Tekst Helena Myśliwiak

Mój pierwszy stanik był topornym, usztywnianym push-upem w kolorze nude. Kilka przaśnych koronek i gruba gąbka powiększająca biust. Był koniec lat 90., miałam 14 lat i cieszyłam się, że wreszcie coś widać. Że posiadam jakiś biust, a raczej jego protezę, bo byłam dziewczyną płaską jak deska. Niewygodne push-upy doby transformacji towarzyszyły mi przez pierwsze lata liceum. Na studiach zaczęłam oglądać Fashion TV. Był 2004 rok, po wybiegach nie chodziły już Cindy Crawford ani Naomi Campbell, tylko dziewczyny o androgenicznej budowie. Tak jak ja. Mały biust uznałam za atut. Jednak w owych czasach w sklepach w rozmiarze 70A czekał na mnie jedynie gruby push-up, umieszczający mój biust mniej więcej pod brodą. Dwa bawełniane trójkąty na gumce dostałam dopiero w pierwszym salonie H&M.

Nowe ideały

Przez ostatnich 25 lat push-up był ważnym narzędziem seksualnej atrakcyjności i obowiązującym trendem w bieliźnie damskiej. Krągłe, uniesione piersi Evy Herzigovej z legendarnej reklamy Wonderbra z 1994 roku uznano za ideał i marzenie kobiet. A może mężczyzn? Plakat był bowiem opatrzony sloganem „Hello, boys”! Pozycję push-upa umocniły takie marki jak Agent Provocateur i Victoria’s Secret ze swoim dorocznym pokazem, w którym aniołki o nieziemskich ciałach paradowały z podniesionymi biustami przed milionami telewidzów. A jak sprawa wygląda dzisiaj? W salonach bieliźnianych gigantów znajduję kilka modeli miękkich staników w rozmiarze XS. Młodsze sieciówki, jak Oysho, Aerie czy Etam, mają ich dużo więcej, a nowe, autorskie marki, jak Le Petit Trou, Rilke czy Undress Code, oferują już wyłącznie miękkie braletki! Czyżby rynek bielizny zwracał się ku nowej ofercie, bardziej skupionej na wygodzie niż byciu sexy?  
To bardziej niż pewne!

Sexy, czyli jak?

W 2017 roku Edited, londyńska agencja badająca handel detaliczny, zanotowała, że sprzedaż powiększających biust push-upów w USA i Wielkiej Brytanii spadła o 50 proc., a popularnych biustonoszy z gąbką o 20 proc. W tym samym czasie sprzedaż miękkich braletek i staników o kroju trójkątów wzrosła o 120 proc.! „Definicja bycia sexy ewoluowała” – twierdzi Heather Gramston, szefowa zaopatrzenia w Selfridges Body Studio, oddziale zajmującym się bielizną i odzieżą sportową. „Dziś bieliznę definiuje komfort – jak czuje się kobieta, która ją nosi. To opozycja do klasycznej bielizny tworzonej w męskim umyśle, którą definiował wygląd – czy kobieta jest sexy” – dodaje. „Marki postrzegane jako zbyt »seksualne« nie trafiają w gusta nowej generacji” – mówi Serena Rees, która w 1994 roku była współzałożycielką Agent Provocateur. „To, co robiłam w latach 90., w tamtych czasach było społecznie i politycznie w porządku” – tłumaczy. „Ale dziś już nie mamy ochoty nosić podwiązek ani paradować w nich przed facetami” – dodaje. Dwa lata temu Rees stworzyła streetwearową markę bieliźnianą Les Girls Les Boys, skierowaną do płciowo płynnych millennialsów. Jej hasło przewodnie: „Street to bed”, sugeruje, że bielizna, którą oferuje, jest tak wygodna, że można ją nosić całą dobę – w łóżku i na ulicy, również jako odzież wierzchnią. – Przez dekady kobieca bielizna była projektowana z myślą o tym, żeby podobać się mężczyznom. Zauważyliśmy jednak, że wzrasta liczba świadomych konsumentek, którym nie odpowiada taki styl – mówi Iza Zielińska, współzałożycielka marki Undress Code. W projektach stawia na „bezwzględną wygodę”. Jej gwarancją są odpowiednie fasony, bezszwowe wykończenia, starannie wybierane materiały i minimalistyczne wzornictwo. – Kobiety, dla których tworzymy, są wyzwolone i pewne siebie. Nasza bielizna odzwierciedla to, jak dobrze czują się we własnej skórze – mówi. Sprzedaż? Rośnie! – Nie tylko my rozpoznajemy potrzeby współczesnych kobiet. Podczas wizyt na targach w Paryżu i Nowym Jorku kupcy z lokalnych, niewielkich sklepów coraz częściej wybierają nasze rozwiązania, a domy mody i domy towarowe zmieniają diametralnie swoje sekcje z bielizną – zauważa. Dowód? Projekty działającej od dwóch lat marki można kupić w butikach w Tokio, Nowym Jorku, na Zalando i w Galeries Lafayette. Wygoda jest priorytetem również dla marek, które tworzą bardziej seksowną bieliznę, uwaga: seksowną w nowy, „niedosłowny sposób”, jak podkreśla Zuzanna Kuczyńska z Le Petit Trou. Na stronach takich marek, jak: Myla, Beija London, Love Stories, Rilke czy Le Petit Trou, nie uświadczymy push-upów, lecz braletki z rozciągliwej koronki, elastycznego tiulu czy siateczki. W komunikacji nie ma słowa „komfort”, ale jest ono więcej niż sugestią. W kampaniach smukłe dziewczyny z małymi piersiami w przezroczystych jak mgiełka stanikach skaczą po kanapie albo jedzą zupę. Boso i bez makijażu. Dziewczęcość, naturalność, zwyczajność, trochę romantyzmu albo inspiracji retro – oto kwintesencja tego, co młode kobiety uważają dziś za seksowne. Nie ma mowy o Photoshopie, wysokich obcasach, ostrym makijażu czy wyzywających pozach. Nie wspomnę o powiększaniu, podnoszeniu ani ściskaniu piersi w seksowną „dolinkę”. Trend na naturalne modelki panuje również wśród mainstreamowych marek, jak Oysho, Madewell, Sloggi czy Chantelle.

Znalezione obrazy dla zapytania le petit trou

Magia hasztaga

„Dziewczyny postrzegają dziś bycie sexy w sposób bardziej zwyczajny. Nie chcą wyglądać, jakby się starały być sexy, lecz jakby były trafione seksapilem” – pisze Kit Yarrow w swojej książce o psychologii zakupów. Epatowanie seksem i marketing bazujący na nienaturalnym kanonie piękna przestaje działać na bardziej świadomych i skupionych na ciele millennialsów. – Wzorzec kobiecego piękna, którego emanacją były wysokie, szczupłe modelki, zaczyna powoli ustępować miejsca wzorcowi kobiety naturalnej – mówi Maria Wierzbicka, socjolożka i antropolożka kultury, absolwentka gender studies. Dużą rolę w przełamywaniu tego kanonu odgrywają media społecznościowe. – Dzięki instagramowemu hasztagowi #bodypositive i jego polskiemu odpowiednikowi #ciałopozytywne dziesiątki kobiet mogły zmienić swój punkt odniesienia – dodaje socjolożka. Popularne dziś hasło „body positivity” stworzyły w latach 60. ruchy protestujące przeciw polityce wspierającej przemysł dietetyczny i dyskryminującej otyłość. Chodziło o to, by kochać swoje ciało mimo kulturowego wytykania jego niedoskonałości. Dziś posługują się nim instagramowi influencerzy, aktywiści, osoby plus size, pomagające sobie i innym akceptować siebie. Pod wpływem Instagrama i innych badań rynkowych wiele marek przestawiło się na „pozytywny marketing” i zaczęło prezentować bieliznę na kobietach o różnorodnej budowie ciała. Ale nie chodzi tylko o marketing! Większość nowych, bieliźnianych biznesów założyły kobiety wrażliwe na potrzeby własne, koleżanek, córek oraz na tematy związane z ciałem i jego kulturowym obrazem.

Droga do wolności

W 2016 roku nowozelandzka marka Lonely zaprosiła do swojej kampanii twórczynie serialu „Dziewczyny”, Lenę Dunham i Jemimę Kirke – nowe „cool girls” o ciałach odbiegających od tych, które zwykłyśmy oglądać na reklamach. Nie trzeba dodawać, że zdjęcia były bez retuszu. Na stronach Lonely, Baserange, Beija London w bieliźnie występują nie tylko modelki plus size, szczupłe dziewczyny z rozstępami, lecz także starsze kobiety z pomarszczoną, obwisłą skórą. „Co działa najlepiej na Instagramie? Jeśli modelka ma kilka wałeczków na brzuchu” – przyznaje Abbie Miranda, współzałożycielka marki Beija London. „To jakbyś widziała swoją koleżankę. Dostajemy 100 ekstralajków za bardziej realistyczny image” – mówi. Instagramowe profile Beija London, Baserange czy sieciówek, jak Aerie, obfitują w zdjęcia kobiet starszych, ciężarnych czy karmiących piersią. Monika Kucel i Paulina Puchalska, założycielki portalu elementzenski.pl, w listopadzie wypuściły linię prostych, wygodnych majtek EŻ Undies na showroom.pl. W „kampanii”, a raczej filmiku promującym majtki, za które autorki „ręczą własnymi pupami”, wystąpiły znajome i koleżanki, w tym jedna ze współzałożycielek marki. – Starałyśmy się pokazać dziewczyny, które noszą każdy z oferowanych przez nas rozmiarów – mówi Monika. Uczciwie, bez retuszu. Największym ciałopozytywnym wydarzeniem ubiegłego roku był pokaz bielizny marki Savage x Fenty założonej przez Rihannę, który odbył się podczas wrześniowego tygodnia mody w Nowym Jorku. Obok gwiazd „normatywnego” modelingu, Belli i Gigi Hadid, wzięły w nim udział kobiety o różnorodnych kształtach i rozmiarach. Dwie z nich były w zaawansowanej ciąży, jedna godzinę po opuszczeniu wybiegu urodziła syna. „Chciałam widzieć na wybiegu wszystkie kobiety: różne energie, wszystkie rasy, kultury, etapy życia, rozmiary i typy sylwetki. Chciałam, żeby wszystkie kobiety poczuły się uczczone” – mówiła po pokazie Rihanna.

Znalezione obrazy dla zapytania lena dunham lonely

Savage x Fenty rzeczywiście czci wszystkie ciała i oferuje braletki również w rozmiarze 3XL. Zdarza się jednak, że duże koncerny zatrudniają większe modelki, nie proponując bielizny w ich rozmiarze. „Noszę ten sam rozmiar (46) co Chloé Véro, modelka plus size na billboardzie Everlane. Nie mogę jednak ubrać tego, co ma na sobie w tej kampanii, bo ich rozmiarówka kończy się na klasycznym XL, czyli rozmiarze 44” – mówi Hunter McGrady, inna modelka plus size. – Udział dużych modelek w reklamach na pewno pomaga kobietom o przeciętnych rozmiarach budować pozytywny obraz własnego ciała. Może służyć również nam, jeśli będzie równoznaczne z wprowadzeniem dużych rozmiarów do oferty. W kulturze zdominowanej przez kult szczupłej sylwetki, nie można namawiać kogoś, kto odbiega od standardów, by kochał swoje ciało, i nie dawać mu realnego wsparcia – mówi Iga Strapko, entuzjastka ruchu body positivity, modelka w kampanii bielizny plus size Viva Voluptuous. W ciągu ostatnich dwóch lat Iga zauważyła poprawę na rynku bielizny. Wiele sieciówek powiększyło rozmiarówkę i zróżnicowało fasony. – Wreszcie kupiłam sobie braletkę, fason niegdyś zarezerwowany tylko dla średnich piersi – mówi. – Może i nie podtrzymuje idealnie biustu, ale jest wygodna, fajnie wygląda i sprawdza się po godzinach, gdy odpoczywam w domu – dodaje.

W kwestii dużych rozmiarów i modelek plus size na wybiegach i w kampaniach luksusowych marek mamy jeszcze dużo do zrobienia. Prawdziwa wolność i ciałopozytywność w modzie polega na tym, że każdy, niezależnie od rozmiaru, ma do wyboru te same opcje i równy dostęp do tego samego stylu, estetyki i ubrań. Ale rewolucja dopiero się zaczęła! Choć trafniej byłoby powiedzieć: ewolucja trwa. Gorsety, staniki czy pantalony inicjowały już niejeden kobiecy zryw i zawsze przynosił on jakiś przełom.