce w kuchni, gdzie przez drzwi można było obejrzeć to, co dzieje się w salonie. Za każdym razem ludzi jest pełno, a jeśli ktoś przyszedł równo na czas, albo chwilę po starcie może przysłuchiwać się koncertowi z klatki schodowej przez otwarte drzwi do mieszkania. Każdy dostaje swoje krzesełko, batonika i kubek napoju pomarańczowego. Koncert trwa dwie godziny i nie tylko posłuchacie tam przepięknych melodii i śpiewu syna czy samej Marjorie, ale też posłuchacie poezji i czy fragmentów powieści. Pani Eliot wkłada w to całą swoją duszę i dawno nic nas tak nie złapało za serce jak właśnie to miejsce. Wstęp jest bezpłatny, ale warto wrzucić coś od siebie do słoiczka, aby ta piękna tradycja mogła trwać przez kolejne lata, a pani Marjorie dożyła 200 lat, bo do setki już ma blisko.

Te wszystkie miejsca zostały odkryte przez nas przypadkowo, bo nigdy podróżując razem nie korzystamy z Tripadvisor czy innych portali. Miasta najlepiej eksploruje się samemu, ale do tego trzeba cierpliwości. Co prawda korzystamy z rad znajomych, czy poleconych miejsc od przyjaciół, bo lubimy konfrontować opinie na dane miejsca, ale zawsze selekcjonujemy to. Dlatego ruszaj do Bryant Parku, łap kawę z kiosku i zwiedzaj, a później daj nam znać czy faktycznie w Peachy’s łatwo się upić, w NomWah nadal można się najeść i czy pani Marjorie wzrusza.