W jej pracy stykają się dwa światy: mody i biznesu. Monika Kapłan na budowaniu wizerunku marek modowych zna się jak mało kto. Swoją zawodową przygodę rozpoczynała w agencji stylistycznej w Paryżu, potem tworzyła strategie dla marek koncernu LPP i Deni Cler Milano, do niedawna zarządzała marketingiem Reserved. Tak, to ona stała za tym, że od kilku sezonów w kampaniach tej największej polskiej sieciówki widzieliśmy tańczącą Cindy Crawford, Joannę Kulig czy Kate Moss. Dobra strategia to według niej być albo nie być każdej marki. Dlatego gdy szłam do jej mieszkania na warszawskiej Ochocie, byłam ciekawa, czy ma również tak strategiczne podejście do swojej szafy. – Jak w każdym dobrym biznesie w 80 proc. składa się z bazowych rzeczy i w 20 proc. z tzw. elementów zaskoczenia, czyli sezonowych tendencji – zdradza Monika. Uwielbia testować na sobie najnowsze trendy, ale jak sama mówi, z zachowaniem zdrowego rozsądku. – Ostatnio przypadły mi do gustu zwierzęce nadruki, noszę sukienki w wężowy wzór i buty w krowie łaty – mówi.

Jej mieszkanie jest pełne pięknych przedmiotów odziedziczonych po dziadkach. Ma do nich większy sentyment niż do ubrań. Na komodzie w salonie stoi puchar z zawodów sportowych dziadka, a niedaleko ulubiona lampa babci. Twierdzi, że w gruncie rzeczy nie ma czasu na zakupy, bo w każdym tygodniu jest w podróży. Staram się szukać w ubraniach kilku funkcji – to jedyna opcja, by potem na lotnisku nie wylądować z gigantyczną walizką. Gdy jestem na spotkaniach w Londynie, wkładam garnitur, do którego do południa noszę trampki, a potem tylko zmieniam je na szpilki. Tak samo z torebką. Mam takie, które dzięki odpinanemu paskowi szybko zamieniają się w kopertówki – opowiada.

Najbardziej podoba mi się jej podejście do biznesowego dress code’u, w którym nie boi się przemycać modowych akcentów. – Znaczna część mojej pracy opiera się na kreatywnych zadaniach, ale często współpracuję też z bankami, prowadzę negocjacje. Nie czuję się dobrze w takich środowiskach, a do tego modowa swoboda tam nie przystoi. W takich sytuacjach pomaga mi kolor. Stosuję tu swoją zasadę, którą nazwałam „pięknym porządkiem”. Polega to na łączeniu z sobą ubrań o klasycznej formie, ale w mocnych, kontrastujących barwach. To moja interpretacja mody biznesowej – mówi i pokazuje mi swój ostatni ulubiony zestaw, czyli satynową spódnicę z połyskiem w musztardowym odcieniu i modry golf. Takie odważne kompozycje bardzo do niej pasują, ponieważ uwydatniają jej charyzmę i podkreślają znak rozpoznawczy – burzę blond włosów.

– Są tacy, którzy podkreślają swój styl za pomocą akcesoriów. Ja za nimi nie przepadam. Moim znakiem rozpoznawczym są włosy. Często, nawet na oficjalne sytuacje, zostawiam je takie, jakie są, co nadaje mi trochę francuskiego „je ne sais quoi”. Naturalność i niedopracowanie to dwa aspekty, których nauczyły mnie paryżanki. Gdybym była bogata, chętnie wróciłabym tam na stałe – śmieje się.