To on zaprojektował "Totem", pod którym spotykamy się na Open'erze, to on jest autorem zdjęć tatuaży, które na pewno widzieliście w warszawskiej Zachęcie. Jego rubryka "Rzecz kultowa" w magazynie "Machina" przeszła do historii, a blog Pink not Dead! przez wiele lat cieszył się dużym zainteresowaniem w sieci. Teraz jego różowy neon wykonany dla hotelu Puro podbija media społecznościowe. Z Maurycym Gomulickim rozmawiamy w ramach kolejnej odsłony naszego cyklu "Kto to stworzył?", czyli wywiadów z artystami, którzy stoją za pracami znanymi nam z miejskiego pejzażu. 

Agata Wojtczak, ELLE: Neon z Hotelu "Puro" Pana autorstwa co chwilę pojawia się w mediach społecznościowych. Obecnie często dzieła sztuki nie tylko same są fotografowane, ale stanowią tło do selfies czy innych tego typu zdjęć. Jak Pan postrzega taką promocję sztuki, to dobre czy złe zjawisko?

Maurycy Gomulicki: Jeżeli ludzie chcą się z czymś fotografować znaczy to, że dane przedstawienie czy obiekt mają swój potencjał, że działają – są w taki czy inny sposób interesujące – co zawsze jest satysfakcjonujące dla autora. Internet ocieka selfies – mam dystans do tego fenomenu, jednocześnie wydaje mi się bardzo ludzki i zrozumiały w dobie hegemonii obrazu. Nigdy nie myślałem o tym zjawisku w kategorii promocji sztuki – zakładam, że dla części ludzi artefakty z jakim się stykają, będą czymś więcej niż tylko tłem, choć czasem i tło może być tematem, jak w muralu, który przygotowałem swego czasu na wystawę Bogactwo w warszawskiej Zachęcie, a który z założenia miał funkcjonować jako tło do zdjęć. Istotny był tu jednak konkretny temat – w przypadku tej pracy blichtr pieniądza.

Maurycy Gomulicki, MIDAS & GOLDEN RAIN, Wystawa Bogactwo, Zachęta, 2016/ fot. archiwum artysty

Kolor ma w Pana twórczości niemałe znaczenie. Często w Pana pracach pojawia się róż, tak jak na przykład  w poznańskim różowym "Obelisku" czy neonie na Kępie Potockiej. Neon z Puro też jest różowy. Dlaczego?

Wielowymiarowością doświadczenia różu oraz intensywnym kolorem w ogóle, tak w jego potencjale witalnym jak w wymiarze socjo-kulturowym, zajmuję się od dawna. Kolor nigdy nie jest obojętny, ma pewien obiektywny potencjał – może działać pobudzająco bądź uspokajająco, natomiast jego percepcja społeczna zależna jest od epoki i kontekstu. W tej chwili pracuję z całą gamą ultrajaskrawych kolorów określanych technicznie jako dayglo, lecz do różu cały czas mam ogromny sentyment. W ciągu ostatnich lat zmienił się nasz stosunek do niego – nie jest już w powszechnej świadomości tak automatycznie identyfikowany z landrynkową mentalnością Barbie, natomiast jego potencjał na poziomie skojarzeń ze słodyczą, szczęściem, przyjemnością i erotyką pozostaje efektywny. Kiedy projektowałem neon dla Puro miałem ochotę na coś prościutkiego a zarazem uwodzicielskiego. Różowe światło implikuje buduarową atmosferę, zmrużone oczy nadają rysom łagodność a jednocześnie mają w sobie coś filuternego. W efekcie powstał neonowy portrecik słodkiej warszawianki – dziewczyny o miłej, miękkiej buzi, z fryzurką nieco retro i główką ozdobioną koroną w kształcie stylizowanej litery W.

Maurycy Gomulicki, RÓŻOWY OBELISK, Poznań, 2010/ fot. archiwum artysty

Neon z Puro święci triumfy na instagramie, a pana "Totem" jest niemal symbolem festiwalu Open'er i często miejscem spotkań festiwalowiczów. Czy tworząc podobne obiekty, myśli Pan o tym, jakie znaczenia i funkcje mogą zyskać z czasem?

Do pracy zawsze zabieram się z konkretną intencją, staram się ją również zdefiniować na potrzeby zainteresowanych, dlatego moim projektom często towarzyszą krótkie wypowiedzi autorskie. Nie traktuję ich jednak jako instrukcji obsługi dzieła. Jego interpretacja będzie odmienna w zależności od indywidualnych uwarunkowań odbiorcy – jego wrażliwości, preferencji politycznych i seksualnych, wykształcenia, kręgu kulturowego, grupy społecznej z jakiej pochodzi. Nie tworzę rebusów – mogę mieć nadzieję na wzbudzenie takich czy innych emocji, każde dzieło jednak, bardziej czy mniej udane, w momencie ukończenia zaczyna żyć własnym życiem. Zasadniczo w kontekście wielu, choć nie wszystkich moich prac, można powiedzieć, że staram się zwracać uwagę na fundamentalną rolę przyjemności w naszym życiu.

I czy najpierw powstaje obiekt (oderwany od otoczenia), czy przestrzeń ma na proces jego powstania duży wpływ?

Jeżeli są to projekty in situ kontekst miejsca jest fundamentalny. Jeżeli chodzi o Puro i tę konkretną lokalizację – restauracyjny taras – uznałem, że neon – kolorowy fantom, idealnie współgra z radosną ekscytacją „ludzi nietoperzy”, którzy wieczorami, przy kieliszku szampana, szepczą sobie słodkie sekrety.

Prowadzi Pan konto na instagramie. Jak Pan traktuje to narzędzie – jako rodzaj komunikacji z fanami, potencjalnymi klientami, czy raczej część pracy twórczej, a może jako autopromocję albo hobby?

Instagram jest jednym z wielu dostępnych wirtualnych forów, aktualnie bardzo popularnym, jeżeli więc chcemy uczestniczyć w internetowym obiegu, prowadzenie na nim konta jest po prostu naturalną decyzją – internetowy puls bije dziś zgodnie z rytmem instagramu. Prowadziłem wiele rozmaitych stron – niektóre istnieją do dziś, inne poległy pod ciosami wirtualnej miotły jak na przykład prowadzony przeze mnie przez 12 lat blog Pink not Dead!, który zamarł wraz z likwidacją blox.pl czy mój Tumblr, który zwiądł w momencie wprowadzenia przez nowych właścicieli twardej cenzury obyczajowej. Pojawianie się i znikanie kolejnych platform jest zgodne z duchem czasu, lecz warto pamiętać, że mimo dość dużej swobody jaką nam one dają, ich egzystencja zależna jest od rozmaitych, niekoniecznie szlachetnych czynników zewnętrznych, nie należy więc przesadnie się do nich przywiązywać. Każda z nich ma swoje wady i zalety. Moja strona na Flickr zastępuje mi jednocześnie stronę autorską i jest zarazem największym dostępnym wirtualnym archiwum, w którym zgromadzona jest tyleż dokumentacja różnych moich projektów, jak i zdjęcia osobiste. Facebook sprzyja, coraz mniej dziś popularnej, wymianie werbalnej. Zestarzał się jednak mocno i, przynajmniej w Polsce, został bardzo silnie zdominowany poprzez przepychanki jakie towarzyszą zderzeniu odmiennych światopoglądów i postaw politycznych. Miałem ogromną miętę do Tumblr-a, który traktował dość lekko kwestię praw autorskich i norm obyczajowych a co za tym idzie umożliwiał bardzo swobodną wymianę i konfigurowanie elementów. Dzięki temu był czymś znacznie więcej niż tylko forum ciekawostek – dawał silnie zindywidualizowany, przebogaty i bardzo zróżnicowany obraz współczesnej kultury. Instagram jest w tej chwili niezwykle żywą platformą i to przede wszystkim czyni go atrakcyjnym. Przeszkadza mi w nim to, że nie pozwala archiwizować na dysku interesujących obrazów, nie umożliwia też postowania aktywnych linków do zewnętrznych stron co czyni go bytem silnie wsobnym. Jednocześnie ze względu na swoją natychmiastowość (co podkreśla wręcz jego nazwa) i swoistą “lekkostrawność” pozwala na dotarcie do, i obserwowanie, bardzo wielu użytkowników jednocześnie. Jest z natury efemeryczny, co doskonale oddaje ducha współczesności, a to czy skrótowość z jaką mamy aktualnie do czynienia jako powszechnym zjawiskiem w przestrzeni komunikacji jest czymś dobrym to już osobna sprawa. Przy odrobinie dyscypliny możemy na nim znaleźć fascynujące zjawiska i dotrzeć do ludzi o fantastycznej wrażliwości i talencie – skrócenie dystansu i udrożnienie komunikacji jest zasadniczą zaletą internetu, którego Instagram jest aktualnie ulubionym dzieckiem. Nie traktuję go w sposób jednorodny – moja strona to swoisty miszmasz różnych moich zachwytów, którymi chciałbym się podzielić z innymi. 

Słynie Pan przede wszystkim z prac, które dotyczą przyjemności. Często też poruszają temat seksu, nagości i fetyszy. Czy nadal taka sztuka oburza odbiorców? Czy spotyka się Pan nadal z komentarzami, ze coś "nie wypada"?

Przyjemność, radość i zachwyt to bardzo istotne w naszym życiu emocje, które, przynajmniej w naszej północnej, melancholijnej kulturze zostały silnie zmarginalizowane. Mam poczucie, że jako nacja stanowczo przeceniamy sarkazm i ironię, panicznie boimy się posądzenia o naiwność i zdecydowanie popełniamy błąd utożsamiając to co ważne, z tym co poważne. Sprawy poważne są oczywiście istotne ale jest też cała masa zjawisk drobnych, lekkich, pozornie marginalnych bez których nasze życie byłoby nie tylko pozbawione powabu lecz wręcz nie do zniesienia. To właśnie one motywują nas na co dzień, osładzają nam gorycz istnienia i pozwalają znieść imperatyw śmierci. Kiedy mówię czy piszę o Kulturze Rozkoszy mam na myśli szeroko pojęte doświadczenie przyjemności i zachwytu a nie tylko sferę seksualności. Co do tego, że ta ostatnia jest fundamentalna nikt chyba nie ma wątpliwości. Erotyczne spełnienie nie jest gwarantem szczęścia, bo to ze swej natury jest ulotne, natomiast obyczajowy gorset per default implikuje frustrację. Seksualność jest darem, któremu warto poświęcić uwagę i zaangażować w tę sferę naszą wrażliwość. Estetyka zaś jest integralnym elementem seksualności. Fetyszyzacja seksualności prowadzi do jej wyrafinowania – jeżeli już dano nam taką furtkę do raju grzechem byłoby z niej nie korzystać i nie dążyć do sublimacji erotycznego doświadczenia. Erotyka to nie tylko libido – to również kultura. Paradoksalnie mamy o wiele więcej problemu z erotyką niż z szalenie ekspresyjną lecz ostatecznie dewastującą przemocą. Widać to chociażby w przestrzeni mediów – przemoc w różnej skali dostępna jest dla wszystkich, erotyka ciągle budzi kontrowersje i jest podstawowym przedmiotem internetowej cenzury, co prowadzi do sytuacji paradoksalnej, kiedy zdjęcia rozjechanych kotów są OK a ślicznych piersi nie. Byłem kilkakrotnie banowany na facebooku za umieszczenie tam reprodukcji obrazów z nagimi postaciami co wydaje mi się po prostu żałosne.

Pana rubryka z magazynu "Machina" - "Rzecz kultowa" sama stała się kultowa. Czy kolekcjonuje Pan jeszcze swoje słynne figurki? Spotkał się Pan ostatnio z jakiś dziwnym gadżetem?

Staram się narzucić cugle moim kolekcjonerskim zapędom, żeby nie zginąć przywalonym przez stos skarbów. Aktualnie przytulam raczej tylko to, co może mi posłużyć jako artefakt w kreowanym przedstawieniu, przy pomocy czego mogę wpłynąć na moje otoczenie tak, aby stało się bardziej przyjazne, czy to, co może zagrać w łóżku. W dużej mierze są to tekstylia choć wciąż zdarza mi się przywlec do domu kolejny porcelanowy wazon czy jakieś dziwo z polietylenu. Niedawna wyprawa do Bytomia na jarmark staroci zaowocowała kilkoma zjawiskowymi bryłami rżniętego kolorowego szkła. Do lalek będę miał słabość pewnie już zawsze – nawet w tej chwili przygląda mi się z parapetu kilkanaście ślicznotek – staram się jednak ograniczać mój plastikowy harem – ile razy w końcu można się zakochać? W tym momencie życia zdecydowanie wolę bawić się w lalki z prawdziwymi dziewczynami, które mają na to ochotę – efektem jest seria zdjęć – powidoków rozpasanych kolorystycznie fantazji pod wspólnym tytułem Neon Dolls.

Maurycy Gomulicki, NEON GODDESS z serii NEON DOLLS, Warszawa, 2019/ fot. archiwum artysty

Nad czym Pan teraz pracuje? Czym nas Pan jeszcze zaskoczy?

Wielką a niecodzienną frajdą była dla mnie tegoroczna współpraca z Joanną Hawrot przy kolekcji Psycho Pussy – w tej chwili ma ona mocną odsłonę - zachęcam do odwiedzin na jej stronie. Na otwartą dopiero co w Muzeum Polin wystawie “Gdynia – Tel Awiw” przygotowałem horyzontalny transatlantycki neon – będzie majaczył kolorem na fasadzie aż do pierwszych dni lutego. Od dawna mam ogromną ochotę na przestrzenny neon – zaprojektowałem niedawno, jak myślę wdzięczną, trójwymiarową strukturę – mam nadzieję, że znajdę partnera dla jej realizacji. Zwykle pracuję nad kilkoma projektami jednocześnie. Ostrzę sobie ząbki na jesień – od paru lat eksploruję zjawisko mimikry i mam nadzieję na sporo cętkowanych zdjęć w październiku. Jeżeli wszystko pójdzie po mojej myśli chciałbym w przyszłym roku zaprezentować projekt Wild Life w Galerii Leto.

Maurycy Gomulicki, Neon TRANSATLANTYK, Projekt Neonu dla Muzeum Polin, 2019/ fot. archiwum artysty