Paryska burżuazja lat 70. to jeden z najmocniejszych trendów zimowego sezonu. Elegancko ubrane dziewczyny w retrokoszulach z kokardami, dżinsowych dzwonach i aksamitnych marynarkach opanowały wybiegi. A wszystko dlatego, że taki styl promuje Hedi Slimane w swoich kolekcjach dla Celine. Elegancki i sexy zarazem. Nonszalancki i nieco androgeniczny. Słowem: niezwykle francuski. Wśród projektów pojawiły się maksisukienki zestawione z obszernymi marynarkami, trapezowe spódnice noszone do długich, skórzanych kozaków i czarne ramoneski połączone ze spodniami typu culottes (szerokimi, sięgającymi do połowy łydki). W sumie nic bardzo odkrywczego, a jednak to właśnie ten image przypadł do gustu bywalczyniom tygodni mody i innym projektantom, którzy czerpią z jego pomysłów. Bo taki właśnie jest styl tworzenia Slimane’a. To nie krawiecki geniusz, nad którego kolekcjami miesiącami rozwodzą się krytycy mody, lecz kreator wizerunku. Człowiek, który ma wielki talent do tworzenia pewnego rodzaju estetyki na światową skalę. Zrobił to w czasie swojej kariery wiele razy. Nie bez ofiar i kontrowersji, ale jak sam mówi: „Nie wywrócisz wszystkiego do góry nogami, unikając robienia fal. Jeśli nie ma dyskusji, reakcji na jakiś temat, to znaczy, że nikogo to nie obchodzi. A wtedy mamy problem”.

Buntownik z wyboru

Styczeń 2019 roku. Szefowie Celine ogłaszają, że nowym dyrektorem kreatywnym marki zostaje Hedi Slimane. W oświadczeniu podają, że francuski projektant ma uczynić z Celine globalny brand. Będzie odpowiadał nie tylko za wizerunek damskich kolekcji, lecz także za wprowadzenie linii męskiej. Pomoże też przy kampaniach reklamowych i kreacji zapachów. Reakcja świata? Fani Celine są zdruzgotani. Wciąż nie otrząsnęli się po odejściu swojej idolki – Brytyjki Phoebe Philo, która zarządzała marką od 2010 roku, tworząc w klimacie awangardowego minimalizmu. Stało się oczywiste, że nadejście Slimane’a spowoduje totalną zmianę estetyki. Zaczął od drobnej zmiany nazwy marki, usuwając w Celine akut nad „e”, czym już rozwścieczył „philofilów”, bo tak mówi się o wyznawczyniach Philo. Następnie usunął wszystkie posty na Instagramie marki z czasów swojej poprzedniczki. Jednak prawdziwą nienawiść wywołał, pokazując debiutancką kolekcję. Była ona nie tylko skrajnie różna od poprzednich. Łudząco przypominała to, co robił jako dyrektor kreatywny Saint Laurent. I tak pojawiły się rave’owe, klubowe fasony w stylu młodzieży z lat 80., dziewczęce sukienki z falbanami i glamrockowe mini, czyli wszystko to, co Slimane kocha najbardziej. I tu szok. Ani fani domu mody, ani krytycy nie piali z radości. Kupcy wychodzili z pokazu załamani, lamentując, że Saint Laurent mają już w butikach i nie potrzebują kopii. Sprzedaż zamiast dwukrotnie wzrosnąć, tak jak oczekiwali prezesi – spadła. Kryzys wystraszył nawet samego Slimane’a. Dopiero dwoma kolejnymi kolekcjami, już mniej nawiązującymi do dawnych projektów, bardziej w klimacie francuskiej bohemy, zaczął przekonywać do siebie klientów i branżę. A przecież awanturnicze podejście do biznesu w przeszłości nieraz mu się opłaciło. 

W zimowej kampanii Celine wystąpiła Polka Karo Laczkowska

Niebo nad Paryżem

Slimane urodził się w Paryżu w 1968 roku, w czasie największych rozruchów społecznych. Wychowywał się na Montmartre, jego ojciec był Tunezyjczykiem, a matka Włoszką. Jako dziecko godzinami przesiadywał na belkach materiału w jej zakładzie krawieckim. Był zauroczony Jamesem Deanem, a potem Davidem Bowie. Te dziecięce fascynacje znajdą odzwierciedlenie w jego przyszłych kolekcjach. Był chudym i drobnym nastolatkiem, przez co rówieśnicy często go szykanowali i wyśmiewali. Ale przekuł to z czasem w sukces – w ramach rewanżu w przyszłości będzie lansował tylko szczupłą, androgeniczną sylwetkę zbliżoną do swojej, w której zresztą zakocha się cały świat. „Wszystko było dla mnie za duże. Z kilkoma wyjątkami – kurtki Ligi Bluszczowej, którą wyszperałem na pchlim targu, i garnituru w stylu Savile Row, który kupiłem na Notting Hill w latach 80. Na szczęście moja matka wiedziała, jak poprzerabiać rozmaite ubrania, by były szykowne. Pochodziła z rodziny krawców z Abruzji we Włoszech” – opowiadał w rozmowie z „Le Figaro”, dodając: „Wykonując pracę projektanta, mam poczucie, że kontynuuję rodzinną tradycję”. Studiował historię sztuki, fotografię, nauki społeczne i marzył, żeby zostać dziennikarzem. Życie miało jednak na niego inny plan. Na początku lat 90. dostał się na staż do Louis Vuitton, gdzie złapał bakcyla mody. Niedługo później dostał pracę w biurze projektowym Yves Saint Laurent. Szybko stał się oczkiem w głowie Pierre’a Bergera, prezesa marki i partnera Saint Laurenta. On jako pierwszy dostrzegł w młodym chłopaku talent i niedługo później mianował go dyrektorem całej męskiej kolekcji. W jednym z wywiadów Slimane opowiadał: „Ciężko opisać, jak bardzo cenię sobie Pierre’a. Zrobiłbym dla niego dosłownie wszystko. To mój wielki autorytet, jest dla mnie jak ojciec”. Czasy spędzone w Saint Laurent wywarły na jego przyszłą twórczość niezaprzeczalny wpływ. Tam wymyślił nową, męską sylwetkę zbudowaną z dopasowanych marynarek i ultraszczupłych cygaretek, którą będzie lansował jeszcze przez wiele lat. Tam też pokochał styl paryżanek lat 70. i 80. „Wciąż odwołuję się do projektów YSL. Obraz Paryża, rewolucji seksualnej, wolności twórczej z czasów jego młodości wciąż mnie zachwycają” – przyznaje. 

Hedi idzie na wojnę

Rok 2000 okazał się dla niego przełomowy. To wtedy dostał propozycję przejęcia sterów męskiej linii Diora. Pokaz pierwszej kolekcji wywołał rewolucję i kompletnie zmienił estetykę męskich ubrań. „Byli tam wszyscy. Lagerfeld robił zdjęcia za kulisami, a Saint Laurent, Catherine Deneuve i Betty Catroux (modelka i muza Laurenta) siedzieli w pierwszym rzędzie” – wspominał jeden z pracujących przy nim stylistów fryzur. Wąskie spodnie, dopasowane skórzane kurtki, cienkie krawaty i sztyblety pokochali wszyscy z gwiazdami rocka na czele. Mick Jagger, Pete Doherty czy Keith Richards należeli do jego wiernych klientów. Ale w męskich kolekcjach zakochały się też kobiety. Nicole Kidman, Madonna czy Courtney Love zamawiały całe sylwetki prosto z wybiegu. Slimane tworzył dla Diora przez kolejnych siedem lat, aż postanowił zrobić sobie przerwę od mody. Przeprowadził się do Los Angeles, gdzie zajął się fotografią. W tej dziedzinie też odniósł sukces. Jego zdjęcia pojawiały się na okładkach najbardziej prestiżowych magazynów mody. Już wydawało się, że nie wróci do projektowania, ale na szczęście znowu w jego życiu pojawił się Pierre Berger. W 2012 roku zaproponował mu stanowisko dyrektora kreatywnego Yves Saint Laurent. Slimane zgodził się i znowu dał czadu. Sukienki boho, zwierzęce wzory, szyfonowe maksi spodobały się klientom, ale zupełnie nie przypadły do gustu dziennikarkom mody. Wpływowa krytyk „New York Timesa”, Cathy Horyn, wyraziła oburzenie (swoją drogą, nie zaproszono jej na pokaz). W recenzji określiła projektanta mianem aroganckiego i zadufanego w sobie, a o kolekcji napisała: „Ładne, ale zimne. Jego ubraniom brakuje duszy. Przez lata nieobecności w modzie projektant wypadł z obiegu”. Slimane nie wytrzymał i odpisał na Twitterze: „Pani Horyn to typ szkolnego tyrana, a przy tym showmanka. Uznaję krytykę, ale od krytyka mody, a nie publicystki w przebraniu”. Przy okazji nazwał ją przeciętną dziennikarką, a jej styl pisania – prowincjonalnym. Jakby tego było mało, zabrał się za kolejne zmiany w YSL. Zmienił nazwę domu mody. Z Yves Saint Laurent na Saint Laurent Paris. Podobnie jak w tym roku w przypadku Celine. Do tego odmówił udzielania wywiadów i wpuszczania fotoreporterów za kulisy. Wywołał tym powszechne zgorszenie, ale szum wokół marki spowodował gigantyczny wzrost zainteresowania jej produktami. Jego młodzieżowo-klubowe, glamrockowe kolekcje zaczęły sprzedawać się dosłownie jak świeże bułeczki. Grunge’owe botki z ćwiekami, flanelowe koszule, tiulowe sukienki i ultrakrótkie mini okazały się bestsellerami. W ciągu dwóch lat przychody marki z 400 milionów dolarów wzrosły do miliarda. Mimo sukcesu w 2016 roku odszedł z domu mody, obrażony na szefów marki, że nie przekazali mu całkowitej nad nią kontroli. 

W ostatniej kolekcji dla Saint Laurent wzorował się ma kobietach z fotografii Helmuta Newtona

Gatunek: outsider

Dziś swój czas dzieli między dwa domy, jeden w Los Angeles i drugi w Paryżu, gdzie na co dzień pracuje dla Celine. Biura marki znajdują się w XVIII-wiecznym pałacu przy Rue Vivienne. I ten miks widać w jego projektach. Nowe kolekcje są przesiąknięte zarówno klasycznym Paryżem, jak i szaloną młodością Slimane’a. Na pokazach modelki i modele są w typie urody jego muzycznych idoli, a czarno-białe reklamy wyglądają jak dawne zdjęcia Patti Smith. Slimane to z jednej strony człowiek wielu talentów i maniak kontroli jak Karl Lagerfeld (w jednym z wywiadów jego ekspracownik opowiadał: „Jeśli Hedi mówi, że coś ma być przesunięte o dwa milimetry, to nie ma na myśli trzech”), z drugiej totalny introwertyk. Odbiega od nowej generacji projektantów, którzy dzielą się swoim życiem na Instagramie, a w finale pokazu radośnie przebiegają po wybiegu. Pytanie: czy klienci i krytycy mody oczekują uśmiechniętych, zawsze dostępnych w social mediach projektantów? Czy raczej świetnych kolekcji, które tworzą historię? 

Tekst Marcin Świderek